Reklama

Wprowadziłem się do Krakowa z głową pełną perspektyw. Liczyłem na to, że znajdę porządną pracę niemal od razu – nad morzem pracowałem w hotelarstwie i fotowoltaice. Niestety, przesyt na rynku pracy mocno mnie przytłoczył. Zamiast bezpośrednio z prezesami firm, rozmawiałem odtąd z działem HR, w którego zawiły klucz odpowiedzi nie potrafiłem jeszcze się wgryźć.

Reklama

Rynek pracy mocno mnie zaskoczył

Na miejscu prostych rozmów o doświadczeniu i informacjach zawartych w CV, czekały mnie wieloetapowe rekrutacje i pytania–haczyki. Zniechęcony kolejnymi aplikacjami, na które nie dostałam nawet odpowiedzi, postanowiłem zasięgnąć rady kolegi.

– Ja pracowałem na taksówkach. Pięć lat pod firmami, potem pod aplikacjami, bo zrobiły się modne. Łatwa kasa, szybko odłożysz coś na czarną godzinę i rzucisz to w cholerę.

– I nie masz pięciu etapów rekrutacji?

Kolega tylko pokiwał głową z zażenowaniem. Nie wiem, czy śmiał się z sytuacji rynkowej, czy ze mnie.

– Pamiętaj tylko, żeby jeździć własnym autem, masz wtedy więcej hajsu dla siebie. Wiesz, nie eksploatujesz cudzego sprzętu, nie odliczają ci za głupoty.

Zachęcony odświeżyłem samochód u lakiernika i wymieniłem opony. Bieżnik nie wyglądał jeszcze tak źle, ale zawsze przykładałem się do swojej pracy i nie inaczej zamierzałem zachowywać się, jako taksówkarz. Do pracy dostałem się niemal od razu: podaję szefowi rękę i zaczynam na drugi dzień.

– 75% dla ciebie, 25% dla nas. Jeździsz osiem godzin, dbasz o dobre recenzje i tyle w temacie.

– Ale podpisze ze mną umowę z...? – wymieniłem w tym momencie nazwę aplikacji.

– Co ty, nie zatrudnisz się pod samą marką. Wszyscy właściciele firm taksówkarskich po prostu pod nich przeszli, to teraz bardziej się opłaca. Zatrudniam cię ja, moja firma.

Oddawałem bezmyślnie całą kasę

Przejeździłem bez niczego 8 godzin sugerowane przez aplikację. Zauważyłem, że koszt przejazdu jest śmiesznie zaniżany, ponieważ system sugeruje się czasem bardziej raczej linią prostą niż realną trasą pomiędzy punktem A i B. Kiedy skończyłem swoją zmianę, zadzwonił do mnie szef.

– Aplikacja to nie wszystko, mamy przecież też zlecenia prywatne. Koleś chce jechać na lotnisko. Weźmiesz go?

Byłem strasznie zmęczony, ale się zgodziłem. Dwie stówy piechotą nie chodzą.

– Ale wyślij mi te pieniądze blikiem, ja muszę się z tego wszystkiego rozliczyć. Nie ma tak, że bierzesz kasę do kieszeni.

Wyszedłem więc na zero. Miałem w portfelu dwa banknoty, ale straciłem ich równowartość z konta. Podobne sytuacje powtarzały się niemal codziennie. Kiedy nie woziłem ludzi na Balice, odbierałem spod domu bogate paniusie, które obwoziłem potem po sklepach. Rzecz jasna szef nie polecił mi naliczania normalnego czasu za postoje: nie chciał stracić stałych klientów. Po pracy z aplikacji, odrabiałem więc kolejne pół etatu za marne grosze jako tradycyjny taksówkarz.

– Szefie, jestem zmęczony, a w baku pusto. Za co mam tankować, skoro od razu wszystko oddaję?

– Tankuj za swoje, potem rozliczymy się z księgową. O nic się nie martw.

Notowałem więc grzecznie, ile jest mi winien za dodatkową pracę, ile za etat pod aplikacją, a ile powinien zwrócić mi za benzynę. Liczyłem na to, że okaże się uczciwym człowiekiem. Niestety, z upływem czasu zaczął kręcić coraz bardziej.

Stwierdził, że moje auto jest za stare

– Że co? Przecież te normy spalania związane z Euro 5 wchodzą w 2026 roku – zdziwiłem się, gdy szef stwierdził, że moje auto powinno „zarabiać” mniej.

– Niby tak, ale wiesz, my mamy na bakier z władzami miasta i nakładają na nas kary. Polują na takie diesle, bardzo zależy im na tej strefie czystego transportu.

Szef gadał ewidentne głupoty. Skoro nad tematem stoi Unia Europejska, co do gadania ma Kraków?

– Więc należy mi się minus 10%. Nie jest źle, to wciąż 65%. Mam tylko nadzieję, że szef okaże się słowny.

