Wypadek. Pięć miesięcy przed ślubem złamałam nogę. Tak fatalnie, że musiałam mieć składaną na śruby. Stało się to w najgłupszych okolicznościach – wpadłam w niedokładnie zamkniętą studzienkę kanalizacyjną, biegnąc za autobusem. Cud boski, że na złamaniu się skończyło.
Jestem mistrzynią planowania. Lubię mieć sprawy pod kontrolą, załatwione z wyprzedzeniem. Wtedy czuję się bezpiecznie. Nagłe zwroty akcji, niespodzianki to nie dla mnie. Według mnie „Najlepszy spontan, to ten dobrze zaplanowany”… A tu – wypadek. Co za pech!
Wpadłam w panikę. Chciałam odwołać ślub, zmienić termin wesela. Przecież nie będę szła do ołtarza, kulejąc! Na szczęście operacja poszła dobrze. Po czterech tygodniach zdjęto mi gips.
Jednak noga wyglądała fatalnie. Była chudsza od drugiej, niepewnie na niej stawałam i poruszałam się niezgrabnie. Poza tym, leżąc w łóżku przez miesiąc, przytyłam kilka kilogramów. Czułam się jak krowa.
Nie pójdę taka do ślubu!
Postanowiłam porządnie wziąć się za siebie. Lekarz prowadzący powiedział, że noga zrosła się świetnie i nie ma przeszkód, żeby zacząć rehabilitację. Po tygodniu byłam na pierwszych zajęciach. Masaże, ćwiczenia, naświetlanie laserem, krioterapia.
Choć robiłam wszystko, co mi przepisano, nie czułam dużych postępów. Czas gonił, a mnie się wciąż wydawało, że nie ma szans, żebym zatańczyła z Michałem pierwszego walca na weselu. Wtedy przyjaciółka wyciągnęła spod ziemi Alka.
– To najlepszy fizjoterapeuta w mieście! – krzyczała mi do słuchawki podniecona. – Kolejki są do niego na pół roku do przodu, ale moja mama zna się z jego matką i obiecała załatwić sprawę.
Z pierwszej sesji rehabilitacyjnej wyszłam wściekła jak osa.
– Co za antypatyczny typ! – poskarżyłam się Michałowi wieczorem, gdy rozmasowywał mi obolałe kolano.
Tymczasem Alek ignorował moje jęki, oschle nazwał mnie „pieszczącą się ze sobą paniusią” i robił swoje. Podczas jego masażu i ćwiczeń wyłam z bólu.
– Jeśli chcesz wystąpić na tym swoim ślubie nie jako kaleka, przestań się mazać jak dziecko, tylko zacznij pracować – wkurzył się kiedyś, gdy bliska płaczu siedziałam na rehabilitacyjnym łóżku.
– Przyjdź jutro. Zobaczysz, każdego dnia będzie lepiej – dodał na pocieszenie.
Przez następne dwa tygodnie dawał mi taki wycisk, że słyszeli mnie chyba wszyscy pacjenci w sąsiednich salach. Ale faktycznie, z każdym dniem było lepiej. Noga stawała się coraz sprawniejsza, ja nabierałam sił, coraz mniej odczuwałam też ból.
Zrozumiałam, że Alek zna się na rzeczy. Nie cacka się z pacjentami, bo wie, jak im pomóc. Twardo trzyma się planu rehabilitacyjnego, motywuje – i osiąga efekty. Nic dziwnego, że ustawiają się do niego takie kolejki.
Podczas kolejnych treningów zaczęliśmy częściej rozmawiać. Ja spokorniałam, nie byłam już tak opryskliwa, zaufałam mu. On też pokazał mi swoją inną twarz. Dowcipnego, ciepłego faceta o wielkim sercu, który najchętniej leczyłby za darmo dzieci w potrzebie.
Urlopy spędzał na turnusach rehabilitacyjnych dla dzieci z zaawansowaną niepełnosprawnością. Mało który fizjoterapeuta podejmuje się takiej pracy. Alek miał do chorych dzieci wspaniałe podejście!
Chyba tym mnie kupił. Wrażliwością zamkniętą w skorupie. Jeszcze miesiąc wcześniej myślałam, że jest zadufanym w sobie gburem, a teraz czułam, jak bardzo się cieszę na jego widok.
Pierwsza zaproponowałam spotkanie. Prywatnie, już nie w sali ćwiczeń.
– Chcę wyjść na drinka, pogadać, pośmiać się – powiedziałam mu wprost. – W końcu z nikim się teraz tak często nie spotykam jak z tobą.
W przytulnej knajpce niedaleko przychodni, do której chodziłam na rehabilitacje, wybraliśmy zaciszny stolik w kącie. Już od pierwszych chwil nie było to spotkanie zwykłych znajomych. Bardzo szybko poczułam się tak, jakbym znała Alka od lat, jakby był mi kimś bliskim.
