„Ze związku bez przyszłości, wpadłam w ramiona bawidamka. Konrad zwodził i kusił, a później wiał do... ciężarnej żony”

Załamana kobieta fot. Adobe Stock, Sergii
„Poczułam, jak drżą mi kolana. Byłam wściekła, rozgoryczona i zdruzgotana. Nie mogłam zrozumieć, jak mógł mnie tak okłamywać! Przecież powtarzał mi tyle razy, że nic ich nie łączy! Tymczasem obrazek, który zobaczyłam, przedstawiał coś zupełnie innego”.
/ 19.05.2022 13:30
Załamana kobieta fot. Adobe Stock, Sergii

Gdyby ktokolwiek zapytał mnie kiedyś, czy wdałabym się w romans z żonatym mężczyzną, zaklęłabym się na własne zdrowie, że nie. Dziś wiem, że ocenianie postępowania innych przychodzi nam łatwo, ale gdy to dotyczy nas samych, dużo trudniej o obiektywną ocenę sytuacji…

Te wydarzenia miały miejsce już ponad siedem lat temu, a ja dopiero po takim czasie jestem w stanie nabrać odpowiedniego dystansu, by móc sama przed sobą przyznać się do błędu i zrozumieć, że to nie było nic wyjątkowego, jak wtedy chciałam o tym myśleć, żeby się przed sobą usprawiedliwić.

Konrada poznałam w momencie, kiedy byłam w desperacji, a jak wiadomo, nie ma nic gorszego niż desperacja, zarówno w poszukiwaniu partnera, jak i podejmowaniu życiowych decyzji.

Po dziesięciu latach związku mój chłopak Mateusz, naciskany przeze mnie na ślub, uznał, że nasz związek nie ma już dłużej sensu. Nie mogłam w to uwierzyć. Wiedziałam, że mężczyźni nie lubią być do niczego przymuszani, ale na Boga, ile można czekać?!

Miałam już trzydzieści cztery lata. Kochaliśmy się i znaliśmy się tak dobrze, że nic nie byłabym w stanie przed nim ukryć. Wiedział, że chcę ślubu i chcę mieć już dzieci. Mieszkaliśmy razem, oboje mieliśmy ustabilizowaną sytuację zawodową, a nawet psa.

Zostało tylko postawienie tej kropki nad „i”

Mateusz jednak wciąż zwlekał z decyzją. W końcu w swoje urodziny wypiłam trochę za dużo wina i sama w żartach mu się oświadczyłam. Myślałam, że potraktuje to z przymrużeniem oka, ale on aż wzdrygnął się na samo słowo „ślub”.

– To co? Nie zamierzasz się ze mną nigdy ożenić? – zapytałam wtedy pewna, że odpowiedź będzie zgodna z moimi przewidywaniami. 

Myślałam, że Mateusz zapewni mnie, że oczywiście chce wziąć ze mną ślub, ale on zamilkł na dłuższą chwilę, a potem przyznał, że raczej o tym nie myśli, a już na pewno nie w najbliższych latach. Aż mnie zmroziło, gdy to usłyszałam.

Dla trzydziestoczteroletnich mężczyzn to faktycznie jeszcze nic pilnego, bo większe znaczenie ma dla nich kariera lub życie towarzyskie, ale kobietom w tym wieku dużo bardziej już się śpieszy.

Od słowa do słowa doszliśmy do okropnej awantury, choć zwykle nie kłóciliśmy się tak poważnie. Nie wiem nawet, jak to się stało, że postawiłam mu ultimatum i powiedziałam: „wóz albo przewóz”.

Następnego dnia Mateusz spakował swoje rzeczy i się wyprowadził. Cały dzień spędziłam w łóżku, płacząc i powstrzymując się przed dzwonieniem do niego. Kolejne dni wcale nie były łatwiejsze. Pech chciał, że w następnym tygodniu moja najlepsza przyjaciółka wyprawiała wieczór panieński, a ja miałam być druhną na jej ślubie.

To był najgorszy wieczór w moim życiu

Robiłam wszystko, żeby się nie domyśliła, że coś jest nie tak, ale dziesiątki głupkowatych zabaw i żartów z tego, co będzie po ślubie, doprowadziły mnie w końcu do łez i musiałam jej wszystko wyznać. To oczywiście było gwoździem do trumny całej imprezy. Popsułam humor wszystkim uczestniczkom.

