„Zmuszałam nastoletnią córkę do nauki, ale ona miała inne problemy. Odkryłam to, gdy trafiła na porodówkę”

zmartwiona kobieta fot. Adobe Stock, Pixel-Shot
„Obawiałam się najbardziej, że Iza zacznie stwarzać problemy wychowawcze. Aby do tego nie dopuścić, ciągle ją pilnowałam. Monitorowałam, czy nie odwiedza podejrzanych stron w sieci, przeglądałam jej telefon. Życie pokazało, ile warta jest taka kontrola”.
/ 10.01.2024 20:30
zmartwiona kobieta fot. Adobe Stock, Pixel-Shot

Miałam zamiar kupić dla Izy sukienkę. Wcześniej dokonałam wyboru odpowiedniego kroju – w prążki żółto-błękitne, z białymi kieszonkami, naprawdę piękna. Ale nagle zadzwonił Błażej...

Nie chciałam się zgodzić

– Mam dla ciebie lepszy pomysł na prezent dla Izy – oznajmił. – Zafunduj jej bilet do Genewy. Wiesz, jak bardzo pragnie mnie odwiedzić.

Syn wraz z żoną od trzech lat mieszkali w Szwajcarii.

– Absolutnie nie. Iza jest zbyt młoda, aby podróżować sama po świecie – odpowiedziałam.

– Mamo, ma już siedemnaście lat – westchnął Błażej. – W samolocie nic jej nie grozi, a my z Aliną będziemy na nią czekać na lotnisku.

– Doskonale wiesz, co o tym myślę. Wolałabym, aby nie podróżowała sama tak daleko.

– Mamo, nie musisz się niepokoić. Będziemy na nią uważać jak na własne dziecko. Spędzi u nas jeden lub dwa tygodnie, zwiedzi Genewę i zobaczy, jak to jest żyć za granicą. Musimy pozwolić jej na trochę wolności.

– Już ja sobie wyobrażam, jak skończy się taka wolność – szepnęłam.

– Mamo, nie można być takim nadopiekuńczym... – Daj jej szansę, zaufaj jej. Czy Iza kiedykolwiek dała ci powód, żebyś w nią zwątpiła? – nie odpuszczał Błażej.

– Nie, nigdy – odpowiedziałam.

– W takim razie nie wahaj się, kup bilet i pozwól jej spełnić marzenia o wakacjach.

Zdecydowałam się więc podarować Izie podróż do Genewy. To ostatni upominek z okazji Dnia Dziecka. Za rok będzie już dorosła – zamyślona położyłam na stole kopertę, w której umieściłam bilet na samolot.

Miała się uczyć

Delikatnie się uśmiechnęłam. Nie mogłam narzekać: moja córka wyrosła na wyjątkową osobę. Czy to zasługa mojego podejścia do wychowania?

Byłam świadoma, że dla niektórych moja opiekuńczość w stosunku do Izy mogła wydawać się przesadna. Nie pozwalałam jej chodzić na dyskoteki, wyjeżdżać na wakacje bez nadzoru czy spotykać się z chłopcami. Była na to wciąż za młoda. Iza nie miała żadnych nałogów czy to w postaci picia alkoholu, czy też palenia, a jej wyniki w nauce były imponujące.

Jej głównym zadaniem teraz miała być nauka. Przeważnie spędzała wieczory w domu, pochłonięta lekturą. Z wyjątkiem wtorków i piątków, kiedy uczęszczała na dodatkowe zajęcia z języka francuskiego. Cały czas jej przypominałam, że nauka zawsze procentuje i ten nastoletni czas powinna w większości spędzać nad książkami.

Dzięki temu była najlepsza w klasie z tego języka. Jej nauczycielka kilkakrotnie zasugerowała, że powinna podjąć studia na filologii romańskiej. Ten pomysł bardzo mi się podobał, a Błażej był nim wręcz zachwycony, jako że sam ukończył ten kierunek. 

