„Zaszłam w ciążę z nieznajomym z imprezy. Kiedy go odnalazłam powiedział, że bardzo kocha swoją żonę i muszę sobie radzić sama”

Zaszłam w ciążę z żonatym mężczyzną fot. Adobe Stock, Chanintorn.v
„Nie przypominam sobie, żeby wspominał o swojej wielkiej miłości do żony, kiedy ciągnął mnie do łóżka… Z zamyślenia wyrwał mnie głos koleżanki: – A wiesz? Ten Marcin, o którego wtedy pytałaś, to już u nas nie pracuje. Zwolnił się jakoś z końcem roku. Mam nadzieję, że zdążyłaś się z nim skontaktować”.
/ 21.10.2022 14:30
Zaszłam w ciążę z żonatym mężczyzną
fot. Adobe Stock, Chanintorn.v

– Oczekuj nieoczekiwanego – mawiają Anglicy.

Ostatnie półtora roku mojego życia to jedno wielkie „nieoczekiwane”… Na to szkolenie nie miałam ochoty jechać. Ale szef nalegał, bo centrala się upierała, żeby z każdego oddziału ktoś był. No a wiadomo, inni mają rodziny, obowiązki, a to ładny hotel, dobre jedzenie.

A wykłady jakoś przetrwam. Zgodziłam się. Jak to na takich szkoleniach – każdy dzień kończy się imprezą. Pierwszego dnia odpuściłam, byłam zbyt zmęczona. Ale drugiego uznałam, że trochę zabawy jeszcze nikomu nie zaszkodziło.

Ten facet mi się nawet za bardzo nie podobał

Najpierw w ogóle nie zwróciłam na niego uwagi. Potem chyba za dużo wypiłam. Pamiętam, że tańczyliśmy przytuleni. On całował mnie po szyi, a ja chichotałam. Potem znowu urwał mi się film. Obudziłam się w jego łóżku. Pozbierałam ubrania i uciekłam. W swoim pokoju wykąpałam się, spakowałam i pojechałam na dworzec. Minął miesiąc, gdy zauważyłam, że coś jest nie tak. Spóźniony okres, jakieś lekkie mdłości. Mogłam udawać przed sobą, że nie wiem, co jest grane. Ale co by to dało? Kupiłam w aptece test.

Stało się. Byłam w ciąży. Niechcianej. Samotna stara panna, już niedługo stara panna z dzieckiem! Brzmiało jak okrutny żart. Przez pierwszy tydzień starałam się nie myśleć. Poruszałam się po świecie jak zombie. W końcu poszłam do lekarza. Rozwiał wszystkie moje wątpliwości: byłam w piątym tygodniu ciąży. Wróciłam do domu. I nagle wszystkie te myśli, które od siebie odsuwałam, zaczęły się kłębić w mojej głowie. Ten facet. Przecież ja nawet nie wiem, jak się nazywa. Ale mogę go odnaleźć, to proste. Ale czy chcę? Bo po co? Jeśli urodzę to dziecko, to stać mnie, żeby je samodzielnie wychować. Nie potrzebuję niczyjej pomocy. A on pewnie ma żonę, rodzinę. Po co mam mu niszczyć życie? Tylko, co ja powiem kiedyś dziecku? Okłamię je, że ojciec nie chciał go znać? Czy wolno coś takiego zrobić? Jezu. Czy z tej sytuacji jest chociaż jedno dobre wyjście? Przerwanie ciąży. O tym zaczęłam myśleć następnego dnia. Mogłam jechać za granicę, miałam pieniądze. I zawsze byłam za prawem wyboru dla kobiet. Tak, dla innych. Ale najwyraźniej nie dla mnie. Zrozumiałam to dopiero wtedy, kiedy zaszłam w ciążę.

Moje przyszłe dziecko robiło wszystko, żebym decyzji o jego urodzeniu zaczęła żałować.

Nie dawało mi spać, jeść, żyć

Co rano wymiotowałam przez dwie godziny. A gdy już podrosło, zaczęło się miotać, kopać i wyprawiać dzikie harce. Akurat zaczął się lockdown i firma przeszła na pracę zdalną. Zaś moi rodzice zabarykadowali się w domu i zabronili odwiedzania ich. Bardzo mi to pasowało. Dzięki temu udało mi się utrzymać ciążę w tajemnicy. Po co? Sama nie wiem. Bo przecież w końcu i tak się wyda. Chyba po prostu bałam się ich reakcji. Rodzina – wiadomo. Dla mojej mamy samotne macierzyństwo było objawem moralnego zepsucia. Co myślał tata, nie wiedziałam, bo nigdy się w takich sprawach nie wypowiadał. A moje przyjaciółki? Bałam się, że nie zrozumieją. Wszystkie są mężatkami. Seks po pijaku z obcym facetem raczej nie mieści się w ich normach moralnych.