Mrugnął tylko do mnie. Tydzień później wymyślił sobie, że pasażerowie nie zawsze zostawiają mi dobre oceny, ponieważ moje auto nie jest dostatecznie dopieszczone. Ogarnąłem więc fajną playlistę i wyposażyłem kieszonki przy siedzeniach w chusteczki, podstawowe leki, przekąski i darmową wodę. Byłem głupi, że nie obliczyłem, ile na tym tracę, ale notes z powinnościami szefa i tak zaczynał powoli się kończyć. Chciałem jedynie dostać pierwszą wypłatę i zastanowić się nad tym, co będzie później.

– Tak wybrzydzasz w klientach?! Dobre sobie! – darł się szef, kiedy pracując po godzinach, wywaliłem z auta dwóch pijaków. Zaczynali mi się narzucać i wkraczać w moją strefę komfortu. Jeden prawie nie zarzygał mi dywaników.

– A kto czyściłby samochód z ich wydzielin?

– Jeśli będziesz dalej taki wybredny, zobaczysz, że nie zarobisz nic.

I tak spodziewałem się już, że nie zarobię nic.

Najgorzej, gdy zepsuło mi się auto

Mówiłem szefowi nie raz, że pojawił się problem z rozruchem. Myślałem na początku, że może zużyły się szczotki, albo występuje jakiś problem z wirnikiem.

– Pójdziesz na następny miesiąc kalendarzowy, ja chcę nabić to na kolejne faktury. Nie będę tłumaczył ci księgowości.

Zignorowałem więc objawy i jeździłem do skutku. Skończyło się to mechaniczną tragedią, której nawet nie ma sensu tu wyjaśniać. Naprawa mogła faktycznie być tania, skończyło się jednak na dwóch tysiącach w błoto.

– Mogłeś mówić od razu, że sprawa jest poważna, teraz nikt ci za to nie zapłaci!

– Przecież szefowi mówiłem!

– To jesteś za mało stanowczy. Coś tam bąkniesz pod nosem i od razu mam zrozumieć, jaki jest kaliber problemu?

Miałem ochotę go zwyzywać. Sam od jakiegoś czasu przecież zwracał się do mnie z kompletnym brakiem szacunku. Postanowiłem nie reagować, odebrać swoje pieniądze i nie oglądać go już nigdy więcej na oczy.

– A poza tym, zorganizuj sobie jakieś auto. Nie myślisz chyba, że przeleżysz do góry brzuchem ostatnie pięć dni, gdy mechanik będzie przy tym grzebał?

Pożyczyłem więc auto od kolegi. Oczywiście był to stary rocznik, niższy standard, szef policzył mi więc za przejeżdżone nim kursy jeszcze mniej. Nadszedł dzień wypłaty.

Za takie pieniądze nie kupię nawet chleba

Zdębiałem. Znajdowałem się właśnie w biurze firmy, przed chwilą otworzyłem kopertę. Spojrzałem na szefa i czekałem, aż wyjaśni mi żart.

– Właśnie tyle ci się należy.

Leżało przede mną 1800 złotych. Wyjąłem z teczki swój gruby, wypakowany po brzegi paragonami notatnik.

– Wyszło mi 7000 tysięcy na czysto, w tym osobno kasa na mechanika. Co to jest?

– To teraz posłuchaj. Kraków zagroził, że zamknie nam działalność, jeśli będziemy jeździć takimi gratami. W aplikacji masz słabą średnią ocen, liczę przynajmniej na 4,8. Jeden klient od lotniska spóźnił się na samolot.

– To moja wina, że były korki, a on za późno wyszedł z domu?!

– To bez znaczenia.

– Spójrzmy dalej. Tankowałeś na zbyt drogich stacjach, księgowa mi tego nie rozliczy.

– Przecież szef sam kazał mi tankować właśnie tam, żeby nabijać punkty na kartę!

– Nie masz swojego mózgu? Widzisz, że ceny rosną, to jeździsz gdzie indziej!

Stosunek z aplikacji wyniósł ostatecznie 20% dla mnie, a za przejazdy prywatne, pod firmą taxi, nie zapłacił mi prawie wcale. Nikt nie oddał mi też pieniędzy za produkty wydawane pasażerom z tylnych siedzeń.

– Zwalniam się. I będę walczył o moje pieniądze – zadeklarowałem śmiało.

– Ja zwalniam ciebie. Chcesz, to walcz, ale nic nie osiągniesz.

Moje cudowne 1800 zł przeznaczyłem w pełni na opłacenie prawnika. Ciekawe, czy uda mi się ugrać cokolwiek. Na pewno nigdy więcej nie tknę tej roboty – a za podwózki zacznę kasować nawet znajomych...

Maks, 26 lat

Reklama

Czytaj także:
„To miał być zwykły pierwszy dzień wiosny. Oprócz zapachu fiołków poczułem też powiew miłości”
„Na 1. rocznicę ślubu nie dostaliśmy od teściowej prezentu. Zamiast kwiatów przyniosła propozycję nie do odrzucenia”
„Sąsiedzi śmiali się z naszej działki, bo porastały ją chwasty. Po roku zmienili zdanie i teraz chcą ją odkupić”

Reklama
Reklama
Reklama