Rodzice nigdy nie darzyli mnie wielkim uczuciem. A nawet jeśli, to tego nie okazywali. Nie przypominam sobie, żebym kiedykolwiek siedział na kolanach u własnego ojca! Kochany tatuś nie przytulał mnie, nie dawał buziaków.
Krótki pocałunek w czoło w czasie składania życzeń i poklepanie po ramieniu za dobre świadectwo – to wszystko, na co mogłem liczyć. Za to często lał mnie pasem. Do dziś na samo wspomnienie piecze mnie skóra na tyłku.
Może dlatego nie wychodziło mi potem z kobietami. One potrzebują uczucia, a ja się na tym nie znam. Jak mam się znać, skoro nie dostałem wzorców? Nigdy nie żałowałem, że nie mam własnych dzieci.
Z pewnością byłyby nieszczęśliwe…
– Z tobą się nie da żyć! – wykrzyczała mi ostatnia kobieta, z jaką się związałem. – Drewno ma w sobie więcej ciepła niż ty!
Posłuchałem mojego księdza katechety, gdy mi odradzał wstąpienie do zakonu. Stwierdził, że się do tego nie nadaję i koniec. I miał rację.
– Ty jesteś straszny mruk i samotnik – tłumaczył. – Co to za ofiara, że się ukryjesz za klauzurą? Tylko dla ciebie wygoda będzie, Panu Bogu prezentu nie zrobisz!
Mądry był ten ksiądz. Rozumiał, że mnie ciągnie do świata, tylko się boję i dlatego wolę uciekać za klasztorne mury. Ale coś trzeba było w życiu robić, więc pomyślałem – jak nie zakon, to wojsko. Spróbowałem i było całkiem nieźle. Ktoś za mnie myślał, decydował; ktoś mi mówił, co jest w porządku, a co nie jest. Gdyby nie gruźlica, pewnie zostałbym w armii na zawsze.
Po długim leczeniu, sanatoriach i prewentoriach musiałem wreszcie stanąć z życiem twarzą w twarz. Ojca już wtedy nie było na świecie. Miałem dwadzieścia parę lat i byłem dziki jak chwast w ogrodzie.
Pierwszą kobietę poznałem w fabryce
Skończyłem technikum, więc zrobili ze mnie brygadzistę. Kobitki wiedziały, że dużo ode mnie zależy, no to były miłe i kręciły się dookoła mnie jak osy przy słoiku z dżemem. Pierwszy raz uprawiałem seks w kantorku, prawie na ludzkich oczach, bo drzwi były uchylone i w każdej chwili ktoś mógł wejść.
Musiałem się pilnować, żeby nie jęknąć za głośno albo nie stracić nad sobą kontroli. Było mi przyjemnie, jednak cały czas czuwałem. To mi, niestety, zostało do dzisiaj… Zanim się ożeniłem, miałem wiele miłosnych przygód.
Z mężatkami, pannami, wdowami… Przyciągałem je niczym magnes. Myślę, że paradoksalnie ciekawiły je mój chłód i dystans. Może myślały, że zdołają mnie zmienić w ciepłego, kochającego pantoflarza? Żadnej to się jednak nie udało.
– Ciebie to by trzeba otworzyć i sprawdzić, czy masz serce – mówiła jedna z nich. – I czy krew w tobie płynie, czy zimna woda.
Żonę zdradzałem. Ona także nie była mi wierna. Żyliśmy razem, ale osobno. Na sprawie rozwodowej powiedziała, że dłużej nie wytrzyma, bo jestem oziębły i nigdy nie powiedziałem jej ani jednego słowa miłości.
Rozeszliśmy się za porozumieniem stron. Parę lat później była żona próbowała ze mną nawiązać kontakt, lecz dla mnie była już obcą osobą. O czym mielibyśmy gadać? Najdłużej mieszkałem z pielęgniarką, która pracowała w naszej zakładowej przychodni zdrowia. Kiedyś mocno się pochorowałem i przyjeżdżała do mnie robić zastrzyki.
Pewnego razu została na noc. Seks z nią był świetny. Ostry, szalony, taki, jak lubiłem. Do końca było nam wspaniale w łóżku, ale i ona chciała więcej, niż mogłem jej dać.
– Kochasz mnie? – pytała co chwila. – Powiedz, że kochasz. Kłam! Oszukuj mnie. Tylko nie milcz, błagam cię…
A mnie takie słowa nie przechodzą przez gardło. Lubiłem ją. Nie nudziłem się w jej towarzystwie. Była ładna i gospodarna. Mnie to wystarczało. Jednak ona odeszła. Wtedy postanowiłem, że już żadnej baby do swojego domu nie wpuszczę.
Tu zostawi jakąś spinkę, tam bibelot, a człowiek patrzy na nie i sobie przypomina, że znowu nie sprostał oczekiwaniom... Więc jak trafi się okazja, to pojedziemy do hotelu. Szybki numerek i do widzenia. Tak jest najlepiej.
W taki właśnie sposób żyłem sobie przez wiele lat. Nie powiem, że było mi dobrze, ale na pewno nie było też źle. Po prostu nie znałem niczego innego. Zmiany nastąpiły, gdy spotkałem Anię. To pierwsza kobieta, której imię wymieniam. Jest dla mnie tak ważna, że nie mógłbym powiedzieć o niej „ona”. To byłaby zniewaga.
Nasza znajomość zaczęła się w autobusie
– Niech pan go chwilę potrzyma – powiedziała, wciskając mi w ręce małego kundla. – Gdzieś mi się bilet zapodział.
Wysypała na kolana wszystko, co miała w przepastnej torbie, lecz biletu nie było.
– Chyba zostawiłam go w innej kurtce – zamyśliła się. – Ma pan może ulgowy?
