„Zawsze w podróży lubiłam poznawać nowe smaki. Tym razem poznałam menu izby przyjęć szpitala na Cyprze”

kobieta na plaży fot. Getty Images, Carlos Barquero
„W nocy obudził mnie potworny ból brzucha. Był tak silny, że nie byłam w stanie z powrotem zasnąć. Nad ranem doszły wymioty i gorączka. Czułam się okropnie. Wiedziałam, że coś tu nie gra”.
/ 20.09.2024 11:15
kobieta na plaży fot. Getty Images, Carlos Barquero

Myślałam, że ciekawość świata to moja zaleta. W te wakacje przekonałam się jednak, że czasem warto przystopować z eksperymentami i postawić na coś bezpiecznego... I można w ten sposób zaoszczędzić sobie nie tylko bólu, ale i pieniędzy.

Podróżowałam na żywiole

Nie zliczę, ile razy moja mama ostrzegała mnie przed tym, co może mi się przydarzyć podczas jednej z moich szalonych wycieczek. Zawsze to bagatelizowałam. Byłam żądna przygód i zupełnie nieustraszona. Pewnie, zdaniem niektórych może byłam nieodpowiedzialna, pozbawiona wyobraźni czy wręcz skłonna do ryzyka.

Ja to odbierałam inaczej: nie doświadczyłabym tego wszystkiego, czego doświadczyłam, gdybym żyła inaczej. Nie pojechałabym w swoje najpiękniejsze podróże: nie odważyłabym się na dwumiesięczną samotną podróż po Indiach z plecakiem, nie zwiedziłabym Stanów Zjednoczonych autostopem i nie przeżyła tylu fantastycznych przygód. Czy ryzykowałam? Czasami na pewno. Ale przecież kto nie ryzykuje, ten nie żyje. To było zawsze moje motto.

– W końcu się doigrasz, mówię ci – groziła mama, chociaż innym razem znowu mówiła, że zazdrości mi tej odwagi, bo sama boi się gdziekolwiek ruszyć bez ojca.

– No i co z tego, że jesteś bezpieczna w domu, skoro w ogóle nie korzystasz z życia. Ja nie chcę wegetować, ja chcę doświadczać – upierałam się, gdy znowu wypływał ten temat.

W końcu odpuszczała i mnie nie męczyła. Wiedziała, że niczego nie wskóra, bo zamiłowanie do podróży i przygód przejawiałam już od dziecka.

Miałam ciężki rok w pracy

W tym sezonie jednak byłam wyjątkowo zmęczona. Zdarzyło mi się to pierwszy raz w życiu. Dotąd wizja podróży w nieznane, bez rezerwacji, tylko z plecakiem i pieniędzmi, jawiła mi się zawsze jak idealne wakacje. Ostatnie miesiące były dla mnie jednak ciężkie: aż dwa razy zmieniałam pracę i to z powodów niezależnych od siebie.

Stres towarzyszący tym zmianom, wdrażanie się, poznawanie nowych ludzi... To wszystko odbiło się na moim zdrowiu. Byłam przemęczona, jak jeszcze nigdy wcześniej. Wiedziałam więc, że w tym roku muszę przystopować i wybrać się na zupełnie niewymagające wakacje.

– Nie wiem, może pojadę na jakieś all inclusive... – myślałam głośno na kawie z przyjaciółką.

– No co ty! To przecież zupełnie nie w twoim stylu! Wynudzisz się jak mops i będziesz tylko narzekać – roześmiała się.

Miała trochę racji. Zawsze wyśmiewałam ludzi jeżdżących na wakacje do „sterylnego” środowiska hotelowego. Prawie nie wyściubiali nosa zza bram ośrodka, jadali tylko turystyczne jedzenie w hotelowej knajpie, nie mieli żadnej styczności z kulturą czy prawdziwym klimatem danego miejsca...

– Może i masz rację... Ale nawet jeśli nie all inclusive, to w tym roku muszę wybrać się do jakiegoś spokojnego miejsca. Żaden Nepal, żadna Argentyna! – ogłosiłam stanowczo.

