„Zatrudniłem teścia w moim sklepie ogrodniczym, bo było mi go żal. Okazał się gorszym szkodnikiem niż mszyce na różach”
„Pewnie długo nie zauważyłbym niczego podejrzanego, gdyby nie Lidia, jedna z moich najstarszych kasjerek. To ona dyskretnie napomknęła, żebym przyjrzał się teściowi. Trzeba jej przyznać, że miała odwagę, żeby w ogóle przyjść z tym do mnie”.

- Listy do redakcji
Prowadzę sklep ogrodniczy. Skończyłem technikum i zacząłem pracować w dużym markecie na dziale z roślinami. W międzyczasie studiowałem zaocznie ogrodnictwo, które od zawsze było moją pasją. O uprawie forsycji i hortensji mogę rozmawiać godzinami. Doskonale wiem, co zrobić, żeby lepiej rosły paprotki w doniczkach, jakie miejsce w domu wybrać dla monstery, a które dla pięknie kwitnących pelargonii.
Żyłem skromnie
W czasie studiów mieszkałem w domu rodzinnym. Opłaty za semestr i drobne wydatki opłacałem sobie sam. Nie dorzucałem się jednak do rachunków i jedzenia. Rodzice tak zdecydowali.
– Bogaci nie jesteśmy, dlatego nie będziemy mogli ci kupić mieszkania na start czy założyć własnego biznesu. W ten sposób możemy cię nieco odciążyć. Odkładaj zarobione pieniądze i nie martw się codziennymi kosztami życia. Potraktuj to jako nasz wkład w twoją przyszłość – mama to złota kobieta, która od zawsze stara się mądrze wspierać mnie i moją młodszą siostrę.
Dzięki temu przez pięć lat udało mi się odłożyć pewne oszczędności. Oprócz pensji z marketu miałem też do dyspozycji stypendium naukowe, które co roku udawało mi się wywalczyć.
Po obronie pracy magisterskiej trafiła mi się okazja, która pozwoliła mi spełnić marzenie. Otrzymałem od babci niewielką działkę. Przed laty była to typowa, nieco zabita przysłowiowymi dechami wieś. Teraz jednak obok mojej działki przebiegała droga łącząca dwa miasta powiatowe z wojewódzkim. Codziennie był tutaj naprawdę duży ruch. Ludzie dojeżdżali do pracy, dlatego rano i popołudniu tworzyły się korki.
Spełniłem marzenie
Postanowiłem wykorzystać ten fakt.
– To byłoby doskonałe miejsce pod mini centrum ogrodnicze. Przy naszej działce jest wygodny zjazd z drogi, dlatego myślę, że sklep miałby klientów – podzieliłem się swoim pomysłem z rodzicami, a oni obiecali, że pomogą mi go zrealizować.
– Wiem, że to twoje wielkie marzenie i myślę, że teraz masz szansę je spełnić. Dorzucimy ci się nieco do inwestycji, możesz też zaciągnąć kredyt pod zastaw naszej działki letniskowej. Myślę, że dla banku będzie ona wiarygodna – na propozycję mamy omal nie rzuciłem się jej na szyję.
Doskonale wiedziałem, że nie będzie łatwo, ale udało się. Zdaje się, że ta popularna teoria o wszechświecie sprzyjającym ludziom, którzy czegoś naprawdę pragną, ma coś z prawdy. Wydałem wszystkie oszczędności, pieniądze od rodziców i zaciągnąłem dodatkowo kredyt w banku. Jednak opłaciło się.
Dobrze przewidziałem, że to doskonałe miejsce na taki biznes. Ludzie z okolicznych wsi i miasteczek, dojeżdżający codziennie do pracy do naszego miasta, chętnie zatrzymywali się u mnie po ziemię, jakieś sadzonki, kwiatka doniczkowego, cięte róże na prezent czy grabki lub inne akcesoria.
Biznes się kręcił
Zainwestowałem w duże billboardy reklamowe, stworzyłem stronę internetową sklepu, wykupiłem nawet reklamę w lokalnym radiu. Myślę jednak, że zadziałała głównie poczta pantoflowa. Ludzie widzieli, że w moim sklepie wszystko jest najlepsze. To nie market, gdzie kwiatki, trzymane w dusznej hali, opadają tuż po posadzeniu w gruncie.
– Pan zawsze potrafi mi doradzić. Żona jest zachwycona tymi krzewami agrestu i porzeczek – podobne słowa klientów dodawały mi skrzydeł.
Początkowo niemal wszystko robiłem sam, wspierany przez rodziców. Pracowałem od świtu do północy albo nawet dłużej. Szybko się jednak okazało, że tak się dalej nie da. Musiałem jeździć na giełdę, szukać i pilnować dostawców. Zatrudniłem sprzedawczynię i chłopaka, który zajął się pielęgnacją roślin. Mój biznes cały czas się rozrastał, dlatego powiększałem zespół.
Obecnie zatrudniam prawie trzydzieści osób, które pracują na zmiany. Sam mam dużo pracy papierkowej w swoim biurze, ale najbardziej i tak cieszy mnie przechadzanie się po szklarniach i alejkach, gdzie mogę doglądać swoich ukochanych roślin. Cały czas śledzę też branżowe nowinki, sprowadzam i testuję nowe gatunki.
