„Zmarnowałam 20 lat z facetem, który bardziej pożądliwie patrzył na kolekcję znaczków, niż na mnie. Marzyłam o romansie”

kobieta, która żałuje małżeństwa fot. Adobe Stock, theartofpics
Chyba każda kobieta chce przeżyć prawdziwy romans z tym jedynym. Mamy tylko jedno życie i wybierając stabilną, ale bezbarwną egzystencję zamiast żaru uczuć i spełnienia przy boku kogoś nam pisanego, marnujemy tylko dany nam czas.
/ 04.01.2022 04:19
kobieta, która żałuje małżeństwa fot. Adobe Stock, theartofpics

Kto by przypuszczał, że na stare lata będę się jeszcze gdzieś przeprowadzać… I to gdzie, z powrotem do rodzinnego miasta! Nie odwiedzałam tego miejsca ze dwadzieścia lat, a wcześniej też bywałam rzadkim gościem… No ale mąż umarł kilka lat temu, dzieci rozprysły się po całym świecie, a mieszkanie, w którym zawsze było za mało miejsca, nagle zrobiło się za duże. Nosiłam się z myślą, by je zamienić na mniejsze, ale zwlekałam z podjęciem konkretnych kroków.

– Sprzedaj je – powiedziała siostra. – I wprowadź się do mnie.

Naprawdę to zrobiłam, zadziwiając wszystkich

Wystawiłam mieszkanie na sprzedaż, spakowałam rzeczy, z którymi trudno było mi się rozstać, wzięłam w rękę klatkę z kanarkiem i wsiadłam do samochodu. Nawet się nie obejrzałam – zamknęłam pewien rozdział i byłam gotowa na następny. Wróciłam do rodzinnego domu, gdzie gospodarowała, sama jak palec, Iwona.

Razem zawsze jest lżej, a ona od roku nie wychodziła z depresji. Dużo gorzej niż ja znosiła żałobę po mężu. Może to kwestia wrażliwości, a może ich małżeństwo było bardziej udane od mojego?

– Przecież stanowiliście dobraną parę – zdziwiła się Iwona. – Mogłaś trafić gorzej.

Jasne, tyle że gdybym nie zaszła w ciążę, nigdy nie poślubiłabym człowieka, z którym potem przeżyłam ponad dwadzieścia lat. Nie było takiej opcji. Do dziś się dziwię, dlaczego poszłam do łóżka akurat z Bogdanem, skoro miałam pewność, że to Zbyszek jest tym jedynym. Nie dostaliśmy ze Zbyszkiem za dużo czasu, a ja i tak spartoliłam to, co los zesłał. Kilka ukradkowych spotkań pod jego blokiem, namiętne pocałunki na ławce i zapewnienia o rodzącym się uczuciu. Żadne z nas nie miało na tyle śmiałości, by nazwać je miłością, byliśmy jeszcze tacy młodzi!

Cóż, zaszłam w ciążę na pożegnalnej randce z Bogdanem. Każda z koleżanek z kimś chodziła, więc i ja miałam sympatię, ale to nie było nic wyjątkowego. Ot, chłopak, z którym można było gdzieś wyjść. Miałam go rzucić, a wyjechałam z nim do Szczecina, czyli bardzo daleko od jadowitych języków prowincjonalnej społeczności. Ułożyłam sobie życie. Wychowałam syna, potem urodziłam córkę.

Bogdan był dla nich dobrym ojcem, może najlepszym. Był też niezłym mężem, mężczyzną, na którym można było polegać. Nie nadużywał alkoholu, pilnował pracy i wywiązywał się z domowych obowiązków. Poza tym zbierał znaczki i… to wszystko, co mogłam o nim powiedzieć po dwudziestu latach wspólnego życia.

– Czy to nie za mało? – spytałam Iwonę.
– Czy ja wiem? – powiedziała. – Czasami wydaje mi się – dodała – że sama nie wiesz, czego chcesz.

A czegóż to ja takiego oczekiwałam?

Chyba każda kobieta chce przeżyć prawdziwy romans z tym jedynym. Mamy tylko jedno życie i wybierając stabilną, ale bezbarwną egzystencję zamiast żaru uczuć i spełnienia przy boku kogoś nam pisanego, marnujemy tylko dany nam czas. Tyramy wprzęgnięci w kierat codzienności, wmawiając sobie, że jeszcze pokażemy światu pazury, a potem, zupełnie znienacka, przychodzi starość i zostajemy z otwartymi ze zdziwienia ustami. To już? – pytamy. To wszystko? A co z moimi potrzebami? Co z marzeniami i zamrożonymi uczuciami? Tak się starałam, gdzie moja nagroda?

