Zdobyłem szczyt i kobietę

Zdobyłem szczyt i kobietę fot. Panthermedia
Oszołomiła mnie od pierwszej chwili. W pracy byłem jej podwładnym, poza pracą role się odwróciły. Dopiero wtedy przestałem czuć się jak galareta i znowu stałem się mężczyzną.
/ 27.07.2011 14:24
Zdobyłem szczyt i kobietę fot. Panthermedia
Moje życie było zwyczajne: rano do pracy, wracałem wieczorem, moja dziewczyna podawała mi kolację, chwilę oglądaliśmy telewizję i szliśmy spać. Dzień w dzień to samo. Coraz mniej emocji, uniesień, magicznych momentów. Nawet nie chciało mi się wymyślać czegoś specjalnego. Miałem 35 lat, a czasami wydawało mi się, że przekroczyłem setkę,w tym pół wieku małżeńskiego stażu.

Na szczęście miałem też dobrze płatną pracę. Powoli awansowałem, czułem się doceniany. Jedynym mankamentem tej pracy było to, że każdy dzień stanowił kopię poprzedniego. Nuda.
Wszystko się zmieniło w dniu, kiedy w firmie na korytarzu zobaczyłem tę kobietę. Miała w sobie coś takiego, że aż zatrzymałem się na chwilę z wrażenia. Zapomniałem, że śpieszę się na zebranie najważniejsze w tym kwartale: zjechał na nie sam dyrektor generalny, który właśnie od minuty czekał na wyniki sprzedaży, które pomagałem zebrać.
Była ucieleśnieniem mojego kobiecego ideału: smukła brunetka z włosami opadającymi na opalone ramiona. Długie zgrabne nogi. Miała na sobie obcisłą spódniczkę i bluzkę, której dekolt podkreślał kształt jej piersi. Spojrzała na mnie niezbyt przyjaźnie.
– Czy przypadkiem nigdzie się pan nie śpieszy? – odezwała się, taksując mnie wzrokiem z góry do dołu. – Wpatruje się pan we mnie od dobrej minuty.
– Ależ tak. Przepraszam – bąknąłem niezgrabnie jak jakiś uczniak.
Wszedłem do sali konferencyjnej, wciąż mając w pamięci jej zapach. Nie byłem w stanie się skupić. Zastanawiałem się, co tak zjawiskowa postać robi w naszym biurowcu. Zazwyczaj zjawiali się tu jedynie stali kontrahenci oraz kurierzy z przesyłkami. Kobiety widywaliśmy rzadko, no bo jak wiele z nich interesuje się światłowodami.
Naraz dobiegł mnie głos głównego szefa firmy:
– Przedstawiam wam nowego dyrektora handlowego.
Nowy dyrektor handlowy? A co mnie to obchodzi! Do zmian kadrowych zdążyłem się przyzwyczaić: jedni przychodzili, inni rezygnowali. Zatopiony w rozmyślaniach o nieznajomej rysowałem jakieś esy-floresy w swoim notatniku, aż ktoś wstał ze swojego miejsca. Kobieta z korytarza?!
Jej głos brzmiał stanowczo i władczo. Krótko przedstawiła swoje wyobrażenia na temat naszej przyszłej współpracy.

Kilka kolejnych tygodni było dla mnie katorgą. Przy nowej szefowej nie mogłem się skoncentrować na pracy. Papiery wylatywały mi z rąk, nie byłem w stanie klarownie przedstawić swoich koncepcji.
Ku swojemu przerażeniu w jej obecności zacząłem się jąkać. Ta kobieta mnie nie tylko onieśmielała, ale stawałem się wręcz... bezwolny. Jednak, co najdziwniejsze, ciągnęło mnie do niej. Najchętniej nie opuszczałbym gabinetu Iwonki – jak pozwalałem sobie nazywać ją poufale w myślach. Chociaż traktowała mnie jak roztrzepanego chłopczyka, który nie umie zapanować nad sytuacją, ja za wszelką cenę próbowałem się otrząsnąć z niemocy i udowodnić jej, że jestem typem zwycięzcy, a nie mazgajem.
W domu też zaczęły się problemy. Karolinę drażniły moje ciągłe opowieści o pracy, a mnie – jej paplanina o wyprzedażach w butikach. Po kilku latach razem pożądanie gdzieś się ulotniło, łączyło nas tylko przyzwyczajenie. Wiedziałem, że sam nie jestem bez winy, ale cóż jeszcze mogło nas łączyć? Byliśmy przecież tak różni. Ona kocha dyskoteki i premiery filmowe, ja uwielbiam chodzić po górach i żeglować na jeziorach. Na początku naszego związku wyjeżdżała ze mną na weekendy,
z czasem jednak coraz częściej zostawała w domu, a ja wyruszałem sam. Nasze drogi się wyraźnie rozchodziły.
Żeby zapomnieć choć na chwilę o przykrych stronach życia, teraz znowu zacząłem uciekać na weekend w pobliskie skałki. Brałem sprzęt alpinistyczny, małą grupkę kursantów i znikaliśmy wśród pagórków. Potrzebowałem wysiłku i kojącego otoczenia przyrody. Szukałem skupienia i spokoju, które odbierały mi kobiety: moja partnerka, z którą wkrótce będę musiał serio porozmawiać, i pani dyrektor.

