„Zdradziłam męża na jego oczach. Kochanek okazał się tchórzem, a ja potrzebowałam wstrząsu, by zobaczyć, co tracę”

załamana kobieta fot. Adobe Stock, Andrey Popov
„Zakochałam się. Kilka metrów za mną mój mąż – od ponad dwudziestu lat ten sam – robił zdjęcia Florencji, a ja patrzyłam w oczy innego mężczyzny, marząc o tym, by wziął mnie w ramiona. Odwróciłam głowę. Stefan stał kilka kroków za nami i patrzył na mnie z bólem w oczach. Poczułam się okropnie”.
/ 23.09.2023 21:30
załamana kobieta fot. Adobe Stock, Andrey Popov

Pierwszy raz pomyślałam sobie, że może warto zmienić męża, na czterdziestych piątych urodzinach mojej przyjaciółki Jasi. Siedziałyśmy wstawione w ogródku, patrzyłyśmy na naszych mężów pilnujących grilla, i nagle stwierdziłam, że to bez sensu. Mamy tylko jedno życie. I spędzę je z jednym mężczyzną? Ciągle tym samym? Stefan śmiał się z czegoś, popijał piwo, a ja poczułam… nudę.

Wiedziałam o nim wszystko

Znałam go od podszewki. Wiedziałam, co lubi jeść na śniadanie, i że często ma skurcze lewej łydki. Że boi się gęsi i ma kompleksy na punkcie lekko krzywego zgryzu. Wiedziałam o nim wszystko, wygrałabym każdy małżeński quiz. Żadnej tajemnicy, żadnej niespodzianki. Znaliśmy się jeszcze z podwórka i właściwie od pierwszej klasy technikum byliśmy razem. Wielka nuda.

– Grzeszysz – powiedziała Jasia, kiedy się jej zwierzyłam. – Masz fajnego męża, przy którym możesz być sobą, bo on kocha cię taką, jaką jesteś. Porządny facet, obrotny, sympatyczny. Opiekuńczy i…

– Misio.

– I co w tym złego? – wzruszyła ramionami. – Wiesz, ile kobiet chciałoby mieć takiego misia, przy którym nie będą musiały się bać powiedzieć, co myślą, i który częściej przyzna rację im niż sobie? Na którego zawsze mogą liczyć?

Wiedziałam, że ona samą siebie zalicza do tych kobiet pragnących kogoś takiego jak mój Stefan. Jej Karola misiem raczej nazwać by nie można. Bardziej wilkiem. Czasem nawet wściekłym. Mimo wszystko nie mój typ.

Nie powiem, przez wiele lat dziękowałam opatrzności za mojego męża. Chociaż z drugiej strony, nikt nie zaprzeczał, że go sobie wychowałam.
Zanim się pobraliśmy, zrywałam z nim średnio raz w roku, ilekroć robił coś, czego nie mogłam tolerować. Na przykład, gdy więcej czasu spędzał z kolegami niż ze mną. Albo że na prywatce zatańczył więcej niż raz z jakąś dziewczyną. Albo wtedy, kiedy zdecydował o kupieniu motoru bez konsultacji ze mną. A że mnie kochał, to się dostosowywał. Więc uczciwie mówiąc, to że jest takim nudnym misiem, to także i moja wina.

– Może i masz rację – powiedziałam i dopiłam wino. – Za pół roku i ja kończę czterdzieści pięć lat. Chyba mam kryzys wieku średniego.

– Wypijmy za to – Jasia dolała mi wina. – I żebyśmy przeszły go łagodnie, bez żadnych trzęsień ziemi.

Zakochałam się 

Pod koniec maja pojechaliśmy na wycieczkę autokarową do Włoch, którą wykupiliśmy jeszcze jesienią. Tydzień zwiedzania, potem tydzień wypoczynku na złotych plażach Toskanii.