Brat Izy, starszy od niej o czternaście lat, zawsze był dla niej autorytetem. Jego wyjazd do Szwajcarii mocno ją dotknął, szczególnie że rok wcześniej odszedł ich ojciec. Pozostałyśmy same i byłyśmy zmuszone radzić sobie tak, jak tylko potrafiłyśmy.

Na początku się buntowała

Nie były to łatwe czasy. Obawiałam się najbardziej, że Iza, która dopiero wchodziła w skomplikowany okres dorastania, mogła zacząć sprawiać problemy wychowawcze. Aby temu przeciwdziałać, pilnowałam jej na każdym kroku. Kontrolowałam, czy nie odwiedza podejrzanych stron w sieci, dyskretnie sprawdzałam zawartość jej telefonu. Dziewczyny, które od czasu do czasu ją odwiedzały, pytałam, czy przypadkiem wokół Izy nie pojawiają się żadni chłopcy.

Początkowo sprzeciwiała się temu, co określała mianem terroru matczynego. Zarzucała mi, że odnoszę się do niej jak do małego dziecka i przynoszę jej wstyd w oczach rówieśników. Ale z biegiem czasu jej bunt wygasł. Wydaje mi się, że zdała sobie sprawę, że wszystko, co robię, robię dla niej.

Zaniepokoiłam się

Rzuciłam okiem na zegarek. Była prawie ósma. Iza zakończyła lekcje języka francuskiego o siódmej trzydzieści, powinna za moment dotrzeć do domu...

Była godzina ósma, potem ósma dziesięć, piętnaście, a w końcu dwadzieścia. Czy to możliwe, że przegapiła autobus? Zacząłem odczuwać niepokój. Odczekałam jeszcze moment i wykręciłem numer do pana Bogdana.

– Jestem matką Izy – przedstawiłem się, gdy usłyszałem głos nauczyciela w słuchawce. – Czy moja córka już dawno opuściła szkołę? Jestem zaniepokojona, bo jej jeszcze nie ma...

Izy nie było dzisiaj na lekcjach – odpowiedział ozięble.

– Co? Jak to? – udało mi się wydusić.

– Nie pojawiła się i nie odwołała lekcji. Jestem rozczarowany jej zachowaniem...

Szybko zakończyłam rozmowę. Było jasne, że coś złego musiało się stać. Moje dziecko nie opuściłoby bez powodu zajęć z języka francuskiego. Wykręciłam numer komórkowy Izy. "Abonent ma wyłączony telefon albo znajduje się poza zasięgiem" – oto komunikat, który usłyszałam.

Bez namysłu sięgnęłam po zapisane numery telefonów szkolnych znajomych Izy. Obdzwaniałam cierpliwie jeden po drugim, lecz nie uzyskałam żadnych informacji, które pomogłyby w ustaleniu, gdzie jest córka.

Nie wiedziałam, co robić

Poczułam nagłe przerażenie i zaczęłam szukać w rzeczach Izy. Przeglądałam notatki, które leżały na biurku. Następnie uruchomiłam komputer i przejrzałam historię przeglądania, aby dowiedzieć się, co ostatnio czytała. Przejrzałam też zawartość szuflad w biurku. Nie udało mi się jednak odkryć niczego, co mogłoby nasunąć jakiekolwiek pomysł, gdzie jest moje dziecko. Nie znalazłam ani romantycznych listów, ani strzykawek czy leków, ani niepokojących notatek.

Nagle usłyszałam dźwięk windy, która zatrzymywała się na moim piętrze. Przyspieszyłam kroku w stronę drzwi, licząc, że to Iza wraca do domu. Drzwi otworzyły się... Na miejscu, gdzie spodziewałam się zobaczyć Izę, pojawiła się sąsiadka z mieszkania obok. Patrzyła na mnie zaskoczona.

– Przepraszam, myślałam, że to moja córka – powiedziałam, czując zakłopotanie.

Potaknęła. Wiedziałam, że jest matką dwojga nastolatków. Parokrotnie mówiła, jak bardzo czuje się bezradna wobec ich zachowania. Tymczasem to mnie upłynęła kolejna godzina na staniu przy oknie i wypatrywaniu powrotu mojej córki.

