Izka miała rację, przystojny to był Olek, a Andrzej był zwyczajny, swojski, ani ładny, ani brzydki. Do pensjonatu w górach przyjechałam kilka godzin wcześniej. Rozpakowałam się, poszłam na małe zakupy i teraz siedziałam w fotelu, z lampką wina w ręce. Upiłam łyk i zamknęłam oczy. Pogrążyłam się we wspomnieniach.
Andrzeja poznałam w podstawówce, chodziliśmy do jednej klasy. Nie zwracałam na niego uwagi, był jednym z wielu kolegów. Mieliśmy po dwanaście lat, kiedy zachorowałam na anginę i przez miesiąc siedziałam w domu, nudząc się jak mops. Wszystko się zmieniło, gdy mój ojciec zaczął pożyczać zeszyty od Andrzeja, który mieszkał w sąsiedztwie.
Czułam się jak więzień wypuszczony na wolność, kiedy wreszcie mogłam wyjść z domu, wrócić do szkoły.
– Iwona, zaczekaj – usłyszałam, gdy weszłam na boisko, kierując się w stronę grupki dziewcząt z klasy.
Odwróciłam się i zobaczyłam Andrzeja. Stał przede mną czerwony na twarzy. Koleżanki gapiły się na nas, chichotały i robiły głupie miny.
– Dzięki za zeszyty – powiedziałam.
– Dla ciebie. – Andrzej wcisnął mi do ręki lizaka i uciekł.
To wystarczyło, by zaczęto nam dokuczać, ochrzczono nas zakochaną parą, pytano, kiedy ślub, co Andrzejowi zdawało się nie przeszkadzać, ale mnie te docinki denerwowały. Gdy pewnego dnia wyszłam ze szkoły później, Andrzej stał przed wejściem, jakby na kogoś czekał.
– Odprowadzę cię do domu, dobrze? – spytał niepewnie.
Wzruszyłam ramionami.
– Przecież i tak mieszkasz obok.
Szliśmy w ciszy. Czułam się niezręcznie. Nie wiedziałam, o czym z nim rozmawiać. Nie był dziewczyną, nie miałam pojęcia, czym się interesuje i niespecjalnie mnie to ciekawiło, ale wydawał się zadowolony z samego faktu, że mi towarzyszy. Jakby więcej do szczęścia nie potrzebował, więc okej, niech mu będzie.
Odtąd codziennie wracaliśmy razem. Dziewczyny się nabijały, ale mnie już to tak nie drażniło. Sama żartowałam z mojego adoratora.
Pierwszy pocałunek wcale nie był taki magiczny
Wakacje spędzaliśmy oddzielnie, toteż pierwszego września w szkole zaskoczyło mnie, jak urósł.
– Widziałaś już Andrzeja? – spytała podekscytowana Izka.
– No – mruknęłam.
– Fajnie wygląda – rzuciła Mariola z jakąś dziwną miną, jakby łakomą czy rozmarzoną.
Nie podobało mi się, że mówią o nim jak o czymś do jedzenia. Sama nie wiem dlaczego. Przecież nie był moją własnością. Izka nagle zachichotała.
– Ciekawe, czy dalej będzie cię odprowadzał?
Wzruszyłam ramionami, choć sama byłam ciekawa. Nie odprowadzał, nie czekał pod szkołą, co więcej, odnosiłam wrażenie, że mnie ignoruje. Po miesiącu nie wytrzymałam i sama go zaczepiłam.
– A ty co? Nagle mnie nie znasz?
Spojrzał na mnie wzrokiem zbitego psa, a potem po prostu odszedł. Jednak kiedy opuszczałam szkołę, stał pod bramą i gapił się w niebo. Zrozumiałam, że na mnie czeka. Znowu zaczęliśmy wracać razem do domu, ale tym razem moje koleżanki już się z nas nie wyśmiewały. Wręcz przeciwnie.
– Chciałabym, żeby Olek też mnie tak odprowadzał – wyznała Iza.
– Przecież on mieszka zupełnie gdzie indziej – zdziwiłam się.
– Ale jest przystojny.
– Andrzej też zrobił się przystojny – wtrąciła Mariola.
– Normalny jest – burknęłam.
Jednak tego popołudnia przyjrzałam mu się uważniej. Był taki jak zawsze. Cichy, nieskomplikowany, bezpieczny, ale czy przystojny? Izka miała rację przystojny to był Olek, a Andrzej był zwyczajny, swojski, ani ładny, ani brzydki. Jednak kiedy wziął mnie za rękę, nie zaprotestowałam.