– Może Cypr? Nam się w tym roku niezwykle podobało. Piękne widoki, przyjemni ludzie i mieliśmy wspaniały hotel – zaproponowała. – Chociaż na pewno zbyt wygodnicki, jak na twoje upodobania – zaśmiała się.

– O nie, właśnie tego potrzebuję! Wyślij mi namiary – zadeklarowałam.

Cypr to świetny pomysł

Jak pomyślałam, tak zrobiłam. Hotel, który przesłała mi Magda, faktycznie wyglądał bardzo przyjemnie. Wygodnie, czysto i nawet odrobinę elegancko. Ostatni raz spędzałam wakacje w takim miejscu na służbowym wyjeździe, lata temu. Chyba nigdy nie wybrałam takiego kurortu na własny wypoczynek.

Gdy jednak zrobiłam już rezerwację, nie mogłam się doczekać. Nie zdecydowałam się jednak na opcję all inclusive. Wiedziałam, że muszę zostawić sobie chociaż niewielkie pole na samodzielną eksplorację – a sfera gastronomiczna idealnie się do tego nadawała. Na szczęście, hotel znajdował się w pobliżu portu i lokalnego targowiska oraz kilku knajpek, więc byłam pewna, że nie będę chodziła głodna.

Kiedy tylko dojechałam na miejsce, byłam zachwycona swoim wyborem. Całe dwa dni spędziłam wyłącznie w hotelu, co faktycznie nie było w moim stylu, więc faktycznie musiałam być przemęczona. Trzeciego dnia jednak zaczęłam odczuwać głód eksploracji. Wybrałam się więc do portu, gdzie zamierzałam znaleźć przyjemną knajpkę na kolację.

Gdy przechadzałam się po nierównym kamiennym chodniku, zauważyłam grupkę młodych mężczyzn i kobiet. Zajadali się świeżymi owocami morza, które pachniały i wyglądały tak doskonale, że od razu pociekła mi ślinka. Postanowiłam ich zaczepić i zapytać, skąd wzięli te pyszności.

– Tutaj nigdzie tego nie kupisz, złowiliśmy je sami, są wyjątkowe – wyszczerzyła się jedna z młodych dziewczyn, odpowiadając mi nieco łamaną angielszczyzną.

– Ale możesz się do nas przysiąść – zaproponował jeden z jej towarzyszy.

– Och, nie, nie chciałabym wam przeszkadzać... – odpowiedziałam niepewnie.

– To żaden problem, wyglądasz na miłą, a my lubimy spędzać czas z miłymi ludźmi – zachichotała dziewczyna.

Większość ludzi pewnie by się roześmiała i odeszła. Ja, oczywiście, taka nie byłam. Pobiegłam do najbliższego sklepu po dwie butle wina i przysiadłam się do nowych znajomych.

Byli tamtejszymi lokalsami

Szybko dowiedziałam się, że od dziecka mieszkają na tej wyspie, a ich rodzice prowadzą pensjonaty i małe sklepiki. Zjedli więc zęby na turystach – mieli tyle historii do opowiedzenia!

– Najgorsi są ci, którzy nawet nie wyściubiają nosa z hotelu – opowiadała Sophia, ta która zaprosiła mnie do kręgu.

– To prawda... Tyle ich omija! Nawet nie mają szansy zobaczyć, jaki Cypr jest piękny, jaki jest barwny, ile smaków można w nim odnaleźć – odpowiedział nieco poetycko Andreas, kolejny członek mojej nowopoznanej grupy znajomych.

– Zgadzam się z wami! – przytaknęłam ochoczo. – Zawsze podróżowałam z plecakiem, spałam w najciekawszych miejscach, jakie udało mi się znaleźć. Im bardziej lokalnie, prawdziwie, tym lepiej. Lubiłam tę wolność, nawet jeśli była lekko niebezpieczna, niepewna.