Zamiast się bawić, starały się mnie pocieszać, ale byłam w rozsypce. Dodatkowo miałam wyrzuty sumienia, że zrujnowałam przyjaciółce wieczór panieński. Było mi wstyd. Zebrałam się więc w sobie, poprawiłam makijaż i namówiłam je wszystkie na wyjście do klubu.

– Bardzo dobrze! – krzyknęła Eliza. – Może tam kogoś poznasz i pokażesz temu zadufanemu w sobie bubkowi, że świat się na nim nie kończy!

Wtedy te porady wydawały mi się bardzo trafione. Kiedy więc weszłyśmy do klubu, od razu zaczęłam rozglądać się za jakimś godnym uwagi przystojniakiem. Tak właśnie trafiłam na Konrada.

Owszem, był przystojny i na pewno zwracał uwagę, ale po kilku chwilach rozmowy dowiedziałam się, że nie jest w nastroju do flirtu, bo właśnie się rozwodzi. Tego właśnie było mi trzeba w ten wieczór. Nie potrafiłam nie opowiedzieć mu o tym, że ja przechodzę przez niemal to samo.

Gorący romans wybuchł z ogromną siłą

Cały wieczór spędziliśmy, rozmawiając o swoich byłych i tym, jaki świat związków jest skomplikowany i okrutny.

– To wszystko przez baby! – zaśmiał się w końcu. – Wy po prostu w ogóle nas nie słuchacie!

– Właśnie, że słuchamy, tylko wy nie chcecie być z nami szczerzy! – odparłam. Mimo okoliczności, w jakich się poznaliśmy, i tego, co nas oboje spotkało w poprzednich związkach, romans wisiał w powietrzu.

Trudne sytuacje bardzo nas do siebie zbliżyły i mimo że dopiero się poznaliśmy, miałam wrażenie, że ta znajomość może się przerodzić w coś poważnego. Wymieniliśmy się numerami, a później potoczyło już lotem błyskawicy.

Konrad wciąż do mnie pisał, zapraszał na rozmowy przy kawie lub winie, później na kolacje przy świecach. Gorący romans wybuchł z ogromną siłą. Wiedziałam, że Konrad nie ma jeszcze orzeczonego rozwodu, ale wtedy to bagatelizowałam, bo przekonywał mnie, że to kwestia czasu i że nie ma jeszcze papierka przez opieszałość polskich sądów.

– Gdybym mógł, rozwiódłbym się już teraz – zapewniał, a ja mu wierzyłam.

Nie dziwiło mnie to, że woli spotykać się u mnie zamiast u niego. Nie martwiło to, że stara się wybierać maleńkie, mało znane lokale. Łykałam jego zapewnienia, że stroni od komercyjnych miejsc takich jak kino czy popularne restauracje.

W pewnym momencie zaczęłam jednak dostrzegać sygnały świadczące o tym, że coś jest nie tak. Gdy był ze mną, nerwowo sprawdzał telefon komórkowy. Mówił, że czeka na telefon klienta, ale gdy telefon dzwonił, natychmiast wychodził, żeby porozmawiać w spokoju na zewnątrz.

Raz bardzo się zdenerwował, gdy przypadkiem pobrudziłam jego koszulę szminką.

– Przecież się upierze – powiedziałam naiwnie, choć już wtedy dawał mi coraz więcej sygnałów, że coś jest nie tak. Prawdę poznałam jednak dopiero po kilku tygodniach, gdy byłam już zakochana jak wariatka.

Miałam obsesję na punkcie Konrada. Byłam pewna, że to facet, z którym będę mieć dzieci, i wręcz cieszyłam się, że rozstałam się z Mateuszem, bo dzięki temu poznałam Konrada.

– Pojedziemy gdzieś razem na weekend? – zaproponowałam przed majówką.

– Nie mogę, Majka. Obiecałem już, że spotkam się z Ewą – odparł. – Zrozum mnie. Wcale tego nie chcę, ale musimy załatwić kilka spraw.

– Jakich znowu spraw?! – zapytałam podenerwowana, a on zaczął się wykręcać dziwnymi argumentami. Nic z tego nie rozumiałam, ale chyba też nie do końca chciałam zrozumieć.