– Naprawdę czujesz, że zmarnowałaś życie? – siostra wyglądała na zszokowaną.
– Sama nie wiem – spuściłam z tonu. – Kiepskiego sobie wybrałaś współlokatora, Iwonka. Powinnam wnieść w twój dom więcej optymizmu, a nie wywlekać demony frustracji.
– Myślałam, że miałaś szczęśliwe życie… – moja siostra w zamyśleniu pokręciła głową. – Tak wyglądało, kiedy patrzyło się na ciebie i Bogdana z boku.

Nie chciałam drążyć tematu. Nie byłam nieszczęśliwa w związku z Bogdanem, ale nie umiałam wytłumaczyć Iwonie, że najbardziej szkoda mi tego, co się nie zdarzyło. Machnęłam ręką i rzuciłam jakimś żartem, by zakończyć dyskusję. Poszłam do swojego pokoju, aby dokończyć rozpakowywanie drobiazgów, przywleczonych z poprzedniego życia. Pamiątki z wyjazdów, albumy ze zdjęciami, rysunki wnuków i listy. Dwie koperty przewiązane wstążką nadal wywoływały falę wspomnień. Infantylne?

Pewnie tak, ale pokażcie mi dziewczynę, która nie jest łasa na miłosne wyznania. Zbyszek zdobył skądś mój adres w Szczecinie i próbował nawiązać kontakt. Nie odpowiadałam, więc przestał pisać. Listy zatrzymałam i pieczołowicie je chroniłam przez wszystkie lata małżeństwa. Sięgałam po nie, kiedy ogarniało mnie znużenie codziennością albo po prostu chciałam sobie poprawić nastrój, dlatego i teraz położyłam je na samym wierzchu, w szufladzie przy łóżku. Kanarek w klatce zatrzepotał skrzydłami i rzucił w moją stronę kilka gniewnych popiskiwań. Kiepski był z niego śpiewak, ale umiał się upomnieć o swoje. Wymieniłam mu wodę w pojemniku i dosypałam trochę świeżych ziaren.

– A może tak… – powiedziałam do niego – sprezentować ci panią kanarkową? Może mieszkanie ze starą babą nie jest wystarczającym powodem do radości i śpiewu?

Pisnął parę razy, przekrzywiając łebek, by mi się lepiej przyjrzeć.

– Nie żartuję – powiedziałam. – Wiem, co to znaczy samotność, dlatego jutro wybiorę się do sklepu zoologicznego i przywiozę ci towarzyszkę.

Chyba spodobał mu się ten pomysł, bo wydał z siebie kilka całkiem nowych, melodyjnych dźwięków. No proszę, to działa. Musiałam zatem dotrzymać danego słowa. Spytałam Iwonę, czy nie kojarzy jakiegoś sklepu ze zwierzakami w okolicy. Znała tylko jeden, położony daleko, w sąsiedniej dzielnicy.

– Spoko, i tak chciałam się przejść.

Nazajutrz, zaopatrzona w małe tekturowe pudełko z otworami, ruszyłam na poszukiwanie samiczki dla mojego kanarka. Pogoda była całkiem sympatyczna, a spacer po miejscach, które przywoływały wspomnienia, sprawiał mi autentyczną frajdę. Skłamałabym, gdybym powiedziała, że zupełnie przypadkowo trafiłam na skwer z ławeczką pamiętającą moje panieńskie czasy. Byłam ciekawa, czy znajdę jeszcze wyżłobiony w drewnianym oparciu rysunek serca i napis „Love ”. Dzieło Zbyszka.

Nie starczyło mu odwagi, by mi to powiedzieć, ale nie widział problemu w umieszczeniu wyznania miłości w publicznym miejscu. Straszna dziecinada, wiem, ale kiedyś lubiłam przysiąść na tej ławeczce, kiedy wracałam ze szkoły. Skwerek był, choć na miejscu krzewów stał teraz betonowy, suchy jak Sahara basen z fontanną, a drewniane ławki pozamieniano na metalowo-plastikowe siedziska. Parę gołębi spacerowało po gzymsie fontanny, nieufnie spoglądając na starca próbującego je zwabić okruchami chleba. Kobieta pchająca przed sobą dziecięcy wózek spacerowała po alejce biegnącej wokół skwerku, nie odrywając telefonu od ucha. Niby taki rekreacyjny kawałek przestrzeni. Dla mnie porażka, ale ja miałam inne oczekiwania. Przysiadłam na plastikowym siedzisku i obserwowałam gołębie.

– Kiedyś tu było inaczej – zagadał mężczyzna od gołębi.

Skinęłam głową w milczeniu.