Kimś, kto mnie bardzo pociąga...
Przez pierwszą godzinę nie mogłam oderwać od niego oczu. Zamówiliśmy wino, później następne. Wpatrywałam się w niego jak w obrazek. Rozmowa sama płynęła. On żartował, dużo opowiadał o sobie, o przeszłości. Rok wcześniej rozstał się z narzeczoną, od tamtej pory był sam. Zaufał mi, zaczął się zwierzać. W końcu powiedział, że nie wie dlaczego, ale od samego początku czuł, że jest między nami jakaś dobra energia.
– Zapamiętałem cię już po pierwszym spotkaniu – uśmiechnął się. – Byłaś jedną z najbardziej kłótliwych pacjentek, jakie miałem, ale widziałem, że to poza.
Zmieszałam się. Zawładnęła mną chęć, żeby być blisko Alka, móc się z nim spotykać codziennie, rozmawiać, śmiać się, wychodzić na spacery, do kina. Chyba się w nim zakochiwałam… A przecież już miałam brać ślub!
Wyszliśmy z restauracji. Miałam zamiar wrócić taksówką do domu. Michał na szczęście był w delegacji; pewnie pytałby podejrzliwie, skąd wracam tak późno i do tego pachnąca winem…. Nie umiałabym mu skłamać w żywe oczy. Gdy już sięgałam po telefon, żeby zamówić taksówkę, Alek złapał mnie za rękę:
– Zaczekaj! Może skoczymy jeszcze na małego drinka? Tuż obok jest świetny pub, prowadzi go mój znajomy. Chodź, jeden mały drink z palemką i wracamy grzecznie do domu.
Nie umiałam mu odmówić. Skręciliśmy w ulicę obok, usiedliśmy w pubie, zamówiłam gin z tonikiem.
A dalej… Czekałam na to, chciałam tego, nie umiałam się powstrzymać. Zaczęliśmy się całować. Najpierw nieśmiało; Alek chyba bał się, że go odepchnę, przecież wiedział, że mam narzeczonego. Lecz ja zupełnie popłynęłam.
Wybiegliśmy z pubu. Nawet nie czułam, że boli mnie noga, że mogę ją nadwyrężyć. Nic już nie miało znaczenia. Nie zapaliliśmy światła w przychodni. Jak tajfun wpadliśmy do sali, w której zwykle Alek masował moją nogę. Po raz pierwszy czułam jego prawdziwy, męski dotyk. Nie masaż rehabilitanta – to był namiętny dotyk czułego mężczyzny, który mnie pragnął.
Alek ma duże, silne dłonie. Cała aż drżałam z podniecenia. Jeszcze przez chwilę paliła mnie myśl: „Rany boskie, co ja robię?!”, ale znikła, gdy owładnęła nami namiętność. Gdy potem leżeliśmy przytuleni, wyszeptałam mu przerażona do ucha:
– Za miesiąc wychodzę za mąż!
– Wiem – odparł. – Ale przez miesiąc można kilka razy zacząć życie od nowa.
Pogłaskał mnie po głowie i z czułością pocałował w czoło.
On miał odwagę kochać całym sercem, a ja?
Kiedy nad ranem dotarłam do własnego łóżka, radość i ekscytacja mieszała mi się z płaczem, strachem i poczuciem winy. Nie mogłam uwierzyć w to, że zdradziłam Michała. I to tuż przed ślubem! Bałam się, że wszystko zniszczyłam.
Jednak na wspomnienie tej nocy z Alkiem cała aż drżałam. Zakochałam się w nim! I wyglądało na to, że on we mnie też. Chciał, żebym odwołała ślub, żebym się jeszcze raz zastanowiła. On miał odwagę rzucić dziewczynę, gdy poczuł, że nie kocha jej tak mocno, jak powinien.
Znałam Alka tak krótko… A z Michałem to związek, w który tyle zainwestowałam! Nie potrafiłam aż tak zaryzykować. Nigdy więcej nie poszłam na rehabilitację do Alka, nie odebrałam od niego telefonu, nie odpisałam na żadną z dziesiątek wiadomości.
Rok temu w święta wyszłam za Michała. Staram się angażować w moje małżeństwo, budować rodzinę. Jednak nie ma dnia, żebym choć przez chwilę nie pomyślała o tamtej nocy.
Czytaj także:
„Matka ma klapki na oczach, traktuje mojego brata jak bóstwo. Okradał ją, przepijał kasę, a i tak był lepszy ode mnie”
„Jestem nauczycielką, ale w weekendy tańczę na rurze. Mężowi, córce i rodzinie powiedziałam, że jestem kelnerką”
„Matka pijaczka zniszczyła Kasi życie. To przez nią poroniła, straciła narzeczonego i zdrowie”