„Jeszcze kilka minut takiej dyskusji, a chyba oszaleję” – pomyślałam, czując, jak coraz bardziej zaczyna boleć mnie głowa. Marzyłam o kawie, ale jakoś głupio mi było wstać od stołu, przy którym toczyła się rozmowa, co będziemy robili jutro. Marta strasznie chciała pojechać z dzieciakami do Aquaparku, ale jej mąż był za tym, aby wpaść rano do skansenu.
– Wakacje nie muszą polegać tylko na taplaniu się w wodzie! Dobrze im zrobi, kiedy zobaczą, jak dawniej żyli ludzie. Bez łazienek, bez telewizora. Może w końcu otworzą im się oczy na to, co teraz mają w domu – dowodził.
– Szczerze wątpię – jego żona była realistką. – Po prostu zanudzą się tam na śmierć…
– My chcemy na wodne zjeżdżalnie, tatusiu! – ośmioletni Kuba i dziesięcioletnia Monika szybko zrozumieli, że mają w matce orędowniczkę, postanowili więc to wykorzystać.
Każdy miał całkiem inny pomysł...
Wiedziałam, że Paweł najczęściej ustępuje żonie, tym bardziej jeśli chodzi o dzieci. Znałam ich przecież oboje od wielu lat. Westchnęłam więc w duchu, bo tak naprawdę wcale nie miałam ochoty jechać do tego skansenu. To Paweł lubił takie dziwaczne miejsca. Mało kto wiedział, że kiedyś chciał nawet studiować etnografię, tylko zdecydowanie sprzeciwił się temu jego ojciec. Mój przyjaciel ugiął się, poszedł na logistykę i dzisiaj prowadzi razem z ojcem rodzinną firmę transportową. Finansowo więc wyszedł na tym doskonale, ale wyraźnie nie ma gdzie dać ujścia swojej dawnej pasji.
Odkąd wyjechaliśmy na wakacje, zdążył nas już zaciągnąć do muzeum zrobionego w dawnym domu jakiegoś lokalnego poety, o którym nigdy nie słyszałam. Niewiele tam było, trochę zakurzonych codziennych sprzętów, ale Paweł był zachwycony. Zwiedziliśmy także wystawę w domu kultury. Ludowe stroje, ręcznie szyte buty…
– Przynajmniej miały jakość! Nie to, co dzisiejsze trampki! – zachwycał się Paweł, nie zwracając uwagi na to, że inni się nudzą.
– Mnie to się najbardziej podoba dział poświęcony warzeniu piwa. Napiłbym się takiego świeżego! – wyskoczył mój mąż.
– A wiecie, tu całkiem niedaleko jest lokalny browar, który można zwiedzać – powiedział.
– Browar? – zainteresował się Kuba, ale natychmiast został zganiony przez matkę.
– Piwo nie jest dla dzieci!
– Ale ja przecież nie będę pił, tylko bym zobaczył, jak się je robi… – dzieciak był wyraźnie zmartwiony.
– Nie! – postawiła się Jola.
Wiedziałam, że stroni od alkoholu i niechętnie patrzy nawet na to, że jej mąż od czasu do czasu wypije piwo do grilla. „No cóż, każdy ma jakieś swoje preferencje” – pomyślałam. Ja to bym najchętniej pojechała po południu do tego kościoła, o którym wiem, że są w nim jedne z najpiękniejszych organów w kraju.
A jeszcze wyczytałam w internecie, że popołudniami w wakacje są koncerty z darmowym wstępem. Tylko pewnie inni mnie zakrzyczą, że to żadna rozrywka. Wyraźnie czekał mnie dzień w Aquaparku. Co za pech!
Postanowiliśmy ciągnąć losy
Może jednak nie trzeba było wybierać się na urlop z przyjaciółmi? Przecież czasami my z Rafałem nie potrafimy się zgodzić, co chcemy robić. Jedno ciągnie na wycieczkę rowerami, drugie woli w tym czasie pooglądać jakiś serial. W końcu dochodzimy do porozumienia, ale zawsze jedno musi ustąpić drugiemu. W większej grupie zgoda nie wydawała się możliwa i coś czułam, że na pewno polegnę ze swoim pomysłem, więc nawet go nie wyraziłam.
Wieczorem, gdy dzieciaki poszły już spać, siedziałam z Moniką na leżakach ustawionych przed domkiem, który razem wynajęliśmy na wakacje. Miał na dole salon połączony z kuchnią, a na pięterku trzy sypialnie, i w dwie rodziny wyszedł nas naprawdę niedrogo. To było właśnie powodem, że zdecydowaliśmy się wyjechać razem na wakacje. Teraz, kiedy z żalem pomyślałam o koncercie, zaczynałam uważać, że skórka nie była warta wyprawki.
Jola powinna być zadowolona, bo przeforsowała pomysł z Aquaparkiem. Siedziała jednak jakaś markotna, aż w końcu stwierdziła:
– Człowiek się tyle poświęca dla dzieci. Ja przecież nie znoszę chodzenia na basen i tego tłumu ludzi wokół siebie. Prawdę mówiąc wolałabym po prostu pochodzić po lesie, a potem pojechać nad jezioro i patrzeć na zachód słońca. A wokół spokój i cisza…
Spojrzałam na nią zdziwiona, a Jola kontynuowała:
– Wiesz, pamiętam taką wyprawę nad jezioro ze swojego dzieciństwa. To były akurat moje urodziny. A w mojej rodzinie był taki zwyczaj, że w swoje święto każdy mógł wypowiedzieć życzenie, jak chce spędzić ten dzień i reszta musiała się podporządkować. To było naprawdę miłe nie musieć się stale podporządkowywać…
„Ale przecież nadal nie musimy!” – popatrzyłam na Jolę, bo nagle zrodził mi się w głowie pewien pomysł.
– A gdyby tak wprowadzić taki zwyczaj teraz? Że każdego dnia kto inny ma „urodziny” i w tym dniu reszta musi robić to, co on zaplanuje… – rzuciłam.
Usłyszałam, że to świetny pomysł. Reszcie naszej niewielkiej grupy także się spodobał. Postanowiliśmy ciągnąć losy, w jakiej kolejności będą spełniane marzenia. I potem bez zbędnych dyskusji podporządkowywaliśmy się życzeniu kolejnej osoby. Była wycieczka do Aquaparku, wyprawa do skansenu i do muzeum browarnictwa.
Pewnego dnia po południu wybraliśmy się na koncert organowy i, o dziwo, wszystkim się spodobał, nie tylko mnie. Jola także miała swój dzień, który spędziliśmy tak, jak sobie wymarzyła. Dzięki mojemu pomysłowi nasze wspólne wakacje nie zamieniły się w koszmar.
Czytaj także:
„Kocham moją dziewczynę, ale mam też chrapkę na jej matkę. Teściowa tak mnie pociąga, że jej ciało śni mi się po nocach”
„Córka długo starała się o dziecko, lecz los nie był dla niej łaskawy. Gdy w końcu się udało, nadszedł kolejny cios”
„Na weselu siostrzenicy padłam ofiarą natrętnych ciotek. Chciały podokuczać starej pannie. To dzięki nim poznałam... męża”