Moje koleżanki patrzyły na nas z zazdrością
Schlebiało mi to. Jako jedyna w klasie miałam kogoś w rodzaju chłopaka. Odprowadzał mnie do domu, chodziliśmy na spacery, rozmawialiśmy, odwiedzaliśmy się wzajemnie w domach, a nasi rodzice kibicowali naszej przyjaźni.
Po podstawówce Andrzej poszedł do technikum, ja do ogólniaka. Nasze drogi mogłyby się rozejść, ale po pierwszej klasie Andrzej przeniósł się do mojego liceum i znowu byliśmy razem w klasie.
– Jeśli będziesz chora, przydadzą ci się moje zeszyty – wytłumaczył swoją decyzję, a ja roześmiałam się trochę rozbawiona, trochę zmieszana.
Nie do końca rozumiałam, o co mi chodzi, ale nie podobało mi się, że koleżanki rzuciły się na Andrzeja jak na smaczne ciastko. Wciąż robiły do niego maślane oczy i ciągle prosiły o pomoc w lekcjach. A kiedy Aldona, uchodząca za najładniejszą dziewczynę w klasie, zaprosiła go do siebie na urodziny, z niepokojem oczekiwałam, co jej odpowie.
– Jasne, wpadniemy z Iwoną.
Widziałam po minie Aldony, że nie takiej odpowiedzi się spodziewała. Ja też nie byłam do końca zadowolona. Z jednej strony cieszyłam się, że chce iść tam ze mną, ale z drugiej wolałabym się wybrać z kimś innym. Wiedziałam, że na takich imprezach pary tańczą przytulone, że się całują, i nie paliło mi się do takich doświadczeń akurat z Andrzejem.
Mimo wszystko poszłam. Cóż... pierwszy pocałunek nie był magiczny, jak opowiadały koleżanki. Nie zapaliły mi się gwiazdy pod powiekami. Kolejny też nie wywołał trzęsienia ziemi ani wielkiej ochoty na powtórkę.
Zachowałam to jednak dla siebie. Nie chciałam urazić Andrzeja i chyba nie chciałam go stracić. Był mi bliższy niż ktokolwiek, lubiłam go, ufałam mu, ale nie iskrzyło między nami tak, jak mi się marzyło.
Niemniej jednak oficjalnie staliśmy się parą. Poza mną ten fakt uszczęśliwiał wszystkich, a najbardziej naszych rodziców.
– Ślicznie razem wyglądacie – zachwycała się moja mama.
Z ich błogosławieństwem spotykaliśmy się w szkole i poza szkołą. Chodziliśmy razem na wagary, zajęcia sportowe, jeździliśmy na wycieczki. Kiedy nie rozumiałam jakiegoś zadania z matematyki albo fizyki, Andrzej mi je tłumaczył i pomagał w odrabianiu trudniejszych lekcji.
Był dla mnie jak brat, dlatego dziwnie się czułam, całując się z nim czy pozwalając na odważniejsze pieszczoty. Ale mimo wszystko to właśnie z nim przeżyłam swój pierwszy raz. Było okropnie. Denerwowała mnie troska Andrzeja, jego delikatność, niepewność, jakaś taka ślamazarność. Pragnęłam dzikiej i szalonej namiętności, a nie łagodnych, przyjacielskich czułości.
I znowu wszyscy byli szczęśliwi. Oprócz mnie
O wiele bardziej ciągnęło mnie do Maćka z czwartej klasy. Na samą myśl o nim mocnej biło mi serce, nawet jeśli nie zwracał na mnie uwagi. Podobno chciał studiować na Akademii Wychowania Fizycznego i byłam gotowa pójść tam za nim.
Rodzice rzecz jasna widzieli mnie na politechnice razem z Andrzejem. Dla świętego spokoju się zgodziłam, ale gdy przyszło co do czego, złożyłam papiery na AWF. Gdy się dostałam, miałam ochotę skakać z radości, rodzice byli niepocieszeni, zaś Andrzej smutny. Liczył, że dalej będziemy uczyć się wspólnie. Miałam wyrzuty sumienia, ale małe.
Potem wyjechaliśmy całą grupą pod namioty. Prawie dwa miesiące beztroskiego zwiedzania Polski i jeżdżenia autostopem. Było cudownie, tym bardziej że pojechał z nami Maciek. Pewnej nocy zostałam z nim sama w namiocie, oboje wypiliśmy za dużo, no i stało się.
Na początku roku akademickiego odkryłam, że jestem w ciąży. Byłam przerażona, gdy Maciek oświadczył, że nie zamierza za nic brać odpowiedzialności.