Już pierwszego dnia zauważyłam Janusza. Wysoki, dobrze zbudowany, ciemny jak Włoch. Z olśniewającym uśmiechem białych równych zębów. Przedsiębiorca budowlany z Katowic. Wdowiec z dwójką dorosłych dzieci. Jechał na wycieczkę sam, bo jego osoba towarzysząca w ostatniej chwili zrezygnowała. Potem dowiedziałam się, że zerwał z aktualną partnerką.

– To nie była kobieta, na którą czekam – wyjaśnił.

To było czwartego dnia wycieczki. Staliśmy we Florencji pod pomnikiem Dantego Alighieri, a Janusz opowiadał mi o Beatrycze, wielkiej miłości poety. Jego ciemne oczy płonęły, kiedy patrzył na mnie, i czułam, że choć mówi o uczuciu Dantego, to jakby mówił o własnym. Serce biło mi mocno i miałam przyjemne dreszcze. Wiedziałam, że to  jest odwzajemnione. Nie ma bardziej kalorycznego paliwa dla miłości niż świadomość wzajemności.

Zakochałam się. Kilka metrów za mną mój mąż – od ponad dwudziestu lat ten sam – robił zdjęcia Florencji, a ja patrzyłam w oczy innego mężczyzny, marząc o tym, by wziął mnie w ramiona. Odwróciłam głowę. Stefan stał kilka kroków za nami i patrzył na mnie z bólem w oczach. Poczułam się okropnie. Zaśmiałam się sztucznie, jakby Janusz powiedział coś zabawnego i podeszłam do męża.

– Daj aparat, teraz ja zrobię ci kilka zdjęć – powiedziałam.

– Nie trzeba – odparł ponuro i ruszył do przewodnika.

Tak sobie myślę, że zakochani tracą gdzieś sumienie. Przestają myśleć o bliskich i najważniejsze staje się zaspokojenie własnych pragnień bycia z osobą, która ich oczarowała.

Nieustannie szukałam wzrokiem Janusza. Jak ćma pędząca do ognia, tak i ja kierowałam swoje kroki tam, gdzie był. Wymykałam się w ustronne miejsca, by wpaść mu w ramiona. Znów byłam młoda, przepełniona ogniem i pragnieniem. Świat zaczynał się na nowo. Nie ma silniejszego narkotyku niż stan zakochania.

Skrzywdziłam męża

Mąż nie był głupcem. Wiedział, co się dzieje. Nie rozumiał tylko dlaczego. Do konfrontacji doszło już w hotelu, gdzie odpoczywaliśmy po zwiedzaniu. Za trzy dni wracaliśmy do Polski, a w mojej głowie tworzyły się scenariusze rozwodu i nowego życia z nowym mężczyzną.

– Czy zrobiłem coś nie tak? – spytał mąż, gdy po śniadaniu powiedziałam, że wybieram się sama na spacer. – Sabina, ja przecież nie jestem ślepy.

Czułam się okropnie. Wiedziałam, że krzywdzę dobrego człowieka, ale w mojej głowie to był wybór między moim szczęściem a jego.

– Wszystko się kiedyś kończy – powiedziałam. – Jesteśmy razem już dwadzieścia lat. Myślę, że potrzebuję czegoś nowego. Tajemnicy, którą mogę odkrywać. My o sobie wiemy już wszystko. Nie chciałbyś poznać czegoś nowego? Poczuć się młodo przy innej kobiecie?

– Nie – odparł gwałtownie. – Z tobą jestem szczęśliwy. Nie lubię tajemnic.

Westchnęłam.

– Ale ja lubię. I nie jestem szczęśliwa. Już nie. Duszę się. Muszę zaczerpnąć oddechu. Jeśli mnie kochasz, pozwolisz mi odejść.

