Samochód nabierał szybkości, krzyknęłam, żeby natychmiast go zatrzymał, ale rzucił na mnie tylko krótkie, złe spojrzenie, jakby mówił: „Nie chcesz być ze mną, to nie będziesz z nikim”. Może wcale tak nie myśli, może to ja panikuję? Po prostu – śpieszy się do domu, a zdenerwowany jest, bo w robocie jak zwykle, czyli dom wariatów. Na złodzieju czapka gore.
Ale przecież wiem, że wie. Domyśliłam się tego wczoraj
Jego komórka zadzwoniła podczas kolacji. Spojrzał, kto to, i wyszedł do drugiego pokoju. Nigdy tego nie robi. Czasem nawet się złoszczę, nie mam ochoty słuchać tych jego służbowych gadek, ale mało go to zwykle obchodzi. Aż tu nagle zaczyna respektować moje życzenie, wychodzi porozmawiać na osobności. Ha! Od razu wyczułam, że coś jest nie tak.
Kiedy poszedł pod prysznic, sprawdziłam listę połączeń. O 18.37 dzwonił ktoś spoza listy kontaktów, więc szybciutko przepisałam numer. A następnie wygooglałam. Agencja detektywistyczna. Mieści się kilka ulic dalej. Jeszcze cztery miesiące temu fakt, że mój mąż rozmawia z detektywem, stałby się dla mnie jedynie wielką sensacją.
To prywatni detektywi rzeczywiście istnieją? W realu, nie tylko w powieściach sensacyjnych? W sąsiedztwie, nie tylko gdzieś tam, raczej w Ameryce? Natychmiast zasypałabym Karola pytaniami – czy jego detektyw jest podobny do Bogarta? Jaki alkohol sączy? Jak wygląda jego biuro? I wreszcie, najważniejsze, co takiego się stało, że Karol potrzebuje jego pomocy?
Umierałabym z ciekawości, nie wytrzymałabym, musiałabym zapytać, choćby oznaczało to przyznanie się do sekretnego sprawdzania połączeń przychodzących na telefon męża. Jeszcze cztery miesiące temu nie miałam przed Karolem żadnych tajemnic, no, co najwyżej takie, że kupiłam kolejną torebkę albo nieprzyzwoicie drogie buty. I tak szybko się przyznawałam.
W końcu to dla niego się stroiłam, to jemu przede wszystkim chciałam się podobać (pomijając koleżanki). Jeszcze cztery miesiące temu byłam żoną wierną z przekonania, nie z powodu braku powabu i okazji. Kiedy składałam małżeńską przysięgę, naprawdę przysięgałam. Miałam najlepsze intencje.
Zdrada to było coś, co nie mieściło mi się w głowie
Wyszłam za mąż stosunkowo późno, już dobiegałam trzydziestki. Za młodu wyszalałam się, chociaż bez przesady, nie jestem specjalnie kochliwa. W ogóle stanowię absolutne zaprzeczenie romantycznej heroiny, zawsze byłam dziewczyną poukładaną, skoncentrowaną najpierw na nauce, potem na zawodowej karierze. Nie latałam za chłopakami jak inne. Nie traciłam czasu na makijaże, malowanie paznokci i układanie włosów.
Jestem kobietą konkretną i nie zajmują mnie dyrdymały. Jeśli czytam, to literaturę faktu, reportaże, biografie, książki popularnonaukowe. Chcę się z nich czegoś dowiedzieć o człowieku i świecie, nie interesują mnie czyjeś chore fantazje i bicie piany na nieważne i mało ciekawe tematy. Jeśli idę do kina, to na film, o którym przeczytałam chociaż kilka dobrych recenzji i mnie one przekonały, nie chce mi się marnować cennego czasu na jakąś chałę. W telewizji oglądam tylko konkretne interesujące mnie programy, na pewno nie są to żadne bzdury.