Wydało się w czerwcu. Jagoda zaprosiła wszystkich na urodziny na swojej działce. Uznałam, że po prostu wkroczę tam z moim brzuchem, i niech się dzieje. Żeby nie było wątpliwości, włożyłam obcisłą bawełnianą sukienkę. Obejrzałam się w lustrze.

„Widać, że to nie pandemiczna nadwaga, a ciąża” – oceniłam.

Trochę mi było głupio, bo zamiast gospodyni to ja znalazłam się w centrum zainteresowania gości. Ale chyba nie miała mi za złe.

Dzięki, przynajmniej nikt mnie nie pyta, ile lat kończę – żartowała Jagoda.

Owszem, padło pytanie o ojca. Ale jak odpowiedziałam, że poproszę o inny zestaw pytań – dziewczyny nie drążyły. I oczywiście mi się oberwało, że nie powiedziałam wcześniej – bo przecież miałyby dla mnie tyle dobrych rad! Po tym „coming oucie” zostali mi jeszcze rodzice. Uznałam, że po prostu muszę im powiedzieć. Dalej niechętnie przyjmowali gości, więc będą zatelefonowałam.

– Mamuś, wiem, że to będzie dla ciebie trudne, ale zostaniesz babcią. Już niedługo, na jesieni. I nie, nie mam narzeczonego. Dalej jestem starą panną.

W słuchawce zapadła cisza

Byłam pewna, że mama się rozłączy.

– Kochanie, pomożemy ci, nic się nie martw. Już myślałam, że nigdy nie będę babcią. Bardzo się cieszę!

Okazało się, że zupełnie nie znam mojej mamy. A może po prostu dla tego wnuka była gotowa poświęcić nawet swoje przekonania? Nie zastanawiałam się nad tym. Kamień spadł mi z serca. Dzień później dowiedziałam się, że będę mieć syna. Znowu zaczęłam się zamartwiać, że bez ojca będzie mu trudno. I wtedy podjęłam decyzję. Znajdę tego faceta. Jeśli nie będzie chciał mieć z tym dzieckiem nic wspólnego, przynajmniej będę mieć czyste sumienie. Zadzwoniłam do Zuzy, koleżanki z kadr. Nie pytała, dlaczego chcę ustalić, jak się nazywał jakiś uczestnik tamtego szkolenia. Ale miałam wrażenie, że się domyśla. Może wieści o mojej ciąży już do niej dotarły? Na szczęście z Rzeszowa na tamtym szkoleniu była tylko jedna osoba. Marcin.

Napisałam maila. Wyjaśniłam, że piszę tylko dlatego, że uważam, że powinien znać prawdę. Ale że niczego nie oczekuję i nie będę go do niczego zmuszać. I że jeśli chce być obecny w życiu dziecka, to niech napisze. Wszystko jakoś zorganizujemy. A jak nie – zrozumiem. I nigdy więcej się do niego nie odezwę. Odpisał po godzinie: „Mam żonę i trójkę dzieci. Bardzo ich kocham. Przepraszam”.

Może to głupie, ale w sumie mi ulżyło. Całkiem niedawno byłam w kadrach po jakieś papiery. Spotkałam Zuzę. Pogadałyśmy chwilę, na odchodnym rzuciła:

– A wiesz? Ten Marcin, o którego wtedy pytałaś, to już u nas nie pracuje. Zwolnił się jakoś z końcem roku. Mam nadzieję, że zdążyłaś się z nim skontaktować.

Wiedziałam, dlaczego się zwolnił

Wolał nie czekać, aż zmienię zdanie. Po tamtym mailu miałam jasność: mój syn będzie musiał wychować się bez ojca. Będzie miał dziadka i kilku przyszywanych wujków. A jego mama jak będzie trzeba zostanie mistrzynią dryblingu albo łowienia ryb na „muchę”.

„Nic się nie martw mały. Zrobię dla ciebie wszystko” – mówiłam do mojego brzucha co wieczór.

Nie wiem, jakim cudem nie zauważyłam, że samochód przede mną hamuje. Jechałam na USG, mocno spóźniona, a mój syn miał akurat potrzebę wiercić się i kopać. Chyba byłam rozkojarzona. Nagle usłyszałam huk i zobaczyłam, że wpakowałam się w tył jakiegoś wielkiego terenowego auta. No i klops. Nici z USG i masa kłopotów… I pewnie jeszcze zaraz jakiś koleś z przerośniętym ego mnie obsobaczy z góry na dół.