W oczach męża dostrzegłam ból. To był kopniak poniżej pasa, wiedziałam o tym. Ale jak powiedziałam, zakochani nie mają sumienia.
Kiedy wyznałam mężowi, że odchodzę, poczułam ulgę. Teraz mogłam z czystym sumieniem spełnić obietnicę daną Januszowi, że będę jego jeszcze tutaj, w pięknej, romantycznej Toskanii.

Bezpiecznie tylko przy mężu

Tego dnia z wycieczką i przewodnikiem ruszyliśmy w pobliskie góry, by zobaczyć kopalnie słynnego na cały świat białego i różowego marmuru z Carrary. To tu przyjeżdżał Michał Anioł, by wybierać kamień na swe rzeźby. Przejechaliśmy przez urokliwe miasteczka, niemal w całości zbudowane z marmuru. Przez wzgórza porośnięte zielonymi lasami, aż do podnóża białych, marmurowych gór. Wyszliśmy z autokaru i poszliśmy wąwozem między wysokimi białymi skałami w górę, w kierunku kopalni.

Szłam obok Janusza, gadając i śmiejąc się. Stefan szedł kilkanaście metrów przed nami. I w pewnej chwili ziemia umknęła mi spod stóp.
Potem uniosła się i opadła. I zakołysała się. Uderzyłam plecami o skalną ścianę i opadłam na ziemię. Z góry posypały się kamienie.

Zanim dopadła mnie panika, usłyszałam krzyki ludzi, ujrzałam, jak wszyscy padają na ziemię, bo ustać w miejscu się nie dało.

– Trzęsienie ziemi! Trzymać się z daleka od ścian! – ktoś zawołał.

Miałam wrażenie, że słyszę dziwny jęk, jakby trzeszczenie. Albo jakiś taki podprogowy grzmot. Bezrozumny strach chwycił mnie w swoje szpony, zaczęłam krzyczeć, wyciągnęłam ręce do Janusza… ale jego przy mnie nie było. Uciekł, nawet się na mnie oglądając. Nie miałam już go nawet w zasięgu wzroku.

Lęk mnie sparaliżował. I wtedy ktoś nakrył mnie swoim ciałem, objął ramionami. Poczułam znajomy zapach, który zadziałał jak środek uspokajający. Rozpłakałam się.

– Już dobrze, kochanie. Już dobrze. Jestem przy tobie. Zawsze.

Świat znów się zakołysał, ale lekko, to było takie uczucie, jakby się nam zakręciło w głowie. Przez te minuty leżałam wtulona w ramiona Stefana i wiedziałam, że przy nim nic mi się nie stanie. Tylko jemu mogłam ufać i przez własną głupotę mogłam go stracić.

Janusz myślał tylko o sobie, a Stefan ruszył mi na ratunek. Mimo że powiedziałam mu, że już nie chcę z nim być.

Moja fascynacja Januszem minęła tak szybko, jak się pojawiła. I oczywiście, nie odeszłam od męża. Spojrzałam na niego całkiem inaczej, na nowo. Chyba znów się w nim zakochałam. Inaczej niż w Januszu. Głębiej. Mocniej, bo przecież znam go od podszewki.

Każdy kiedyś przechodzi kryzys: wiary, miłości, pracy, a nawet sensu życia. To nie wstyd. Czasem to podpowiedź, by coś zmienić, odświeżyć. Ale szukając nowych dróg, trzeba uważać, żeby nie przesadzić i nie stracić tego, co najważniejsze. Nie każdemu bowiem los wróci zdrowy rozsądek, zsyłając trzęsienie ziemi.

Czytaj także: „Plotkara ze wsi ostrzegała mnie przed sąsiadem, ale jej nie słuchałam. Teraz drżę o swoje życie”
„Moja matka mnie nienawidziła, bo zabrałam jej młodość. Przecież sama nie prosiłam się na ten świat”
„W szkole byłam dla niego popychadłem, a teraz on czyścił mi podłogi. Zemsta jest słodka”

Redakcja poleca

REKLAMA