Krakowskie Przedmieście lśni od deszczu. Spoglądam przez okno taksówki. Trzy roześmiane, zalotne i piękne dziewczyny wybiegają z bramy Uniwersytetu. Chciałabym być tak beztroska jak one, mieć przed sobą jeszcze tyle lat szalonej młodości, tyle złudzeń na temat mężczyzn i miłości.
Taksówkarz zatrzymuje się przed secesyjnym wejściem do hotelu, tak żebym mogła wysiąść prosto na aksamitny czerwony dywan. Portier usłużnie otwiera drzwiczki, kłania mi się nisko. Hotelowy boy biegnie, żeby wziąć moją torbę. Recepcjonistka pozdrawia mnie serdecznie. Wszyscy mnie znają.
– Czy pan Marchez już przyjechał? – pytam.
– Nie, jeszcze go nie było.
Odbieram klucz do naszego apartamentu na trzecim piętrze. Zawsze tego samego. Jak zwykle czeka skąpany w kwiatach, z szampanem chłodzącym się w wiaderku, koszem owoców i słodyczami.
Kilka dni miłości
Denis tylko raz w roku może się wyrwać na dłużej z pracy. Dostaje też dyspensę od żony, która milcząco przyzwala na te kilka dni naszej miłości. Nie potrafię zrozumieć, dlaczego to robi. Denis zresztą nigdy o niej nie opowiada, a ja nie zadaję zbędnych pytań. Już dawno temu przyjęłam tę zasadę. Kiedyś tak się zdarzyło, że padło o jedno pytanie za dużo i trach… Już po miłości.
„Dlaczego jeszcze go nie ma? – myślę z niepokojem. – Samolot z Lozanny już wylądował”. Siedzę sama w tym luksusowym pokoju wypełnionym po sufit moim niecierpliwym oczekiwaniem. On za chwile tu będzie. Wejdzie jak zwykle, rzuci płaszcz i marynarkę na fotel, zagarnie mnie w ramiona... Niepotrzebne będą wyznania, powitania. Zamkniemy się w sypialni, szaloną namiętnością opowiemy, jak bardzo na tę chwilę czekaliśmy. Pocałunki zastąpią słowa tęsknoty, namiętność i rozkosz wymieszają się z moimi łzami. Później, kiedy już będziemy w stanie rozmawiać, zaczniemy sobie wszystko opowiadać, planować ten nasz kolejny miodowy tydzień.
Denisa poznałam w Lozannie podczas jednego z najbardziej typowych spotkań w interesach, ale wtedy nie zwróciłam na niego specjalnie uwagi. Ot, jeden z kilku panów uczestniczących w negocjacjach. Potem była kolejna tura rozmów, i to on przyjechał do Warszawy. Dwa dni pracy plus weekend, podczas którego miałam mu pokazać stolicę.
Wynajęłam więc samochód i postanowiłam obwieźć go po Warszawie. Nie chciał jednak oglądać Wilanowa i Łazienek. Poprosił, żebym mu pokazała miejsca, które związane były z historią Żydów. Jego dziadek pochodził z Lubartowa i zginął w warszawskim getcie.
A wieczorem, kiedy się żegnaliśmy, Denis zapytał, czy chciałabym mu towarzyszyć w czasie następnej wizyty. Zaskoczył mnie tym trochę. Umowa między naszymi spółkami była już sfinalizowana, więc nie było żadnego służbowego powodu do spotkania.
– Oczywiście, z ogromną przyjemnością – odpowiedziałam. Zawsze tak się mówi w podobnych sytuacjach i oczywiście wiem doskonale, że przeważnie nie dochodzi do kolejnego spotkania. To tylko taka kurtuazyjne wymiana zdań.
Jednak trzy miesiące później znów odbierałam Denisa na lotnisku. Zadzwonił wcześniej do biura i zapytał, czy mogłabym poświęcić mu dwa popołudnia i wieczory. Miał ochotę pójść do opery, odwiedzić jakieś miłe knajpki, nocny klub.
Jedliśmy kolację w nowo otwartej japońskiej restauracji, w jego oczach migotały świece, w mojej głowie lekko już szumiało wino…
– Nie podejrzewałam, że tak szybko tu wrócisz. Masz jakiś specjalny powód? – ośmieliłam się zapytać. – Są chyba ciekawsze miasta niż Warszawa?