– Nie mam – warknąłem. – Niech pani wysiądzie i pojedzie następnym.
– Nie mam czasu. Moja kochana psinka musi być szybko u weterynarza. Od wczoraj ciągle wymiotuje, biedactwo.
W tym samym momencie, jakby na potwierdzenie jej słów, pies zesztywniał, a potem targnął nim gwałtowny skurcz. Zwierzę wyciągnęło szyję, zakręciło się i puściło pawia prosto na moje spodnie. Chyba nigdy w życiu nie przeżyłem takiego szoku. Normalnie mnie zatkało! A ona, zamiast przepraszać czy choćby zrobić zakłopotaną minę, zawołała:
– Jest coraz gorzej! Niech mi pan pomoże… To już blisko. Za rogiem jest lecznica.
Dojeżdżaliśmy właśnie do przystanku. W autobusie panowała cisza. Wyobrażałem sobie, że dopiero kiedy wysiądziemy, zaczną się komentarze i śmiechy. Byłem wściekły! Wyglądałem tak, jakbym zsiusiał się w spodnie. A ja zawsze zwracam uwagę na wygląd! Można powiedzieć, że jestem pedantem. Teraz stałem w biały dzień na ruchliwym skrzyżowaniu w mokrych spodniach, a pies lizał mnie po twarzy.
Nie mam pojęcia, co mi wtedy odbiło, ale kompletnie zgłupiałem i dlatego dałem się zaciągnąć do tego weterynarza. Pierwszy raz widziałem na oczy takie miejsce. U mnie w domu nigdy nie było zwierząt.
Rodzice ich nie lubili. Matka nie zniosłaby sierści na podłodze, ojciec – zabłoconych łap i szczekania. Lubił ciszę i buty ustawione równo, jak przy linijce. Więc i ja nie przepadałem za czworonogami. Teraz znalazłem się w poczekalni pełnej kotów, psów, a nawet papug i jakichś gryzoni w pudełku. Czułem się jak idiota.
– Zaczeka pan chwilkę? – zapytała ta kobieta, kiedy przyszła jej kolej. – Proszę...
Dopiero wtedy zauważyłem, że jest ładna. Miała srebrne włosy, ale twarz młodą, okrągłą, bez zmarszczek. Chyba była młodsza ode mnie. Zrobiło mi się dziwnie ciepło. Z pół godziny siedziałem przy kaloryferze, tak się ustawiając, żeby spodnie choć trochę mi przeschły i żebym nie straszył ludzi na ulicy. Niewiele to jednak dało, więc kiedy Ania pobiegła po taksówkę, bez protestów wziąłem znowu psa na ręce.
– Zabieram pana do siebie – oświadczyła tonem nieznoszącym sprzeciwu. – Spróbujemy coś zrobić z tą plamą. Znam się na rzeczy. Będzie miał pan spodnie jak nowe.
Gdyby ktoś mi kiedyś powiedział, że się zakocham, mając ponad sześćdziesiąt lat, to z pewnością bym go wyśmiał! A tu proszę... Stary chłop, który miał dziesiątki babeczek i oprócz seksu niczego od nich nie chciał, nagle zwariował!
Wszystko w niej jest inne niż we mnie. Ona z jednego bieguna, ja z drugiego. Ona coś lubi, ja nie lubię. To typ kobiety, którego zawsze nie znosiłem. Gadatliwa, ciągle uśmiechnięta, szybka i zmienna.
To samo z powierzchownością. Wcześniej preferowałem kobietki szczupłe, nawet chudawe. Ona jest okrągła, z dużym biustem i wyraźnymi biodrami. A jednak lecę do niej jak ćma do ognia. Nawet gdybym się miał usmażyć, chcę z nią być!
Opowiedziała mi o swojej przeszłości. Można powiedzieć, że i w tej kwestii znacząco się różniliśmy. Ania od wielu lat była sama. Całkowicie poświęciła się dzieciom i wnukom. Jej mąż umarł, kiedy była młoda.
– Strasznie rozpaczałam – mówiła. – Ale miałam dla kogo żyć, więc jakoś szło.
– I potem już z nikim się nie związałaś?
– Nie – odparła. – Bardzo kochałam męża i wydawało mi się wtedy, że nowy związek będzie czymś w rodzaju zdrady. Teraz już tak nie uważam – zarumieniła się lekko.
Moje życie wygląda teraz zupełnie inaczej. Lubię siedzieć w jej kuchni i patrzeć, jak smaży, warzy i krząta się, podśpiewując. Co chwilę dzwoni telefon. Przychodzą bez zapowiedzi jakieś sąsiadki, koleżanki. Wpadają wnuki na naleśniki, pierogi czy ciasto. Nigdy nie miałem wokół siebie tylu ludzi...
Pachnie tutaj tak, jak powinno pachnieć w domu. To chyba cynamon, a może coś innego, równie przyjemnego i apetycznego. Na parapecie okiennym drzemie wielki czarny kot. Pies, już zdrowy i bardzo ze mną zaprzyjaźniony, leży mi na kolanach.
Nawet jej jeszcze nie pocałowałem, ale wiem, że ją uwielbiam i że już do końca mojego życia tak będzie. Wierzę, że Ania nauczy mnie kochać. Lepiej późno niż wcale.
Czytaj także:
„Moi rodzice mają w nosie swoją wnuczkę. Paulinka cierpi, a ja nie wiem jak wytłumaczyć jej, czemu jej nie kochają”
„Po śmierci mamy ojciec się stoczył, dlatego kiedy wygrał w totka, odebrałam mu wszystko. Ja dysponuję jego pieniędzmi”
„Pracowałam u teściowej, a moim szefem był szwagier. Przez lata nie zobaczyłam podwyżki, a on jeździł sobie na Seszele”