W tamtą sobotę rano wszedłem jak zwykle do pokoiku w klubie alpinistycznym, w którym czekała na mnie nowa grupa ochotników, chętna, by poznać tajniki wspinaczki. Poowijani linami, uzbrojeni w kaski uśmiechali się do mnie z lekką tremą. Spojrzałem w bok i zamarłem: pod oknem stała Iwona. Zamiast szpilek miała adidasy. Spódniczkę zastąpiły getry.
– Ale niespodzianka – zaśmiała się, jakby usłyszała dobry dowcip. – Teraz pan będzie mnie szkolił, panie Marku.
Zaczerwieniłem się jak dzieciak. Pozostali kursanci zaczęli wymownie pochrząkiwać, ktoś rzucił głupi komentarz.
– Pani dyrektor... – zacząłem bez sensu, ale wpadła mi w słowo:
– Tutaj ty rządzisz – wyciągnęła rękę i mocno uścisnęła moją. – Wolę po prostu Iwona.
Chyba oboje czuliśmy się trochę głupio. Taka zamiana ról!
Jej pierwsze próby nie były udane. Zauważyłem, że moja szefowa jest rozkojarzona i nie daje sobie rady. W pewnej chwili napędziła mi strachu: odpadła od skałki i mimo zabezpieczenia zsunęła się na ziemię. Gdy przerażony pochyliłem się nad nią, zobaczyłem w jej oczach oszołomienie i lęk połączony z czymś jeszcze: błyskiem podziwu dla mnie? Na szczęście upadek okazał się niegroźny.
Poprosiła, żebym przyjechał po nią na kolejne zajęcia. Szybko stało się to tradycją. Przed wyjazdem siadywaliśmy na chwilę przy stole, piliśmy herbatę, rozmawialiśmy o firmie, wspinaczce, filmach, książkach. Wcale nie chciało mi się nigdzie wychodzić. Nie mogłem doczekać się kolejnego weekendu.
Kiedy Iwona otworzyła mi drzwi w ostatnią sobotę czerwca, od razu poczułem niepokój.
– Cześć. Wejdź – powiedziała chłodno.
Niepewnie zająłem wskazane miejsce w fotelu. Kiwnąłem głową, że poproszę herbatę. Kiedy napełniała filiżankę, nachylając się nad stolikiem, poczułem naraz, że sztywnieję. Oszołomił mnie zapach jej perfum.
Nie chciałem już dłużej udawać, że jest dla mnie tylko szefową w pracy i moją weekendową kursantką. Pragnąłem jej, ale bałem się ośmieszenia, choć przecież to do mnie powinien należeć pierwszy ruch. Czekałem już wystarczająco długo...
Łapczywie patrzyłem na jej piersi i krągłą pupę. Czułem, że za chwilę puszczą mi hamulce. Wyciągnąłem dłoń, aby złapać ją za rękę, przyciągnąć do siebie, zatopić się w jej włosach, wedrzeć się ustami w dekolt.
– Przynieś cukier – usłyszałem. – Jest w kuchni na blacie.
Tego już było za wiele.
– Nie mogę – wydusiłem z siebie.
– Och, ty... – uśmiechnęła się, niby od niechcenia musnąwszy mnie palcami.
Było w jej głosie tyle żaru i namiętności! To był znak. Zgoda na to, co stało się dalej.

Przylgnęła do mnie tak mocno, że poczułem, jak bije jej serce. Całowaliśmy się do utraty tchu. Moje palce zaczęły łapczywie wędrować po jej ciele, dotykając cudownych krągłości. Nie wiem sam, kiedy zdarłem z niej ubranie, zrzuciłem  swoje i zanurzyłem się w niej bez reszty. Zatraciliśmy się bez opamiętania. Spleceni w jedno ciało wchodziliśmy po schodach do nieba. W tamtej chwili świat przestał istnieć: kompletnie zapomniałem nawet o tym, że przecież w klubie czeka na mnie grupa przyszłych alpinistów.
Od tamtej pory wszystko się zmieniło. To, że Iwona została najlepszą uczennicą w grupie, było tylko kwestią czasu. Przekonałem się, że pod maską surowości kryje się wiele ciepła i że świetnie się dogadujemy niemal na każdy temat. Może to kobieta mego życia?
W pracy, choć nadal jest moją przełożoną, przestałem się przy niej jąkać i stresować. Przychodzi mi do głowy coraz więcej pomysłów. Znowu jestem sobą.
Na zebraniach przywołuję czasem nasz prywatny żarcik:
– Przynieść cukier, pani dyrektor? – zagaduję z niewinną miną.
– Dziękuję, panie Marku – odpowiada wtedy Iwona lekko drżącym głosem, starając się opanować uśmiech.

Redakcja poleca

REKLAMA