Choć jestem na emeryturze, szkoła, w której pracowałam, wciąż o mnie pamięta – zapraszają mnie na różne uroczystości, a nawet wycieczki. Teraz dotarła do mnie wieść o spotkaniu absolwentów jedynej klasy, której byłam wychowawczynią od początku do końca.
Gbur i arogant
Niby to małe miasteczko, spotykamy się na ulicach, no ale przecież nie ze wszystkimi – wiele dzieciaków rozpierzchło się po świecie. Jak cudownie będzie znów je zobaczyć!
– Córka przyjedzie? – zapytała mnie dyrektorka. – I ona była uczennicą w tej klasie, pani Geniu, prawda?
– Oczywiście – przyznałam i wtedy mnie tknęło. – Spotkanie jest bez osób towarzyszących? – upewniłam się.
– Tak – potwierdziła. – Zastanawialiśmy się z gronem nad zaproszeniem współmałżonków, ale chyba lepiej, gdy będą sami, jak przed laty. Przywrócimy czar dawnych dni!
Całe szczęście, bo mój zięć to raczej nie jest do pokazywania… Gbur i arogant, przekonany o własnej wspaniałości. A najgorsze, że Ewunia podziela ten pogląd i jeszcze schlebia pajacowi, zamiast go taktownie przywracać do rzeczywistości!
Zaraz po powrocie ze szkoły zadzwoniłam do córki i podzieliłam się z nią nowiną, zaznaczając od razu, że zaproszeni są sami absolwenci. Coś tam poszumiało, usłyszałam w tle głos Ryśka, odpowiedź Ewy, potem znów jego bulgot…
– Jak będę miała czas, to przyjadę, mamo – zdecydowała wreszcie przemówić do słuchawki. – To dopiero za miesiąc, wiele się może zdarzyć.
– Ewciu, będzie wspaniale. Pomyśl, spotkasz przyjaciółki z dawnych lat!
– Ależ – zaśmiała się nieładnie – nie przesadzajmy... Każdy, kto ma matkę wychowawczynię, ma takich „przyjaciół” od groma. Muszę kończyć, sąsiadka idzie! Zdzwonimy się.
Aha, znam ja tę sąsiadkę – ma zakola i rzadką bródkę! I dziwnym trafem zawsze jest w pobliżu, jak dzwonię w dni, gdy Rysiek nie pracuje! Poszłam pożalić się mężowi, a on pokiwał głową.
Piękna, mądra dziewczyna, a takiego głupola wybrała, i jeszcze uważa, że pana Boga za nogi chwyciła. Rysiek nigdzie żony samej nie puszcza, najchętniej trzymałby ją w schowku pod schodami i używał tylko do prac domowych.
– Na to spotkanie klasowe też Ewie nie da jechać – dotarło do mnie wreszcie. – I co ja w szkole powiem? Obcy się zjadą, a córki wychowawczyni zabraknie, spalę się ze wstydu!
Wieczorem zadzwonił wnuczek, podpytałam go więc, czy się mama czasem w nasze strony nie wybiera, ale nic o tym nie słyszał. No pięknie, znaczy się, wystawia mnie do wiatru i guzik ją obchodzi, jak się stara matka będzie czuła!
Przygotowania w szkole szły pełną parą, napływały zgłoszenia i wpłaty, zamówiono catering. Zapłaciłam za siebie i Ewę, po czym zadzwoniłam do córki i poinformowałam ją o tym. A ona na to, że niepotrzebnie się rządzę, bo czy zawsze muszę decydować, jakby wciąż była dzieckiem? Może raczyłabym wreszcie zauważyć, że już dawno dorosła?!
– Gdybyś rzeczywiście była dorosła, dałabyś wiążącą odpowiedź – odparłam sucho. – Skąd niby mam wiedzieć, co zamierzasz, skoro wciąż mnie zwodzisz? Czas ucieka, trzeba było się jasno zdeklarować!
– W takim razie nie przyjeżdżam – powiedziała.
Raz, że ma inne zobowiązania w tym terminie, dwa – wcale nie ma ochoty. Nic jej nie obchodzi towarzystwo z podstawówki, jakby było inaczej, utrzymywałaby stosunki nawet bez głupich spotkań.
Zapytałam, czy naprawdę nie pomyślała, w jakiej sytuacji mnie stawia, przecież w sumie występuję tam jako gospodyni imprezy! Wszyscy będą się dziwić, że moje dziecko nie przybyło, dopytywać, snuć domysły…
Dlaczego ona go słucha?
– Rany, mamo, ty to potrafisz zrobić z igły widły! – prychnęła ze złością. – Nie mów, że tylko ja nie przyjadę!
A kogo obchodzi tych parę osób, które nie potwierdziły obecności? Albo są gdzieś daleko, albo to tacy jak taki Miecio, którego nikt nie pamięta. Cudem się powstrzymałam, żeby nie wygarnąć Ewie, że jest marionetką w rękach Ryśka – jak nią pokręci, tak tańczy… Dlaczego ona go słucha? Zdecydowałam, że niczego nie będę odkręcać. Może córka w ostatniej chwili zmieni zdanie, a jak nie, to coś wymyślę, trudno.
Spotkanie wypadło wspaniale, tak miło było widzieć te dzieciaki, teraz już dorosłe, wykształcone i realizujące się w życiu. Chciałam wierzyć, że i moja jest w tym zasługa – przecież zawsze starałam się wpoić im wartości. Rzecz jasna, wszyscy pytali o Ewę, ale powiedziałam, że jej syn rozchorował się akurat.
Trudno imprezować, gdy dziecko leży w szpitalu, prawda? Nieźle wyszło, bo mogłam trochę podkolorować życie córki tym, którzy o nią pytali. Wolałabym umrzeć niż przyznać, że wyszła za pajaca, który nią rządzi! Dziewczyną po studiach, gdy sam ma ledwo technikum skończone! Tydzień po zjeździe zadzwoniła Ewa z pretensjami – co ja nagadałam na tym głupim spotkaniu o chorobie Mateuszka, pogięło mnie?!
– Tylko nie tym tonem – fuknęłam.
Mam za nią świecić oczami?
A ona, że pięknie ją załatwiłam… Pokazała na Facebooku zdjęcia z zawodów pływackich syna i zaraz dostała komentarze, że jest wyrodną matką, bo ciężko chore dziecko ciąga po basenach!
– To twoja sprawka, prawda? – rzuciła oskarżycielsko.
To ja muszę świecić za nią oczami, bo nie raczy się pofatygować te głupie pięćdziesiąt kilometrów, a ona jeszcze będzie gorzkie żale wylewać! Powiedziałam, że możemy porozmawiać, gdy się uspokoi. Jestem jej matką i mam prawo oczekiwać normalnej wymiany zdań, a nie awantur. A ona się rozłączyła… Nie dogadam się z tą dziewuchą nieznośną?!
Czytaj także:
„Mój stalker okazał się mężczyzną z uwodzicielskim głosem. Wbrew rozsądkowi, chciałam się rzucić w jego ramiona”
„Na widok szefa trzęsłam się z nerwów i bałam się o swoją pracę. Jeden moment w służbowym kantorku wiele zmienił”
„Całe życie harowałem i nie zbudowałem relacji z dziećmi. Po śmierci żony nie chcą mieć ze mną kontaktu, uważają za obcego”