„Zdradziłam męża i wcale nie żałuję. Artur daje mi bezpieczeństwo, a kochanek ogień i namiętność"

zdradzona kobieta fot. iStock, HbrH
„Dobrze się czułam w jego towarzystwie, ale to wszystko. Żadnego kołatania serca, motyli w brzuchu".
/ 02.07.2021 13:49
zdradzona kobieta fot. iStock, HbrH

Jeszcze niedawno moje życie było spokojne i ustabilizowane. Miałam kochającego męża u boku, dwójkę wspaniałych dzieciaków, dobrą pracę, piękny dom. I wtedy na horyzoncie pojawił się ON. Mój poukładany świat omal nie runął.

Nie pamiętasz mnie?

Wszystko zaczęło się miesiąc temu, w piątkowy wieczór. Siedziałam sama w domu. Mąż wyjechał na dwa dni z dziećmi w góry. Oczywiście chcieli mnie ze sobą zabrać, ale odmówiłam. Cieszyłam się na miły, leniwy weekend przed telewizorem. Zrobiłam sobie popcorn, usadowiłam się wygodnie na kanapie. I wtedy zadzwonił telefon.

– Lidka? Tu Mateusz… – odezwał się męski głos.

– Jaki Mateusz? O co chodzi? – nie skojarzyłam w pierwszej chwili.

– Nie pamiętasz mnie? No cóż, minęło dwadzieścia pięć lat… – usłyszałam. Błyskawicznie cofnęłam się myślami do czasów liceum i nagle mnie olśniło. O Boże, jak mogłam go nie poznać?! Przecież to ten Mateusz! Moja wielka szkolna miłość!

 Poznaliśmy się w osiedlowym domu kultury. Ja chodziłam na warsztaty malarskie, on do kółka teatralnego. Któregoś dnia, śpiesząc się na zajęcia, wpadłam na niego na korytarzu. Dosłownie. Zderzyliśmy się i runęłam na podłogę jak długa. Pomógł mi się pozbierać i zaprosił na zapiekankę. Pod koniec wieczoru byliśmy już w sobie szaleńczo zakochani.

Od tamtej pory właściwie się nie rozstawaliśmy. Wszędzie chodziliśmy razem. Siedząc przytuleni nad rzeką lub na ławce w parku, marzyliśmy o wspólnej przyszłości. Nie wyobrażaliśmy sobie, że coś mogłoby nas rozdzielić. Minął rok, potem drugi. Nasi szkolni przyjaciele co chwila znajdowali sobie nowe obiekty westchnień, a nasza miłość kwitła.

Zawsze będę cię kochał

Niestety, tuż po maturze Mateusz oświadczył, że jego rodzice wyjeżdżają na stałe do Kanady.

– Ale ty chyba zostajesz? Przecież dostałeś się na studia – zdenerwowałam się.

– Nie, jadę z nimi. Muszę – wykrztusił.

– Co?! Przecież przyrzekliśmy sobie, że zawsze będziemy razem – rozpłakałam się.

– Błagam cię, nie płacz… Przecież wrócę… Pomogę im się urządzić i jestem z powrotem. A jak nie, to ściągnę cię do siebie. Nigdy nie łamię danego słowa – przytulił mnie.

– Akurat. Za miesiąc czy dwa nawet nie będziesz o mnie pamiętał – wychlipałam.

– To nieprawda! Zawsze będę cię kochał. Tylko na mnie czekaj! Obiecujesz, że poczekasz? – dopytywał się. Obiecałam. Kilka tygodni później pożegnałam go na lotnisku. Gdy samolot wzbił się w górę, myślałam, że mi pęknie serce. Tęskniłam za Mateuszem jak wariatka. Z niecierpliwością czekałam na jakąkolwiek wiadomość od niego.

Dziś kontakt jest prosty. Można wysłać maila, SMS-a, pogadać przez internet. Wtedy były właściwie tylko listy, bo rozmowy telefoniczne kosztowały majątek. A poza tym w naszym domu nie było telefonu. Codziennie więc zaglądałam do skrzynki pocztowej w nadziei, że przyszło coś z Kanady. Na szczęście mój ukochany pisał dość często i dużo. Jego listy były ciepłe, pełne miłosnych wyznań i wspomnień wspólnie spędzonych chwil. Odpisywałam mu w tym samym tonie, nieustannie pytając, kiedy się w końcu zobaczymy. Odpowiadał, że jeszcze dokładnie nie wie, ale może w następnym liście poda mi konkretną datę.