– Ja w ogóle często wyjeżdżam – rzekł zamyślony. – Tylko wtedy mam spokój. Nie dzwonią telefony, żona nie wbija mnie na siłę w smoking i nie wyciąga na charytatywny bal, nie lecę pod przymusem na jeden wieczór do przyjaciół w Monako. I przez 48 godzin nie słucham domowych awantur.
A poza tym lubię Polskę. I ciebie też… Coraz bardziej, nawet bardziej, niżbym tego chciał.
Tamtego wieczoru po raz pierwszy zostałam u Denisa na noc. W apartamencie kosztującym jedyne 2,5 tysiąca za dobę, tym samym, w którym teraz tak niecierpliwie na niego czekam. Bez zbędnych pytań i nadmiaru słów. Bez obietnic i planowania jutra. Po prostu dwoje dorosłych ludzi zaplątanych w swoje życiowe problemy spotkało się na chwilę. I na tym koniec.
– Nie mogę ci wiele obiecać – powiedział, kiedy się żegnaliśmy. – Nie jestem wolny, chociaż zamierzam to zmienić. Jeśli chwilowo zgodzisz się na te skrawki szczęścia, które ci mogę ofiarować, przyrzekam, że będę cię traktował jak księżniczkę.
Żona nie da mu rozwodu
Tak też się stało. Niby przez 3 ostatnie lata nadal byłam sama, ale wiedziałam, że kilka razy w roku otrzymam w prezencie ogromną furę szczęścia. Ale bywało też różnie. Czasem łzy i skowyt, a czasem fruwanie w chmurach po długiej rozmowie telefonicznej. Zdarzało się, gdy nie mogłam już zupełnie dać sobie rady, że leciałam na jedną noc do Lozanny. Wystarczyło, że Denis wpadł do mnie do hotelu na dwie godziny, na chwilę, a świat stawał się o wiele piękniejszy.
W moje myśli wdziera się delikatny dzwonek telefonu. To Denis, wiem na pewno.
– Halo? – Podnoszę słuchawkę. Czuję, że musiało się coś stać.
– Beata? Beata! Jesteś tam? – słyszę w oddali kochany głos.
– Przecież wiesz… Czekam na ciebie.
– Nie wyleciałem jeszcze z Lozanny. Nie chciałem przyjeżdżać, zanim ci czegoś nie powiem. Miałem bardzo długą rozmowę z żoną i wiem już na pewno, że nie da mi rozwodu. To znaczy da, jak się uprę, ale mogę wtedy zamieszkać pod mostem. Wiele ci obiecałem ostatnio i nie jestem w stanie się z tego wywiązać. Moja wina. Jeśli zgodzisz się, żeby wszystko było jak dotąd, przylecę za cztery godziny. Jeśli nie, zaakceptuję każdą twoją decyzję.
Długie i przeraźliwe milczenie po obu stronach. Słów brakuje, myśli się rwą. Ciepłe łzy spływają po policzkach.
– Beata… Powiedz coś.
– Mam pustkę w głowie, ani jednej sensownej myśli. Po raz kolejny wszystko runęło…
– Powiedz mi tylko, czy mam przyjechać.
– Nie! – słyszę swój głos. Jak mu się udało przebić przez to zaciśnięte gardło? – Nie, Denis. Nie chce cię więcej widzieć.
Odkładam słuchawkę i czuję przez chwilę jakby ulgę. „Żegnaj, mój książę z bajki. Kiedyś i tak musiało się to stać” – myśli wracają powoli na swoje miejsce. Ale ból w zaciśniętym gardle i w sercu staje się nie do zniesienia. Już teraz. A co będzie później?
Słuchawka zdjęta z widełek, palce wybierają kolejne cyfry.
– Denis…
– Tak?
– Ja… skłamałam. Chcę żebyś przyjechał. Nawet jeśli jutro okaże się, że to miała być nasza ostatnia noc.
– Będę. Przyjadę na tydzień i postaram się ci się wszystko wynagrodzić. Moja księżniczko.
Więcej listów do redakcji:„Adoptowaliśmy chłopca. Po 7 latach postanowiłam, że oddamy go z powrotem do domu dziecka”„Nie mieszkam z mężem, bo ciągle się kłócimy. Spotykamy się 2 razy w tygodniu i w weekendy”„Mąż miał na moim punkcie obsesję. Nie chciał się mną z nikim dzielić. To doprowadziło do tragedii”