Byłem szczęśliwy
Przez ostatnie kilkanaście lat nie tylko zajmowałem się swoim wymarzonym biznesem, ale i założyłem rodzinę. Ożeniłem się z Martyną. Mamy dwójkę dzieci: pięcioletnią Olę i siedmioletniego Kacpra. Moja żona pracuje jako nauczycielka języka polskiego w liceum i doskonale się tam realizuje.
Problemem był jednak teść. Skończył sześćdziesiąt trzy lata i jeszcze dwóch brakuje mu do emerytury. Tymczasem już dobrych kilka lat temu stracił stałą pracę, bo zlikwidowano hurtownię budowlaną, w której był zatrudniony niemal przez całe swoje życie.
– Przecież on nawet nie wiedział, jak napisać CV. Nie zna języków, a jego technikum budowlane to w dzisiejszych czasach żadne wykształcenie – biadoliła Martyna.
– Ale przecież teraz poszukują budowlańców i w tej branży płacą naprawdę dobrze – początkowo nie rozumiałem, w czym tkwi problem.
– Jasne, poszukują murarzy, tynkarzy, dekarzy. Wyobrażasz sobie mojego ojca biegającego podczas deszczu po rusztowaniu na wysokości trzeciego czy czwartego piętra? Z jego chorym kręgosłupem i nadciśnieniem?
Żona miała rację
Nie był już w pełni kondycji. Startował na rentę chorobową, ale nie udało mu się. Lekarz podczas komisji orzekł, że spokojnie może jeszcze pracować.
Nie dość, że rzeczywiście brakowało im pieniędzy, to zauważyłem, że teść gasł w oczach. Chodził przybity, nic mu się nie chciało. Martyna twierdziła, że coraz częściej śpi do południa i chyba pije, bo matka ostatnio znajduje puste butelki po piwie, upychane dyskretnie po kątach.
Postanowiłem dać mu szansę. W końcu nie potrzebuję samych ekspertów z kierunkowym wykształceniem. Teść powinien dać sobie radę z podlewaniem, nawożeniem i pielęgnacją roślin.
– Rozpiszę mu dokładny plan zajęć. Zawsze będzie też mógł zapytać o pomoc mnie lub innego pracownika – tłumaczyłem Martynie, która niemal skakała z radości na wieść o tym, że zatrudnię jej ojca.
– Już dawno próbowałyśmy z mamą ci to zaproponować, ale obawiałam się twojej reakcji. Wiem, że u ciebie wszyscy sprzedawcy to starannie dobrane osoby, które naprawdę znają się na roślinach. No i są młodzi – zawiesiła głos, a ja przyznałem jej rację.
Rzeczywiście, miałem raczej młody zespół. Ale to był przypadek, a nie jakaś reguła. Po prostu nigdy nikt w wieku Waldka nie ubiegał się u mnie o pracę.
Pomogłem mu
I tak zaczęła się moja współpraca z teściem na polu zawodowym. Dyskretnie go obserwowałem, ale wydawało się, że daje sobie radę.
Starał się wykonywać swoje zadania. Dużo mnie podpytywał o różne krzewy, iglaki i kwiatki z naszej oferty. Byłem przekonany, że jest zadowolony. Nawet chwaliłem go przed żoną.
– Zdaje się, że twój ojciec dobrze się u nas odnalazł. Świetnie sobie radzi, interesuje się nasadzeniami, dopytuje, o gatunki ze szklarni. Wydaje mi się, że jest zadowolony.
Pewnie długo nie zauważyłbym niczego podejrzanego, gdyby nie Lidia, jedna z moich najstarszych kasjerek. Była mniej więcej w moim wieku, dlatego utrzymywaliśmy relacje także na polu prywatnym. Czasami odwiedzała nas w domu z mężem i dzieciakami. To ona dyskretnie napomknęła, żebym przyjrzał się teściowi. Trzeba jej przyznać, że miała odwagę, żeby w ogóle przyjść z tym do mnie.
Okradał mnie
I co się okazało? Otóż teść nie tylko dyskretnie podpijał w pracy, ale i zaczął wyprzedawać towar za moimi plecami. Przyjął taktykę sięgania po niewielkie rzeczy. Małe butelki nawozów do podlewania kwiatów, opryski, sadzonki bratków, torebki z nasionami astrów, rzodkiewki czy sałaty.
Przyprowadzał dalszych i bliższych znajomych. Rozpuścił wici na osiedlu i znalazł sporo chętnych na niedrogie dostawy rzeczy przydatnych na balkon i działkę.
Teraz nie mam pojęcia, co zrobić. Straty na tym jego handelku nie są duże. Nie mogę jednak pozwolić na coś takiego. W końcu może mi przyciągnąć na głowę urząd skarbowy. Tylko jak mam powiedzieć żonie i teściowej, że teść zwyczajnie nas okrada?
Trzeba było zostawić sprawy własnemu biegowi. Te dwa lata do emerytury jakoś by doczekał. A tak mam duży problem. Zwłaszcza że pracownicy widzą, co się dzieje i szybko mogą pójść jego śladem. Jednak mają rację ci, którzy twierdzą, że nie warto mieszać życia prywatnego z zawodowym.
Mateusz, 38 lat
Czytaj także:
„Po 20 latach wreszcie spełniłem swój studencki sen. Wszystko za sprawą pięknej pani profesor”
„Po 30 latach wróciłem do rodzinnego domu na wsi. Karczowałem wspomnienia jak zaniedbany ogród”