– Skądś się znamy – mężczyzna był uparty. – Proszę mi przypomnieć, skąd.
– Kiepski podryw – powiedziałam. – Któraś dała się na to złapać? "
– He, he, he – zaśmiał się. – Nie te lata, ale kiedyś rzeczywiście miałem lepsze teksty i parę dziewczyn udało mi się zbajerować.
– Któraś zdecydowała się na poważniejszy krok? – spytałam.
– Znaczy się na małżeństwo? – upewnił się i dodał: – Małżeństwo to ostatnia rzecz, o jakiej myśli młody mężczyzna. Usiłowałem zdobyć tylko ich ciała, całą resztę pozostawiałem szczęśliwym małżonkom.

Jego sposób mówienia, intonacja… 

Gdzieś, kiedyś musiałam już spotkać tego oblecha.

– Mam nadzieję – powiedziałam – że do końca pozostał pan kawalerem.

Przez chwilę przyglądał mi się przenikliwie, a w jego oczach był chłód. Przestraszyłam się, że wstanie i strzeli mnie w twarz. Wyglądał na takiego, który mógłby to zrobić

. – Naprawdę, kogoś mi pani przypomina – powiedział, przeniósł wzrok na gołębie i wrócił do tematu: – Teraz jest na to elegantsze określenie, singiel. I odpowiadając na pytanie, tak, zostałem starym kawalerem, ale nie żałuję mojej młodości. Ile ja panienek obmacałem na tym skwerku, Boże ty mój. Kiedyś rosły tu krzaki, a między nimi stały, dyskretnie ukryte, drewniane ławeczki, na których można się było nawet położyć, nie to co te nowomodne wymysły.
– Wszystkie pan tu przyprowadzał?
– W większości tak – przytaknął. – Miejsce było idealne do amorów. Na jednej z ławek scyzorykiem wyryłem napis „Love”, chyba też serce przebite strzałą… Napis był po angielsku, bo tak lepiej się prezentował. Wszyscy mieliśmy bzika na punkcie zachodniej kultury, wszystkiego, co pochodziło z tamtej strony. Każda dziewczyna, którą tu przyprowadzałem, myślała, że to wyznanie miłości jest przeznaczone wyłącznie dla niej. Taka głupota, a jak działała. Mój patent, nie chwaląc się.

Poczułam, jakby mnie ktoś oblał zimną wodą. Musiałam się oprzeć i zaczerpnąć tchu, przetrawić uczucia.

– Nic pani nie jest?– oblech zerwał się ze swojego miejsca, ale zatrzymałam go ruchem dłoni.
– Przynajmniej lubisz ptaki – powiedziałam, wstając z ławki.
– Co? – zgłupiał trochę, kiedy przeszłam na ty. – A, gołębie? Nienawidzę brudasów serdecznie. Głównie po to tu przychodzę, by je podtruwać, ale wycwaniły się i nie chcą już dziobać mojego chleba.

Nie przypuszczałam, że może być gorzej. Stałam przez chwilę nieruchomo, przyglądając się rozmówcy. Szukałam czegoś, co mnie kiedyś w nim urzekło. Niczego nie znalazłam.

– Idę po straż miejską – powiedziałam. – Lepiej posprzątaj ten swój chleb, sukinsynu, jak nie chcesz mieć kłopotów. Aha, na wypadek, gdybyś się chciał ulotnić: wiem, jak się nazywasz.
– Wiedziałem, że się znamy – wykrzyknął. – Anka?!

Wyciągnęłam komórkę z torebki i wystukałam numer alarmowy.

– Masz jeszcze trochę czasu, Zbysiu – rzuciłam do pajaca.
– Celina! – gorączkował się. – Na pewno Celina. Nie? Poczekaj, zaraz zgadnę, Nie dzwoń, głupia babo, zaraz sprzątnę te okruchy. Sylwia? Nie. Już zbieram!

Schylił się i zaczął sprzątać zatruty chleb, ale cały czas spoglądał na mnie, próbując zgadnąć, z kim ma wątpliwą przyjemność. Nie dałam mu tej satysfakcji. Odwróciłam się i ruszyłam na poszukiwanie samiczki dla mojego kanarka. Życie małego ptaszka jest dużo krótsze od naszego, szkoda każdej godziny. Po drodze przegoniłam gołębie siedzące na betonowym cokole fontanny i uśmiechnęłam się do siebie. Iwona miała rację: sama nie wiem, czego chcę.

Czytaj także:
Namolnej sąsiadce przeszkadzało nawet, że używam dużo czosnku
Miałam być włoską księżniczką, a zostałam workiem treningowym
Siostra ukochanego zginęła w wypadku, więc zaopiekowałam się jej córką

Redakcja poleca

REKLAMA