Przekonywałam siebie, że wystarczy tylko skupić się na myśli, że zaraz ją ujrzę, a wtedy na pewno się to zdarzy. Ach, ta pani na końcu ulicy to na pewno ona! Coraz bliżej, zaraz rozpoznam w niej moje dziecko. Niestety... Ale może tamta sylwetka między drzewami... O dziesiątej doszłam do wniosku, że nie ma sensu dłużej czekać.

Zaczęłam poszukiwania

Przeszukałam internet w poszukiwaniu numerów do szpitali miejskich, a następnie zaczęłam dzwonić do izb przyjęć jedna po drugiej. W pierwszym z nich nie mieli żadnych informacji o nastolatce z wypadku. W drugim nikt nie odbierał telefonu. W trzecim szpitalu, osoba rejestrująca pacjentów dokładnie przepytała mnie na temat wyglądu mojej córki i jej ubioru. Następnie zapisała mój numer telefonu, obiecując skontaktować się ze mną, gdy tylko się czegoś dowie.

Niespodziewanie poczułam silny ból głowy. Było to podobne do uczucia, jakby potężna wiertarka chciała przewiercić mi mózg. Z wielkim wysiłkiem podniosłam się i, opierając o ściany, dotarłam do kuchni. Z szafki z lekami wyjęłam paracetamol i połknęłam dwie tabletki. Zanim zdołałam je popić, niespodziewanie zadzwonił telefon. Odbierając, nie sprawdziłam kto dzwoni.

– Izunia?

– Zgłaszam się ze szpitala, czy to pani poszukuje swojego dziecka? – usłyszałam kobiecy głos.

– Tak. Ma siedemnaście lat, blond włosy do ramion i...

Proszę jak najszybciej przyjechać, pani córka jest u nas – przerwała mi rozmówczyni.

Na moment mnie oszołomiło, ale szybko doszłam do siebie.

– Co się z nią stało? Jak się ma?

– Proszę przyjechać. Miejski szpital przy ulicy Pożarniczej...

To musiała być pomyłka

Ruszyłam z miejsca, nie zważając na to, że na nogach mam jeszcze kapcie, a nie buty. W rękę wzięłam tylko torebkę i – nie wiem skąd ta myśl – bilet, który miał być prezentem dla Izy. Na postoju taksówek wskoczyłam do pierwszej lepszej... Na izbie przyjęć, mężczyzna w białym kitlu instruował mnie, jak trafić na oddział ginekologiczno-położniczy.

To nieporozumienie, szukam mojej córki, ofiary wypadku. Nie tej, która rodzi.

– Proszę pani, prosiłbym udać się na drugie piętro, tam znajduje się oddział położniczy – nie dawał za wygraną lekarz.

Ostatecznie to on osobiście doprowadził mnie do windy i zabrał na górę.

– To jest matka tej dziewczyny... – powiedział do położnej.

Kobieta uśmiechnęła się do mnie, a następnie powiedziała:

– Gratulacje. Ma pani uroczą wnuczkę. Jest bardzo drobna, ale zdrowa i mocna.

Następnie popchnęła mnie do pokoju, gdzie znajdowała się Iza.

– Mama? – rzuciła cicho moja latorośl, spoglądając na mnie oczyma dojrzałej kobiety.

Modliłam się, aby to był sen. Czyżbym zażyła zbyt dużą ilość środka przeciwbólowego i miała teraz halucynacje? Czy jest inny sposób na zrozumienie, dlaczego nowo narodzone dziecko jest przystawione do piersi mojej młodej córki?! Jak mogłam przegapić jej ciążę? Myślałam, że te luźne ciuchy to taka moda teraz wśród nastolatek...

Czytaj także: „Uciekłam z domu, gdy tylko mogłam. Nigdy nie wybaczę ojcu braku miłości, wiecznej tresury i poniżania”
„W każdej rodzinie trafia się zgniłe jabłko. U nas to była bratowa, która przez swoją chciwość zniszczyła wszystko”
„Babcia przywiozła z sanatorium kochanka i coś jeszcze. Starowinka nie ma wstydu za grosz”

 

 

Redakcja poleca

REKLAMA