– Nie wrobisz mnie w żadnego bachora – oznajmił. – Chcesz się procesować, proszę bardzo, jednak miło nie będzie, ostrzegam. Za młody jestem na bycie tatusiem. A nawet nie wiem, czy to moje.
Złamał mi serce, nawet jeśli gadał tylko ze strachu
Odtąd mnie unikał, za to na wydziale rozeszła się plotka, że poszłam na studia, by złapać męża i jestem gotowa wrobić chłopaka w dziecko, byle osiągnąć swój cel. Maciek je rozpuszczał? Aż tak się bał? Ja z kolei obawiałam się, by te wieści nie dotarły do moich rodziców i znajomych.
Nie miałam pojęcia, co zrobić. Jedyne, co wymyśliłam, to seks z Andrzejem i zaaranżowanie wpadki.
– Kochanie, to cudownie! – Moja mama klasnęła w ręce. – Urządzimy wam wesele, będzie super, o nic się nie martwcie.
– Ale co ze studiami? – zapytałam niepewnie, bo nie miałam ochoty wracać na zajęcia z rosnącym brzuchem ani tym bardziej widywać Maćka.
Ojciec uśmiechnął się złośliwie.
– Trzeba o tym było pomyśleć wcześniej. Teraz musisz skupić się na dziecku, mężu i rodzinie.
– Pewnie, pewnie – przytakiwała matka. – Jak maluch podrośnie, zawsze możesz wrócić do nauki albo poszukać jakiejś pracy.
Wiem, że postąpiłam podle, jednak mimo wyrzutów sumienia i lęku, że kiedyś rzecz się wyda, nikomu nie powiedziałam, kto naprawdę jest ojcem mojego dziecka. A szczególnie Andrzejowi, który cały promieniał na myśl, że zostanie tatusiem.
Nigdy wcześniej nie widziałam go tak ożywionego i szczęśliwego. Miałam wrażenie, że już kocha to dziecko. Dla mnie ta cała ta sytuacja była pułapką bez wyjścia, w którą na dodatek wpakowałam się dobrowolnie.
Po ślubie przeprowadziliśmy się do mieszkania po dziadkach Andrzeja. Gdy urodził się Pawełek, mój mąż był zaskoczony, że przyszedł na świat tak szybko. Mama też patrzyła na mnie podejrzliwie. Ale skoro o nic nie pytali, ja też milczałam.
Iwona, tylko nie wyskocz mi tu z jakąś ciążą...
Andrzej skończył studia, znalazł pracę, ja zajmowałam się domem i synkiem. Kiedy mały podrósł i poszedł do przedszkola, zaczęłam szukać pracy. Jednak bez zawodu ciężko znaleźć coś ciekawego. Zdecydowałam się na studia zaoczne, ale kolejna ciąża przeszkodziła mi w nauce. I znowu wszyscy byli szczęśliwi oprócz mnie.
Po Natalce urodziłam jeszcze Wiktora i Edytkę. Marzenia o studiach prysły. Miałam pracę na dwa etaty, przy dzieciach i w domu. Andrzej harował po całych dniach, by zarobić na utrzymanie rodziny.
Kiedy trafiła się okazja wyjazdu na rok do Hiszpanii, postanowił z niej skorzystać.
– Rodzice pomogą ci przy dzieciach, dasz radę – usiedliśmy wieczorem w kuchni i rozmawialiśmy o przyszłości. – A dla nas to szansa, żeby odłożyć pieniądze na dom. Przecież tutaj jest naprawdę ciasno.
Fakt, gnietliśmy się w niewielkim, dwupokojowym mieszkanku. Początkowo Andrzej miał wyjechać na rok. Potem z tego roku zrobiły się dwa lata, trzy, pięć, osiem lat. Dzieci rosły, pieniędzy na koncie oszczędnościowym przybywało, Andrzej wracał do domu na miesiąc, dwa, a ja nie narzekałam na taki układ.
Z odłożonych pieniędzy spokojnie mogliśmy już zacząć budowę domu, lecz mój mąż chciał zaoszczędzić jeszcze trochę, żeby budować na spokojnie, no i żeby zapewnić dzieciom porządny start w dorosłość.
Może miał tam kogoś, a może tylko chciał, żebym go zatrzymywała, sama nie wiem. Skoro nie chciał wracać, nie nalegałam. Edytka była już w piątej klasie, gdy dołączył do nich nowy uczeń. Na wywiadówce odkryłam, że ojcem Franka jest Maciek. Na jego widok serce zabiło mi mocniej.
