Moja Marianna organizowała pierwsze urodziny Zosi i zaprosiła gości do restauracji na rynku. Pech chciał, że dwa dni przed imprezą skręciłam nogę, a do lokalu nie dało się dojechać taksówką, bo mieści się na końcu deptaka.
– Powiedziałam tacie i mówi, że po ciebie podjedzie, a potem, jak będzie trzeba, to cię nawet przeniesie – powiadomiła mnie córka; nie mogłam się nie uśmiechnąć.
Z Arturem, jej ojcem, rozwiodłam się jedenaście lat temu, ale musiałam przyznać, że w życiu nie miałam lepszego przyjaciela. Kiedy opadły emocje po rozwodzie, skupiliśmy się na tym, by córka miała jak najszczęśliwsze dzieciństwo. Chociaż nie mieszkaliśmy razem, świetnie się dogadywaliśmy. Od roku byliśmy dziadkami Zosi i w domu Marianki pełno było naszych zdjęć z wnusią. Czasem odnosiłam wrażenie, że nasza córka zapomniała, iż już nie jesteśmy razem.
Jesteśmy dojrzali, oboje wolni, na co tu czekać?
Były mąż przyjechał więc po mnie przed przyjęciem, po czym złamał z dziesięć przepisów prawa drogowego, żeby dowieźć mnie jak najbliżej drzwi restauracji. Do lokalu wkroczyłam, wspierając się na jego ramieniu. Gdyby nie fakt, że już kiedyś byliśmy małżeństwem i ten eksperyment się nie powiódł, pewnie chętnie wyszłabym za niego za mąż. Artur to naprawdę świetny facet. Nie mogłam się nadziwić, że przez te wszystkie lata nie ożenił się powtórnie.
– Ty też nie wyszłaś więcej za mąż – wytknęła mi córka.
– Ale jeszcze wszystko przede mną – rzuciłam i obie się roześmiałyśmy, uznając to za żart.
Okazało się jednak, że największym żartownisiem jest los, bo kiedy już myślałam, że zestarzeję się samotnie, poznałam Witka.
– Mam 45 lat, emeryturę mundurową, jestem rozwiedziony od dziesięciu lat i wychowałem troje dzieci. Do tego na stanie: pies rasy sznaucer i firma cateringowa, którą prowadzę z byłą żoną – przedstawił się w krótkich, żołnierskich słowach. – Wybierzesz się ze mną spróbować małży? Nigdy nie jadłem, a firma, z którą współpracuję, dała mi kupon do restauracji. Wolałbym nie robić tego samotnie.
Roześmiałam się i poszłam z nim na te małże. Wieczór był fantastyczny, nie licząc małży, które nie podeszły jakoś ani mnie, ani jemu. Ale wino było wyśmienite. Poprosiłam, by opowiedział mi o firmie, którą prowadzi.
– To właściwie firma Wandy, mojej byłej żony – zaczął. – Wymyśliła ją kilka lat temu i szukała wspólnika, a ja akurat odchodziłem na emeryturę i nie miałem co zrobić z wolnym czasem. A że żyjemy w zgodzie, i nawet byłem drużbą na jej drugim ślubie, to w to wszedłem.
– A co na to jej drugi mąż? – zainteresowałam się.
– Och, zmarł dwa lata temu. Wanda strasznie to przeżyła… Bogdan był dużo lepszym mężem niż ja i naprawdę chciałbym, żeby spotkała jeszcze kogoś takiego jak on. Kto by się nią zaopiekował, wiesz. Naprawdę życzę jej jak najlepiej.
Wtedy właśnie uznaliśmy, że wiele nas łączy. Oboje jesteśmy optymistycznie nastawieni do życia, nie umiemy długo chować urazy, przyjaźnimy się z naszymi byłymi partnerami i… zupełnie na poważnie oboje marzymy o miłości aż po grób.
Takiej albo żadnej
Aha, jeszcze oboje nie znosimy owoców morza, jak wykazał tamten eksperyment z małżami. Szybko ustaliliśmy, że skoro tak do siebie pasujemy, to nie ma co zwlekać i odkładać szczęścia na potem. Po czterech miesiącach niemal codziennych spotkań Witek mi się oświadczył, a ja powiedziałam „tak”.
– Jak to bierzesz ślub, mamo?! – Marianna aż się zachłysnęła na tę nowinę. – Tata wie?
Przewróciłam oczami. No bo przepraszam, co jej tata miał do tego? Czasami wydawało mi się, że córka nie do końca przyjęła do wiadomości fakt, że ja i Artur już nie jesteśmy małżeństwem. Może dlatego, że przy niej byliśmy po prostu jej mamą i tatą albo babcią i dziadziem dla Zosi. Przypomniałam więc Mariannie szybko, że nie muszę pytać jej ojca o pozwolenie, a poza tym on na pewno będzie mi życzył jak najlepiej na nowej drodze życia. Miałam rację. Artur ucieszył się na wieść, że kogoś sobie znalazłam, i wyraził nadzieję, że mój nowy mąż będzie lepszy od starego. Roześmiałam się i poklepałam go po ramieniu, mówiąc, że wcale nie był taki zły, i mam nadzieję, że także jeszcze znajdzie wielką miłość. Choć miałam na sobie piękną białą suknię, ślub nie miał być ani wystawny, ani nawet duży – ot, zaprosiliśmy z Witkiem po kilkanaście osób, w tym nasze dzieci. Obiad weselny zaplanowaliśmy w jego domu.