Gdybym wtedy usłyszała wprost, że postanowili zawalczyć o związek i zapisali się na terapię małżeńską, nie miałabym innego wyjścia, jak tylko odejść. A ja… wstyd przyznać… nie chciałam tego robić.

Chciałam, żeby już się rozwiódł i był ze mną

Czułam, że coś się dzieje. Tamten weekend był tylko pierwszym z wielu kolejnych, kiedy Konradowi coś wypadało. Coraz częściej nie miał też już czasu wieczorami. Wpadał tylko na chwilę po pracy, zapewniał mnie, że wszystko jest dobrze, że kocha tylko mnie, ale nie chce dawać żonie argumentów do ręki na sali rozwodowej, żeby sędzia nie puścił go w skarpetkach.

Zwykle kochaliśmy się, a później jechał do domu. Za każdym razem, gdy wychodził, czułam się gorzej i obiecywałam sobie, że z tym skończę.

„Chcę być z tobą, ale dopiero gdy uregulujesz sprawy rozwodowe!” – pisałam w chwilach irytacji, ale później zasypywana morzem słodkich SMS-ów i zapewnień o szczerości jego uczuć dawałam się znów zwodzić.

O tym, co naprawdę się dzieje, wiedziała tylko moja przyjaciółka Eliza.

– Głupia jesteś! Skończ to, zanim ktoś zostanie skrzywdzony! Jeśli to taka wielka miłość, jak twierdzisz, to możecie być ze sobą po jego rozwodzie – przestrzegała mnie.

Jako młoda mężatka sama bała się, żeby nie paść ofiarą podobnej sytuacji, więc oceniała moje postępowanie bardzo krytycznie.

Dobrze wiedziałam, że ma rację, ale wbrew zdrowemu rozsądkowi powtarzałam sobie i jej, że to zupełnie inna historia, ponieważ Eliza była szczęśliwa w swoim związku, a Konrad wręcz przeciwnie. Poza tym jego żona zdawała sobie sprawę, że nic ich już nie łączy, i czekali tylko na formalny rozwód, więc nie mogło być mowy o żadnej krzywdzie.

Kiedy zbliżała się nasza rocznica związku, postanowiłam zrobić Konradowi niespodziankę i upiec dla niego tort bezowy, którego był ogromnym amatorem. Nigdy szczególnie nie przepadałam za pieczeniem, ale chciałam, by ten dzień był wyjątkowy i żeby Konrad zobaczył, że potrafię coś dla niego zrobić nawet wbrew sobieLiczyłam, że wówczas i on będzie bardziej skłonny do poświęceń.

Byliśmy umówieni na sobotni wieczór

 Rano wybrałam się więc na zakupy. Chciałam kupić świeże owoce do Pavlovej. Miałam na sobie dres, a włosy związałam w byle jaki kok na czubku głowy. Przed wyjściem przeszło mi przez myśl, że złośliwy los pewnie sprawi, że spotkam kogoś znajomego, ale uznałam, że nie będę przejmować się tym, co ktoś sobie o mnie pomyśli.

Nie jestem gwiazdą, żeby się malować i stroić do sklepu. Weszłam do marketu, wzięłam koszyk i ruszyłam wprost na dział owocowy. Już z daleka zauważyłam piękną kobietę z zaokrąglonym brzuszkiem ciążowym. Byłam szczególnie wyczulona na takie widoki, bo sama bardzo już marzyłam o dziecku.

Przyglądałam jej się bacznie, gdy nagle zza jednego ze stoisk wyszedł nie kto inny, tylko Konrad. Nie zauważył mnie. Nie mógł, bo niemal natychmiast odskoczyłam i schowałam się za półkami, żeby nie zobaczył mnie w tak marnej formie.

Nie mogłam uwierzyć, gdy zobaczyłam, jak podchodzi do kobiety w ciąży i wkłada do jej wózka warzywa. Przyglądałam im się bacznie. Uśmiechali się do siebie, rozmawiali, a chwilę później on delikatnie położył dłoń na jej plecach i poszli razem.