On mnie nie poznał albo udawał, że nie poznaje
Nic dziwnego. Przez te wszystkie lata mocno się zaniedbałam. Z dużego lustra patrzyła na mnie otyła kobieta w bezkształtnych ciuchach z odrostami na dawno nieścinanych włosach, brzydką cerą i podkrążonymi oczami.
Musiałam coś ze sobą zrobić. Część odłożonych pieniędzy zainwestowałam w siebie. Zapisałam się na fitness, do fryzjera i do kosmetyczki. Ba! Zrobiłam sobie nawet paznokcie. Nakupowałam tony kosmetyków i nowych ubrań. Wszystko po to, żeby na kolejnej wywiadówce pojawić się w nowej odsłonie i olśnić Maćka.
Na pewno olśniłam męża, czego nie ukrywał, kiedy rozmawiałam z nim przez Skype’a.
– Iwonko, wyglądasz cudownie. Już nie mogę się doczekać, kiedy do was wrócę na stałe.
– My też... – chciałam się zrewanżować mężowi, ale w moim głosie nie było entuzjazmu.
Przyzwyczaiłam się do życia samej z dziećmi, które były coraz starsze, dzięki czemu miałam więcej czasu dla siebie. Nie chciałam tego zmieniać i dopasowywać się do męża. Wreszcie, po tylu szarych latach, poczułam się prawie szczęśliwa.
Przyczynił się do tego również Maciek. Nadal nie zwracał na mnie uwagi, ale żyłam marzeniami o nim i to dodawało mi skrzydeł. Aż pewnego dnia stał się cud. Edytka przyprowadziła do nas Franka. Mieli się razem uczyć.
– Ależ wy tu macie ciasno – skrzywił się chłopiec, rozglądając wokoło. – My mamy duży dom i psa – pochwalił się na progu.
– A co robi twoja mama?
– Siedzi w Anglii. Separują się. Jesteśmy z tatą sami – przedstawił sytuację Franek.
Czy to nie cudownie? – pomyślałam. Czy to nie szansa dla mnie? Postanowiłam zbliżyć się do Maćka. Kiedy zaprosił mnie na kawę, byłam w siódmy niebie i szykowałam się pół dnia. Opłaciło się. Maciek był mną oczarowany, a ja zakochałam jak się szalona, jak nastolatka.
W jego uśmiechu, spojrzeniu, dotyku. Zapomniałam, co mi zrobił, jak się wyparł swojego syna, zresztą żadne z nas nie poruszało tego tematu, jakby Paweł nie istniał. Miłość naprawdę zaślepia i jest samolubna. Przynajmniej ta moja taka właśnie była.
Zapomniałam o pierworodnym synu, o mężu, młodszych dzieciach, rodzinie, obowiązkach, lojalności, przysiędze, liczył się tylko Maciek i nasza szalona namiętność. Ledwie zauważyłam, że Andrzej wrócił na stałe i zaczął budować dom. Żyłam spotkaniami z Maćkiem.
Mężowi powiedziałam, że podjęłam studia zaoczne i dzięki temu miałam całe weekendy dla siebie. Andrzej i tak większość dnia spędzał w pracy albo na budowie. Do mieszkania przychodził tylko coś zjeść i się przespać. Dzieci chętnie ojcu pomagały, zwłaszcza chłopcy. Ja nieuważnie słuchałam opowieści z placu budowy, myślami błądząc gdzie indziej.
Mydlana bańka prysła nagle, gdy Maciek podziękował mi za boski seks na pożegnanie i oznajmił, że wyjeżdża. Spędziliśmy upojną noc w hotelu i nie bardzo rozumiałam, co się dzieje. Seks na pożegnanie? Niby co to miało znaczyć? Wyjeżdża? Dokąd? Na jak długo?
– Wracam do Alicji – wyjaśnił. Alicja była matką Franka i żoną Maćka. Myślałam, że się rozwodzą. – Czemu tak się dziwisz? Sama masz męża i gromadkę dzieciaków. Dobrze się razem bawiliśmy, ale pora to zakończyć. Musieliśmy z Alicją trochę od siebie odpocząć. Teraz się chyba dogadamy. Dla dobra Franka powinniśmy, nie sądzisz? – pogłaskał mnie po policzku i cmoknął w otwarte ze zdumienia usta. – Skarbie, nie rób takiej miny. To nie koniec świata, a ty jesteś dorosłą kobietą. Tylko nie wyskocz mi znowu z jakąś ciążą – roześmiał się. – Pa. Nie musisz się spieszyć, pokój jest opłacony do dziesiątej – rzucił na odchodne.
Milczałam, bo mnie zamurowało. Nawet płakać nie mogłam. Wróciłam do domu, gdzie zastałam Andrzeja. Nie było mi to na rękę.