– Uznasz, że to dziwne, jeśli moja firma dowiezie nam catering na wesele? – zapytał kilka tygodni wcześniej.
– No co ty! – odparłam zdziwiona. – Czemu w ogóle pytasz?
– Bo Wanda będzie się tym wszystkim zajmować… – przypomniał mi.
Zupełnie mi to nie przeszkadzało. Wiedziałam, jak to jest, kiedy żyje się w dobrych układach z eksmałżonkiem. I naprawdę cieszyłam się, że w charakterze wrednej byłej żony Witek nie ma na karku jakiejś złośliwej, urażonej baby. Jakiś tydzień przed ślubem Wanda przyjechała do nas, żeby ustalić ostatnie szczegóły menu. Byłam zdumiona, jak miłą i komunikatywną jest osobą. Wyczuwałam w niej jednak pewien smutek i wiązałam to z niedawno przeżytą śmiercią męża. Kiedy się rozstałyśmy, zdałam sobie sprawę, że z całego serca życzę jej, by znalazła jeszcze miłość w życiu. I nagle coś przyszło mi do głowy. Podzieliłam się swoim pomysłem z narzeczonym, a on po zastanowieniu wyraził zgodę. Nie powiem, Artur był lekko zaskoczony, kiedy zadzwoniłam w ostatniej chwili i zaprosiłam go na swój ślub. Wcześniej tego nie zrobiłam, bo miałam wrażenie, że byłoby to źle przyjęte przez rodzinę Witka.
– To miłe, ale nie wiem, czy powinienem… – zawahał się.
Śpieszyło mi się i nie miałam czasu na krążenie wokół tematu.
Wyłożyłam więc kawę na ławę
– Słuchaj, na naszym weselu będzie pewna przemiła dziewczyna w naszym wieku, która – posłuchaj dobrze! – gotuje jak marzenie, zna się na rybach, grzybach i tych wszystkich rzeczach, na których ja się nigdy nie chciałam znać, a do tego potrafi grać w tenisa! Jest naprawdę wartościową osobą i chcę, żebyście się poznali. Ma na imię Wanda, to szefowa firmy, która robi nam catering. Zanieś garnitur do pralni, kup nowy krawat i czekamy na ciebie w sobotę o szesnastej.
Wszystko, co powiedziałam o Wandzie, było prawdą. Pominęłam tylko drobny szczegół, że jest ona byłą żoną mojego przyszłego męża. Uznałam, że na ujawnienie tego faktu przyjdzie pora, kiedy Artur już ją pozna i ulegnie jej urokowi. I wiecie co? Chociaż nigdy wcześniej nie udało mi się wyswatać ani jednej pary, to tym razem odniosłam pełen sukces! Artur i Wanda przypadli sobie do gustu i z naszego wesela wyszli razem. Z tego, co zrozumiałam, on jej pomagał coś odwozić, potem złapali gumę, on zmienił oponę, ona zobaczyła w nim bohatera i… tak się zaczął ich romans.
– To nic dziwnego – uznała po namyśle Marianka, kiedy już oswoiła się z myślą, że była żona męża jej matki jest obecnie partnerką jej ojca. – Skoro ty i tata jesteście fajnymi ludźmi, a Witek i Wanda do was pasowali to w sumie można uznać, że…
– Córcia, już nie kombinuj! – roześmiałam się. – Po prostu każde z nas wierzyło, że jeszcze spotka miłość, i byliśmy na to otwarci. No i miłość sama przyszła!
Na razie Wanda i Artur nie planują ślubu, ale jeśli do niego dojdzie, już zapowiedzieli, że będziemy ich świadkami. Cieszymy się, bo rola świadków na ślubie przyjaciół to zaszczyt i przyjemność. Teraz jednak czekamy na nowego członka naszej rodziny; niedługo urodzi się pierwszy wnuk Witka i Wandy. Wygląda na to, że będzie mówił „babciu” też do mnie, a „dziadku” do Artura.
Czytaj także:
„Rozwiodłem się po 8 miesiącach małżeństwa. Teraz ta zołza chce 50 tysięcy złotych za wesele, którego nie chciałem”
„Rozwiodłam się z mężem, by szukać przygód i szybko tego pożałowałam. Znalazł sobie młodą lafiryndę, a mnie zakłuła zazdrość”
„Zaledwie pół roku po swoim ślubie, mój brat wdał się w romans z moją przyjaciółką. Szybko uznał, że nie kocha żony”