Babcia trajkotała jak najęta:
– Szykuje się na ten bal maturalny jak na ślub! Kiedy ty robiłaś maturę, nie wyprawiało się takich hec. Poszłaś w szkolnym galowym stroju, a poloneza tańczyliście na sali gimnastycznej. Stoły z poczęstunkiem były ustawione na korytarzu i jakoś wszyscy dobrze się bawili! W każdym razie ja nie pamiętam, abyś wróciła niezadowolona – gderała.
Wszystko słyszałam, bo nie zamknęła drzwi do kuchni. Zresztą babcia nawet się nie kryła ze swoją krytyką. Jej zdaniem dzisiejsza młodzież była rozpuszczona.
– Za dobrze wam i w tyłkach się wam poprzewracało! – powtarzała mi dziesiątki razy.
– Oj, mamo! Teraz są inne czasy! – usłyszałam głos mojej rodzicielki, która zaczęła mnie bronić. – Wszystkie szkoły organizują teraz studniówki czy bale maturalne w restauracjach czy klubach. Zresztą sala gimnastyczna w liceum Asi jest za mała, aby pomieścić na raz wszystkich uczniów z sześciu maturalnych klas! To przecież dwieście osób!
– Sala salą, a kiecka kiecką! Kto to widział, aby na szkolną zabawę wkładać balową kreację? Naoglądały się te dziewczyny amerykańskich filmów i wszystkie chcą wyglądać jak jakieś Carringtony! Nie powiem, że Asi nie jest w niej do twarzy, ale…
– No właśnie, mamo! Twoja wnuczka wygląda w tej sukni zjawiskowo! A wspomnienia i zdjęcia ze studniówki będą dla niej pamiątką na całe życie – ucięła dyskusję moja mama.
Uśmiechnęłam się na ten komplement
Mama miała rację, sukienka była cudowna; u góry miała sztywny gorsecik a na dole długą spódnicę miękko układającą się wokół kostek i tren. Szukałam jej przez kilka miesięcy, zaczęłam jeszcze w wakacje. Nie było łatwo, bo chciałam kupić coś z klasą, a jednocześnie efektownego. I w jednym babcia miała rację – sukienkę kupiłam w salonie sukien ślubnych. Oczywiście, nie była przeznaczona dla panny młodej, tylko dla jej druhny.
– Do mnie po sukienki przychodzą wszystkie maturzystki! – pochwaliła się właścicielka salonu, kiedy powiedziałam jej o studniówce. – Ta będzie dla ciebie odpowiednia! – pokazała mi istne cudo z ciemnoniebieskiej koronki i tiulu.
Początkowo myślałam raczej o czymś w eleganckiej czerni, ale na widok tej sukienki zmieniłam zdanie.
– Będzie odpowiednia nie tylko na studniówkę, ale na pewno włożysz ją jeszcze na niejedno wesele koleżanek – właścicielka zachwalała ją na wszystkie strony, starając się dowieść, jaka jest praktyczna.
Wiedziałam dlaczego: sukienka kosztowała krocie! Tysiąc pięćset złotych!
„Do tego czterysta złotych składkowego za poczęstunek i lokal, co najmniej sto za buty… Taksówkę obiecali zafundować rodzice mojego chłopaka, ale i tak robiła się z tego naprawdę duża kwota” – pomyślałam w panice, patrząc kątem oka na mamę.
Nie była szczęśliwa, że czeka ją taki wydatek…
– No nie wiem… – zaczęła, oglądając na wszystkie strony metkę z ceną.
– Mamo, błagam! Mam jeszcze pieniądze ze swoich urodzin, dołożę do niej! – rzuciłam się do niej z całuskami, zanim dokończyła zdanie.
– Idź, przymierz – stwierdziła wtedy z westchnieniem, które dobrze znałam.
Szczęśliwa rzuciłam się do przymierzalni. A tam! No cóż… sukienka była cudowna, ale nie dało się ukryć, że lekko na mnie za ciasna.
„Za nic się do tego nie przyznam!” – stwierdziłam, wykręcając się na wszystkie strony i w panice usiłując zasunąć zamek błyskawiczny. „Najwyżej troszkę pobiegasz!” – strofowałam się w myślach.
– No i jak? – do przymierzalni zajrzała nieproszona właścicielka salonu.
Na jej widok gwałtownie wciągnęłam brzuch, a ona spojrzała na mnie znacząco.
„Zauważyła!” – pomyślałam upokorzona. –
Pomóc ci zapiąć? – zapytała z fałszywą usłużnością.
– Bardzo proszę – wymamrotałam, wbijając wzrok w wykładzinę.