– A ty nie na budowie? – spytałam niemal z pretensją.
– A ty nie na rzekomych studiach? – odwzajemnił się i posłał mi badawcze spojrzenie znad kubka kawy. – A może Maciek znowu cię wystawił?
Zakręciło mi się w głowie. Tego się nie spodziewałam. Andrzej wiedział…Od kiedy? I co z tą wiedzą zrobi? Serce biło mi jak szalone. Czułam strach i wstyd.
– Myślałaś, że jestem taki głupi? – patrzył na mnie spokojnie, choć z dojmującym smutkiem i rozczarowaniem, łamiącym mi serce.
Jeśli sądziłam, że pękło mi ono w hotelowym pokoju, to się myliłam. Dopiero teraz poczułam, jak rozpada się na kawałki.
– Iwona, zdaję sobie sprawę, że nigdy mnie nie kochałaś. Paweł jest jego synem, prawda?
Przecież zrobiłam mu łaskę, pozwalając się kochać...
Nie mogłam dłużej kłamać. Pokiwałam głową.
– Przez wszystkie te lata próbowałem ci udowodnić, że potrafię dać ci szczęście. Chciałem ci pokazać, jak bardzo cię kocham. Od podstawówki. Myślałem, że mojej miłości starczy za dwoje. To dla ciebie i dzieci wyjechałem do Hiszpanii, żebyśmy mogli zamieszkać razem w dużym, pięknym domu. A ty…
Nie dokończył. Wstał od stołu, wstawił kubek do zlewu.
– Nie mogę tak dłużej. Nadal cię kocham i chyba zawsze będę. To moje przekleństwo. Ale już dłużej nie mogę czekać. Nie wiem, czego szukasz, nie wiem, jak cię uszczęśliwić. Chyba nie umiem tego zrobić. Przepraszam. Może nigdy mi się nie uda, dopóki mi nie pozwolisz. Wtedy powinnaś przeprosić. Kolejny ruch należy do ciebie – pocałował mnie w czoło i wyszedł z kuchni.
Stałam jak wryta, a łzy płynęły mi po policzkach. Dotarło do mnie, jak bardzo skrzywdziłam Andrzeja. Mojego męża, przyjaciela, towarzysza. Dobrego, wiernego, czułego, oddanego mi mężczyznę. Nigdy mnie nie zawiódł, nigdy nie zranił, zawsze mogłam na niego liczyć, ale czy nauczę się go kochać, jak na to zasługuje?
Nigdy nie próbowałam. Seks też mógłby być dużo lepszy, gdybym mu powiedziała, co lubię, czego pragnę. Moglibyśmy być szczęśliwsi, gdybym dała mu szansę, ale nigdy nie chciałam. Uważałam, że nie muszę. Bo co?
Pułapka stała się dla mnie bezpiecznym schronieniem, bo nie brałam pod uwagę, że Andrzej mógłby mnie zostawić? Przecież zrobiłam mu łaskę, pozwalając się kochać. Teraz siedziałam w górskim pensjonacie i rozmyślałam. Niedopita lampka wina stała na stoliku obok fotela.
Mam jeszcze tylko 6 dni, żeby zdecydować
Czy powinnam błagać Andrzeja o wybaczenie i prosić, byśmy spróbowali zbudować nasze małżeństwo od nowa, na nowych, uczciwych warunkach, gdzie oboje będziemy się starać? Czy powinnam odejść i pozwolić mu ułożyć sobie życie z kimś, kto będzie dla niego o niebo lepszy niż ja.
Nie zasługuję na niego, ale na Boga, chyba go kocham, zawsze kochałam, tą cichą, spokojną miłością bez fajerwerków, którą tak łatwo przeoczyć i zlekceważyć. Dopiero teraz, gdy myślę o życiu bez Andrzeja, czuję się tak, jakbym stanęła nad przepaścią.
Czy w ogóle mam prawo go prosić, żeby znowu mnie uratował? Czy może najlepszym dowodem mojej późno odkrytej miłości do niego będzie zwrócenie mu wolności? Nie wiem. Mam jeszcze sześć dni.
Czytaj także:
„Mój facet mieszkał ze mną, bo sprzątałam i gotowałam. Romantyczne kolacje, seks i wspólny czas dostawała kochanka”
„Podsłuchałam rozmowę męża z kochanką. Wyczyściłam nasze konto i odeszłam. Okazało się, że to ja go... zdradziłam”
„Monika inaczej sobie wyobrażała zięcia. Gardzi nim, bo ten jest >>tylko mechanikiem<<”