Pamiętam, jak mama krytykowała mnie za bałagan w szafie, a ja jej odpowiadałam: najważniejszy jest porządek w głowie. I miałam go – przez całe życie. Z zawodu jestem dietetykiem, specjalistką od zdrowego żywienia. W życiu również. Dostarczam swojemu ciału potrzebnych składników odżywczych. Swojej duszy – również. Wszystkiego tyle, ile potrzeba do sprawnego funkcjonowania organizmu. Ani za mało, ani, tym bardziej, za dużo. Na co mi problemy wynikające z nadmiaru? Powodują jedynie kłopoty.
Kiedy więc wreszcie dojrzałam, by mieć męża, chciałam mieć tylko męża, jego jedynego, żyć z nim zgodnie, kochać się, szanować, przyjaźnić. Jestem wrogiem zdrad, romansów, choćby najkrótszych przygód, zauroczeń i „chwileczek zapomnienia”. Po co człowiekowi uczuciowe komplikacje? Jak można żyć pod jednym dachem, spać w jednym łóżku, jeść przy wspólnym stole, jeśli jest się nielojalnym, jeśli się drugą osobę oszukuje, zwodzi, wykorzystuje?
Tak naprawdę nadal tak uważam, chociaż sprzeniewierzyłam się swoim własnym zasadom, swojej wierze w małżeństwo, które po prostu musi być doskonałe, bo jeśli nie jest, to w ogóle nie ma sensu. Czy gdybym mogła cofnąć czas, oparłabym się pokusie? Najgorsze, że sama tego nie wiem. Z jednej strony, myślę, że oparłabym się, gdybym wiedziała to, co wiem teraz. Czyli: że skażę się na udręki wyrzutów sumienia, że będę cierpieć o wiele bardziej, niż kiedykolwiek przypuszczałam, że narażę na cierpienie dwóch najbliższych sobie teraz mężczyzn. To są niby te komplikacje, których zawsze tak chciałam uniknąć, ale nie zdawałam sobie sprawy, że mogą być one aż tak dramatyczne, aż tak bolesne. Z drugiej strony… drugich stron jest wiele.
Spotkanie z Andrzejem było niczym jakieś wielkie szarpnięcie
Wszystko, naprawdę wszystko się we mnie zatrzęsło. Takiego czegoś nigdy wcześniej nie przeżyłam. Byłam jak osoba, która mieszka w łagodnym klimacie, i nagle przeżywa huragan, tsunami, Bóg jeden wie, co jeszcze. Wydawałam się sobie odporna na tego typu emocje, myślałam, że kontroluję swoje uczucia, a tu guzik. Zakochałam się jak nastolatka. Przestałam spać i jeść, a moje ciało zaczęło być napędzane nie przez żywność, lecz przez namiętność.
Nagle zaczęły mnie wzruszać wschody i zachody słońca, kolory nieba, kształty liści i chmur. Zaczęłam słuchać muzyki, nigdy tego nie robiłam. Owszem, w domu grało radio albo Karol puszczał jakieś płyty, ale mimo że słyszałam, tak naprawdę nie słuchałam. Nie czułam jej piękna, siły. Mało tego, dzięki Andrzejowi otworzył się przede mną świat dźwięków: śpiew ptaków, szum wiatru, gałęzi, deszczu stukającego o parapet.
Andrzej odsłonił mi świat, który przez tyle lat był szczelnie zasłonięty, nie istniał. Zrobił ze mnie innego człowieka, wrażliwszego, chyba więc lepszego? Ups. No właśnie – jak lepszego, skoro gorszego? Niebo, ptaki, trele-morele! Zdradziłam męża, skrzywdziłam człowieka, któremu ślubowałam wierność i „że go nigdy nie opuszczę”, którego kocham i szanuję. Który sam nigdy by mi tego nie zrobił. Czy moje uczuciowe porywy, choćby nie wiem jak szlachetne i wzbogacające, są tego warte?