– My kochamy pokazywać turystom prawdziwy Cypr! Ale nieliczni chcą się z nami integrować tak, jak ty. Większość grzecznie odmawia. Ludzie mówią, że kochają podróżować, poznawać różne kultury, ale to nieprawda. Lubią tylko się wygrzać, zjeść jedno lokalne danie, zrobić kilka zdjęć na Instagrama i wracają do domu. To nie podróżowanie! – podkreśliła stanowczo Sophia.

– Wznieśmy więc toast najbardziej lokalnym, tradycyjnym specjałem, który tu mamy: kalmarami z zatoki i domowym winem moich rodziców – ogłosiła uroczyście Elena, kolejna z grupy. – Za turystów, którzy nie boją się odkrywać!

Do hotelu wróciłam późną nocą, bo tak doskonale bawiłam się w towarzystwie nowych znajomych. Na koniec wspólnego wieczoru wymieniliśmy się mailami i obiecaliśmy sobie, że zostaniemy w kontakcie. Owoce morza i wino, faktycznie, były obłędne, chociaż z tym drugim nieco przesadziłam, a drogę do hotelu pokonywałam nieco chwiejnym krokiem. Udało mi się jednak bezpiecznie dotrzeć do pokoju, choć w głowie słyszałam już lamenty mojej matki: „Ciemną nocą, zupełnie sama, w obcym miejscu się szlajasz?! Aż się prosisz o kłopoty!”.

Kłopoty nadeszły z innej strony...

W nocy obudził mnie potworny ból brzucha. Był tak silny, że nie byłam w stanie z powrotem zasnąć. Nad ranem doszły wymioty i gorączka. Czułam się okropnie. Na początku myślałam, że może zaszkodziła mi zbyt duża ilość wina, ale nigdy nie przydarzyły mi się takie objawy nadmiernego spożycia alkoholu. Wiedziałam, że coś tu nie gra.

Po kilku godzinach wiedziałam już, że nie poradzę sobie bez lekarza. W tym momencie dziękowałam Bogu, że wybrałam wygodny, porządny hotel z całodobową obsługą, a nie obskurny pokój nad barem czy inną chatkę na drzewie, jak to miewałam w zwyczaju w przeszłości. Zadzwoniłam do recepcji i poprosiłam o wezwanie lekarza.

– Niestety, dziś nie mamy dostępu do lekarza, ale możemy zapewnić pani transport na najbliższą izbę przyjęć – odpowiedziała uprzejmie recepcjonistka.

Nie miałam wyboru, zwłaszcza, że moje objawy tylko się nasilały i powoli zaczynałam się martwić, że dzieje się ze mną coś naprawdę groźnego.
Jak skończyła się cała ta historia? Na szczęście dobrze. Spędziłam kilka godzin na izbie przyjęć w szpitalu, który z zewnątrz przypominał stodołę. Nie był klimatyzowany, w odróżnieniu od mojego eleganckiego hotelu, więc kilkukrotnie myślałam, że nie przeżyję tego dnia. Na szczęście w końcu przyjął mnie bardzo miły lekarz, który łamaną angielszczyzną wyjaśnił mi, że musiałam się zatruć nieświeżymi owocami morza, po czym przepisał mi leki i odesłał z powrotem do hotelu.

Pozostałe trzy dni wyjazdu spędziłam w łóżku, tak słaba, że ledwo udawało mi się dojść do łazienki. A czwartego? Czwartego musiałam wracać do domu. I tak skończyły się moje pierwsze luksusowe” wakacje. Ech, gdyby nie ta moja wieczna żądza eksploracji...

Marianna, 27 lat

Czytaj także:
„Gdy żona zmarła przy porodzie, oddałem córkę do adopcji. Rodzinę okłamałem, bo nie dałem rady”
„20 lat po ślubie poznałem tajemnicę żony. Spakowałem walizkę, popatrzyłem jej w oczy i wyszedłem bez słowa”
„Tylko raz zabłądziłem do cudzego łóżka, a od razu jest afera. Żona od razu postawiła na mnie krzyżyk”

Redakcja poleca

REKLAMA