Byłam gotowa bronić go jak lwica

Czekałam więc, marząc o dniu, w którym znowu weźmie mnie w ramiona. Mniej więcej po roku listy przestały nagle przychodzić. Nie rozumiałam, co się dzieje. Chodziłam smutna, przygaszona. Mama nie mogła na to patrzeć.

– Dziecko, wiem, że ci trudno, ale im szybciej pogodzisz się z prawdą, tym lepiej – mówiła.

– Jaką prawdą?

– Że twój Mateusz ma już nową wielką miłość i zapomniał o twoim istnieniu.

– To niemożliwe. Przyrzekł, że zawsze będzie mnie kochał. I ja mu wierzę – oburzyłam się. Byłam gotowa bronić go jak lwica. Naprawdę wierzyłam, że mimo upływu czasu i dzielących nas kilometrów, jestem dla niego tą jedyną. I że lada dzień dostanę od niego list, w którym to potwierdzi. Mijały kolejne miesiące, a list nie przychodził. Oczywiście było mi przykro, ale już nie tak bardzo jak na początku. Pewnego dnia złapałam się nawet na tym, że od tygodnia nie zajrzałam do skrzynki.

Wybrał mnie

Moja wiara w uczucie Mateusza powoli malała, a w końcu zupełnie zgasła. Pogodziłam się z tym, że więcej już się nie zobaczymy. Wiodłam normalne, studenckie życie. Chodziłam na wykłady, zakuwałam do egzaminów, a w międzyczasie zaglądałam do klubów lub bawiłam się u znajomych na imprezach. I właśnie na jednej z nich poznałam Artura. Był bardzo przystojnym młodym chirurgiem u progu kariery. Kręciło się wokół niego mnóstwo pięknych dziewczyn, ale on wybrał mnie. Zaprosił na randkę, potem kolejną.

Dobrze się czułam w jego towarzystwie, ale to wszystko. Żadnego kołatania serca, motyli w brzuchu. Tymczasem on kompletnie oszalał na moim punkcie. Chodził za mną krok w krok, rozpieszczał, obsypywał kwiatami. Rodzice byli nim zachwyceni. Non stop słyszałam, że jeśli wypuszczę go z rąk, to będę żałować do końca życia. Bo lepszego kandydata na męża nie znajdę. Gdy więc dwa lata później poprosił mnie o rękę, zgodziłam się. Nie kochałam go, ale czułam, że będę przy nim bezpieczna, że zapewni mi i naszym dzieciom spokojne, dostanie życie. I nie zwiodłam się.

Nigdy nie żałowałam, że za niego wyszłam, aż do tamtego wieczoru...

Mimo upływu czasu Artur był cudownym mężem. Czułym, opiekuńczym, oddanym. Nigdy nie żałowałam, że za niego wyszłam, nie miałam cienia wątpliwości. Aż do tamtego wieczoru, kiedy zadzwonił Mateusz. Nie rozmawialiśmy długo. Byłam zaskoczona, a jednocześnie poruszona tym telefonem tak mocno, że nie potrafiłam wykrztusić sensownego słowa. Mateusz szybko to wyczuł.

– Może spotkamy się jutro? Będziesz miała czas pozbierać myśli – rzucił. Zgodziłam się natychmiast. Nie dlatego, że coś jeszcze do niego czułam. Byłam pewna, że to już przeszłość. Chciałam po prostu zobaczyć, jak teraz wygląda chłopak, w którym przed laty byłam zakochana po uszy. I zapytać, dlaczego przestał pisać. Umówiliśmy się w hotelowej kawiarni.

Gdy weszłam do środka, już czekał. Od razu go poznałam. Trochę się postarzał, lekko posiwiał, ale to wciąż był on. Ten sam chłopak, z którym snułam plany na przyszłość. Zerwał się od stolika i ruszył w moją stronę. W ręku trzymał olbrzymi bukiet kwiatów.