W pewnym momencie zapragnęłam się wyplątać. Skończę z Andrzejem, powiem wszystko Karolowi, wybłagam przebaczenie i drugą szansę. Postawię nasze wspólne życie na ostrzu noża, ale przecież mój mąż jest człowiekiem, który wiele rozumie i kocha mnie, więc musi mi wybaczyć. Patrzyłam Andrzejowi głęboko w oczy i prawie już zaczynałam swoją przemowę. Tyle że głos nie chciał się ze mnie wydobyć.
To niebieskie spojrzenie, w połowie ironiczne, a w połowie marzycielskie, ta mieszanka inteligencji i wrażliwości, która swego czasu zbiła mnie z nóg i wciąż jeszcze trzyma za gardło – natychmiast hamuje wszelkie moje zapędy. Może jutro – myślałam. Następnym razem. Jeszcze nie dziś. Nie dziś!!!
Jest jednak bardzo w moim życiu niezwykły. I ważny. Zobaczył we mnie coś, czego obecności sama nie byłam świadoma, co żyło gdzieś głęboko skryte i bez niego być może nigdy nie wyszłoby na jaw. Zobaczył we mnie inną osobę. Okazało się, że – na szczęście! – naprawdę nią jestem. Tylko czy ta „nowa ja” jest w stanie przystosować się do życia, które wiodła tak szczęśliwie „dawna ja”?
Rzeczywiście to wszystko nie jest takie proste
Karol zahamował z piskiem opon i zjechał na mały przydrożny parking. W każdym razie nie zamierza nas zabić, przynajmniej na razie – pomyślałam. Ręce mu się trzęsły i głos drżał, kiedy oświadczył bardziej niż spytał:
– Możemy porozmawiać, Gosiu?
To koniec – pomyślałam. – Teraz muszę wyznać całą prawdę, a na dodatek natychmiast zdecydować, co dalej. Iść za swoim starym głosem i błagać o wybaczenie, czy też oddać się we władanie tej nowej mnie i… co? Zerwać z mężem? Powiedzieć mu, że odchodzę?
– Tak, nawet musimy porozmawiać.
– Wiem. Musimy.
Wydawał się taki udręczony. Ścisnęło mnie w sercu tak mocno, że mało nie umarłam.
– Gosiu, zrobiłem coś strasznego…
Wiem – nasłałeś na mnie detektywa, który mnie śledził, a może tylko podsłuchiwał telefony, a może wdarł się na konto mailowe i czytał miłosne listy, które nie do ciebie pisałam. Ale ja zrobiłam coś jeszcze gorszego.
– …coś naprawdę okropnego…
Więc co jeszcze? Czy ten detektyw zainstalował jakimś cudem kamerę i filmował mnie w łóżku z kochankiem?
– Gosiu, zdradziłem cię!
– Ty mnie?!
– Tak, ja ciebie. Wiem, że trudno ci w to uwierzyć, ale to prawda. Już z nią zerwałem, okazało się, że nie byłem w jej życiu jedyny, oszukiwała mnie, zwodziła, nieważne. W każdym razie chcę, żebyś o tym wiedziała. Jeśli potrzebujesz szczegółów – opowiem ci, jeśli nie, lepiej ci tego oszczędzę. Nie mam pojęcia, co postanowisz, ale wiedz, że cię kocham, że chcę być z tobą, że to wszystko nie jest takie proste, jak by się wydawało.
Oj nie jest, cholera, naprawdę nie jest! Więc to nie mnie śledził detektyw. O mojej zdradzie Karol nic nie wie. Za to sam hulał nie wiadomo z kim i jak długo. Może rzeczywiście wolę nie wiedzieć. Tylko co ja mam teraz zrobić?
Czytaj więcej prawdziwych historii:
Śmierć psa przeżyłam bardziej, niż śmierć matki
Matka odbiła mi faceta, w którym byłam zakochana
Mąż ukrywał przede mną choroby psychiczne w rodzinie