Musiała mieć wprawę we wciskaniu klientek w za ciasne kiecki, bo dopięła zamek jednym sprawnym ruchem. Poczułam się natychmiast jak w pancerzu, bałam się oddychać, aby suknia na mnie nie pękła z trzaskiem, ale dzielnie wymaszerowałam z przymierzalni tanecznym krokiem, żeby zaprezentować się mamie. Z jej zachwyconej miny wywnioskowałam od razu, że kupi mi tę kieckę bez względu na cenę. I tak też się stało! Powiesiłam ją sobie w domu na drzwiach w foliowym worku, jako motywację. Ale trzeba przyznać, że nawet nie wprowadziłam żadnej diety.
Maturalne stresy zadziałały na mnie same
– Dziecko, jak ty zmizerniałaś! Za dużo siedzisz nad książkami! – stwierdziła. – Moim zdaniem trzeba do niej dopiąć ramiączka, aby ją podtrzymywały, bo te ramiona masz takie szczuplutkie...
– Ramiączka? Za nic w świecie! – zaprotestowałam. – Jak by to wyglądało?!
„Mama się nie zna…” – myślałam, zbierając sukienkę w garść i zbiegając przed blok, gdzie czekał na mnie w taksówce mój chłopak.
Kreacja była tak długa, że wyszargałaby się na schodach. Może powinnam była kupić do niej wyższe szpilki, ale też zdawałam sobie sprawę z tego, że na niebotycznych obcasach nie przetańczyłabym całej nocy! Sukienka zrobiła furorę wśród moich koleżanek. Ledwie weszłam do lokalu, zobaczyłam zachwyt malujący się na ich twarzach. Z dumą ustawiłam się w korowodzie, który miał wejść na salę krokiem Poloneza. Ruszyliśmy, kiedy zabrzmiały pierwsze takty. Skupiłam się na rytmie i na tym, aby trzymać się prosto i dobrze wypaść na zdjęciach i na nagraniu wynajętego fotografa. „Raz, dwa, trzy…” – liczyłam w myślach, lekko się kolebiąc w biodrach. Uśmiechałam się zadowolona i…! Jeśli ktoś tego nie widział na żywo, zobaczy na filmie To się stało tak nagle! Para przed nami zwolniła, razem z moim chłopakiem prawie na nich wpadliśmy, a na nas ci z tyłu. I ta idiotka, która szła za mną, nadepnęła mi na sukienkę. A wtedy śliska tafta w sekundę zjechała mi z biustu! Zanim zorientowałam się, co się stało, świeciłam stanikiem.
Myślałam, że się zapadnę pod ziemię ze wstydu
Zaczęłam się szarpać z gorsetem, ale musiałam puścić rękę Michała, aby go podciągnąć. Oczywiście zwolniłam krok, zgubiłam rytm, mój chłopak także nie mógł się w pierwszej chwili zorientować, co się dzieje i para za nami znowu na nas wpadła.
– No dalej, idźcie szybciej! – zaczęło się sykanie.
A ja poczułam, że… nie jestem w stanie podciągnąć sukienki, bo ta idiotka znowu na niej stoi!
– Złaź! – popchnęłam ją.
Zatoczyła się, a wtedy jednym ruchem poprawiłam gorset. Usłyszałam ironiczne śmiechy i spaliłam buraka. Z płonącymi policzkami ruszyłam do przodu poganiana przez niezadowoloną nauczycielkę, która pilnowała porządku. Prawą ręką ściskałam Michała, a lewą na wszelki wypadek swój gorset, bo bałam się, że jeden nieostrożny krok wystarczy, abym dokończyła poloneza z odkrytym biustonoszem. I jeśli się spodziewałam, że moja wpadka pozostanie tajemnicą znaną tylko kilku osobom, które ją widziały, bo były obok mnie, to się przeliczyłam! Gorset mi zjechał z biustu już na głównej sali bankietowej i wszystko zostało nagrane kamerą. Podobno fotograf kręcił z jednego ujęcia i potem się tłumaczył, że jak by nie montował materiału, to i tak było widać zamieszanie przy drzwiach.
Wprawdzie jestem na filmie w lekkiej nieostrości, ale widać doskonale, jak popycham Ewkę i szarpię się ze swoją sukienką w samej bieliźnie. No cóż… Moja mama jak zwykle miała rację. Po pierwsze, powinnam była jednak dopiąć ramiączka do gorsetu, żeby się lepiej trzymał w tańcu. A po drugie, zdjęcia i film ze studniówki będą dla mnie niezapomnianą pamiątką… Dowodem na to, jak można najeść się kosmicznego wstydu!
Czytaj także:
„Miałam jedną zasadę: nigdy nikomu nie pożyczam pieniędzy. Złamałam ją raz. Straciłam kasę i przyjaciółkę”
„Mąż dawał mi 200 zł miesięcznie, a resztę pieniędzy wydawał na kochankę. Nie pracowałam, więc nie miałam głosu”
„Koleżanka zazdrościła mi pieniędzy i pozycji. Sama nie umiała zapracować na swój sukces, więc odebrała wszystko mnie”