– O Boże! Lidka, to naprawdę ty! Nic się nie zmieniłaś. Jak to dobrze, że wreszcie cię odnalazłem – przytulił mnie. Oblała mnie fala gorąca. Poczułam, jakby minione lata nie istniały, jak byśmy znowu mieli po 18 lat.

– Wiesz co? Nie mam ochoty na kawę – wykrztusiłam.

– Nie? A na co? – patrzył mi w oczy. Bez słowa wskazałam na klucz leżący na stoliku i ruszyłam do windy. Kilka minut później w hotelowym pokoju zniknęłam w jego ramionach. Spędziłam z Mateuszem noc i cały następny dzień. Właściwie nie spaliśmy. Na zmianę kochaliśmy się i rozmawialiśmy. Chcieliśmy wiedzieć o sobie wszystko.

Nie zapomniałem o swojej obietnicy

Wyznał mi, że nie pisał, bo miał bardzo poważny wypadek samochodowy. Przez kilka miesięcy leżał w śpiączce, później kolejny rok dochodził do siebie. Kiedy w końcu stanął na nogi, wysłał kilka listów, ale nie dostał odpowiedzi.

– Pewnie rodzice je przechwycili i wyrzucili – domyśliłam się.

– Ale dlaczego? – zdziwił się.

– Spotykałam się już wtedy z Arturem. Pewnie nie chcieli, żebyś znowu namieszał mi w głowie – uśmiechnęłam się smutno.

– Szkoda, byłem gotowy przyjechać do Polski. Nie zapomniałem o swojej obietnicy. Chciałem wrócić i poprosić cię o rękę…

– Ale nie wróciłeś… Nie da się cofnąć czasu – westchnęłam.

– Ale można nadrobić stracone chwile! Wyjedź ze mną do Kanady. Zaczniemy wszystko od początku! Kocham cię i chcę spędzić z tobą resztę życia!

– Nie żartuj! Mam męża, dzieci. Nie mogę ich tak po prostu zostawić.

– Dzieci są już prawie dorosłe i niedługo pójdą swoją drogą. A mąż? Sama przyznałaś, że nigdy go nie kochałaś.

– Ale Artur jest dla mnie dobry, opiekuńczy…

– To ci wystarcza?

– Do tej pory wystarczało.

– A więc? – Mateusz patrzył na mnie z nadzieją. Chciałam wykrzyczeć, że tak, że się zgadzam, ale się się powstrzymałam.

– Nie wiem… Daj mi czas. Muszę wszystko przemyśleć – wykrztusiłam. Nie potrafiłam jeszcze podjąć decyzji. Wróciłam do domu w niedzielę późnym popołudniem, przed przyjazdem męża i dzieci. Zabrałam się za gotowanie kolacji, ale wszystko leciało mi z rąk. Przed oczami ciągle miałam twarz Mateusza i słyszałam jego słowa: Wyjedź ze mną do Kanady. „Może rzeczywiście powinnam…?” – podpowiadało mi serce.

I wtedy usłyszałam szczęk klucza w zamku. Do domu wszedł Artur i dzieciaki. Rozbawieni, roześmiani. – Cześć, mamuś, co jesteś taka zamyślona? – zagadnęła córka.

– No właśnie. Stało się coś? – mąż zaczął przyglądać mi się z uwagą.

– Nie, nic. Po prostu bardzo się za wami stęskniłam – odparłam, starając się ukryć zmieszanie. A kiedy już posadziłam ich przy stole i podałam kolację, wymknęłam się do łazienki i zadzwoniłam do Mateusza.

– Wybacz, kochany, ale nie nadrobimy straconych chwil – powiedziałam i się rozłączyłam. Może jeszcze będę tego żałować, ale tak wybrałam. Nie kochałam Artura, ale czułam się przy nim bezpieczna.

Lidia, 42 lata

 

Czytaj także:
„Michał zrobił mi z serca sieczkę, a innej przyprawił brzuch. Po 30 latach znów skomle u moich kolan i błaga o szansę”
„Zamiast zajmować się wnuczką na wczasach, badałam torsy przystojniaków. Nie dam się na starość zakuć w kajdany samotności”
„Córka zastała mnie w łóżku z młodym ogrodnikiem. Jeśli myśli, że będę cnotką do końca życia, to grubo się myli”

Redakcja poleca

REKLAMA