A zatem to była ona – Ewa. Zupełnie nie wyglądali, jakby mieli się zaraz rozwieść! Przeciwnie! Ich rodzina ewidentnie miała się powiększyć, a on nie wspomniał mi o tym słowem. Poczułam, jak drżą mi kolana. Byłam wściekła, rozgoryczona i zdruzgotana. Nie mogłam zrozumieć, jak mógł mnie tak okłamywać! Przecież powtarzał mi tyle razy, że nic ich nie łączy! Tymczasem obrazek, który zobaczyłam, przedstawiał coś zupełnie innego.

Początkowo chciałam podejść do Ewy i Konrada i złapać go na gorącym uczynku. I jestem pewna, że gdyby nie fakt, że Ewa była w ciąży, doprowadziłabym do konfrontacji. Ale nie chciałam rozbijać rodziny, w której już za chwilę miał się pojawić nowy człowiek.

Współczułam dziecku kłamliwego ojca, bo byłam pewna, że skoro zdradzał ciężarną żonę, to pewnie jeszcze nieraz zrobi jej to samo. Było mi wstyd, że tak dałam mu się nabrać.

Wyszłam stamtąd kompletnie rozbita i wściekła. Wróciłam do domu, gdzie czekały na mnie blaty bezowe, które suszyłam w piekarniku kilka godzin. Teraz miałam ochotę wyrzucić je przez okno.

Na samą myśl, że poświęciłam Konradowi cały ostatni rok, a tymczasem on kłamał mi prosto w oczy, czułam się jak naiwna idiotka. Zanim zdążyłam podjąć decyzję, co dalej, zadzwonił telefon. Kiedy zobaczyłam jego imię na wyświetlaczu, wiedziałam, co trzeba zrobić.

Teraz liczy się tylko to, co przed nami

Odrzuciłam połączenie i napisałam do niego:

„Widziałam cię z Ewą w sklepie. To koniec. Nie powiem jej tylko dlatego, że jest w ciąży i nie chcę jej denerwować. To koniec. Nie chcę cię nigdy więcej widzieć na oczy!”.

To było wszystko, co mogłam zrobić. Czułam niedosyt i wściekłość, że nie mogę się na nim zemścić, ale wszystko, co mogłabym zrobić, odbiłoby się na niewinnym dziecku, a ja w pewnym sensie byłam sama sobie winna i dostałam za swoje.

Przez kolejne tygodnie dostałam od Konrada dziesiątki SMS-ów z prośbą o spotkanie i o rozmowę, ale nie zamierzałam już w to wchodzić. Chciałam zachować w tej i tak okropnej sytuacji resztki szacunku dla siebie. Widziałam za to pół roku później Ewę z wózkiem i nie mogłam nie zwrócić uwagi na to, że wciąż miała na palcu obrączkę.

Kilka tygodni później wpadłam przy bankomacie na mojego byłego chłopaka, Mateusza.

– Maja… – spojrzał na mnie poruszony. – Pięknie wyglądasz.

Cóż… on też wyglądał bardzo dobrze. I najwyraźniej bardzo się za mną stęsknił, bo od razu zapytał, czy nie poszłabym z nim na kawę. Miło było spotkać się po takim czasie, poczuć, że wciąż dobrze się znamy i dogadujemy. Jak to w prawdziwej przyjaźni – nie ma znaczenia, ile czasu się kogoś nie widziało, i tak rozmawia się, jakby to było wczoraj.

Od jednej kawy przeszliśmy do spotkania przy winie i cóż… nasze uczucie znów rozkwitło.
Mateusz przeprosił mnie za swoje szczeniackie zachowanie sprzed roku. Tym razem nie czekał już z oświadczynami. Nie opowiedziałam mu o tym, co działo się, gdy nie byliśmy razem.

Każdy popełnia błędy, ale nie ma to dla naszego związku żadnego znaczenia. Zamknęłam ten rozdział i wiem, że nigdy już do niego nie wrócę. Teraz liczy się tylko to, co przed nami.

Czytaj także:
„Strach sparaliżował mi nogi, a łzy zalały oczy. Czułam się jak matka, która straci dziecko. Tyle że ja zgubiłam... ojca”
„Teść nie tolerował naszego małżeństwa, bo w jego oczach byłem nikim. Dopiero łzy wnuczki zmiękczyły jego serce”
„Mąż zdradził mnie po 25 latach małżeństwa. Pojechałam nad morze i również poszłam na całość. Skoro on może, to ja też”

Redakcja poleca

REKLAMA