Z samochodu wysiadł kierowca. Owszem, facet. Ale nie wyglądał na buca, raczej wyluzowanego gościa. Obejrzał swój samochód, potem mój. Otworzyłam szybę i chciałam zacząć od przeprosin, ale to on odezwał się pierwszy.

– No niestety, tak jak myślałem. Ja mam rysę na zderzaku, a pani nie ma połowy auta. Dlatego tak lubię tego kolosa. Nie róbmy ambarasu. To pani ma szkodę. Możemy spisać jakieś oświadczenie dla pani ubezpieczyciela. Pani stawia kawę i jesteśmy kwita, ok? To widzimy się w tamtej kawiarni – facet wzrokiem wskazał lokal na rogu, na koniec mrugnął do mnie zalotnie.

„Jak mnie zobaczysz w tej kawiarni, to ci mina zrzednie” – pomyślałam i bardzo mnie ta myśl rozbawiła.

Obejrzałam przód mojej toyotki. No faktycznie, trochę klepania będzie. I oba światła do wymiany. Cholera. Zanim weszłam do kawiarni, jeszcze zadzwoniłam do lekarza. Zgodził się, żebym przyjechała później.

Wypięłam brzuch i wkroczyłam do środka

Kierowca siedział już przy stoliku. Musiał zauważyć mój brzuch, ale nawet powieka mu nie drgnęła.

– To co dla pana? Proszę się nie krępować, może być najdroższa – zagadnęłam.

– Fajnie, ale wystarczy zwykłe espresso. No dobra, niech będzie podwójne.

Wróciłam z kawami po pięciu minutach. Ustaliliśmy, że ponieważ żadne z nas i tak nie ma kartki ani długopisu, wymienimy się numerami telefonów i jeśli będzie potrzeba, to się po prostu zdzwonimy. Na tym moglibyśmy zakończyć to spotkanie, ale ja jak idiotka zamówiłam sobie wielką latte. Zanim zdążyłam ją wypić, już musiałam iść do łazienki. Michał – już poznałam jego imię – powiedział, że zaczeka. Kiedy w końcu uporałam się z moją kawą, zapytał, czy mnie gdzieś podrzucić.

– Pani samochód niech tu zostanie, nie powinna pani próbować nim jechać. Będzie trzeba przysłać po niego lawetę. Proszę powiedzieć, dokąd panią podrzucić.

Trochę mi się spieszyło, więc się zgodziłam. Po drodze dowiedziałam się, że Michał jest architektem. Opowiadał mi, że dla niego praca z domu to norma, bo pracownię ma w mieszkaniu. Dużo mówił, ale nic o żonie, partnerce, czy dzieciach.

– To tutaj, dziękuję za podwózkę. Jakby się okazało, że jednak coś panu uszkodziłam, to proszę dzwonić. Pozdrawiam.

Byłam pewna, że więcej tego Michała nie zobaczę. Zrobiło mi się przykro, bo wydał się bardzo miły. No ale zaawansowana ciąża to nie najlepsza pora na podryw. Wizyta trwała trochę ponad pół godziny. Kiedy wyszłam, na ławeczce siedział Michał i przeglądał coś w komórce.

Spojrzał na mnie i uśmiechnął się szeroko

– Nigdzie mi się nie spieszyło, więc pomyślałem, że skoro miałem udział w pozbawieniu pani środka lokomocji, to mogę chociaż odwieźć panią do domu. Jestem dość spostrzegawczy i zauważyłem, że ma pani drobne kłopoty z przemieszczaniem się – zażartował, po raz pierwszy nawiązując do mojego brzucha.

Przebiegło mi przez myśl, że może to jakiś zboczeniec, ale tak miałam już dość tego dnia, że przyjęłam propozycję. Dwa dni później dostałam esemesa: „Mam wyrzuty sumienia, że naciągnąłem panią na to podwójne espresso. Chciałbym się zrewanżować. Jeśli ma pani ochotę: proszę podać godzinę i miejsce. Michał”.

Ta wiadomość bardzo mnie ucieszyła. Sama przed sobą nie chciałam się przyznać, jak bardzo. Sporo myślałam o tym Michale. Ale byłam pewna, że nigdy się do mnie nie odezwie. Chociażby dlatego, że jednak ciężarne kobiety niezbyt często są samotne… Spotkaliśmy się wieczorem w kawiarni w parku niedaleko mojego mieszkania. Szybko zaczęliśmy mówić sobie po imieniu. Po kawie, ciastku i lodach poszliśmy na spacer. Świetnie się nam rozmawiało. Oczywiście nie padły żadne deklaracje, ale miałam wrażenie, że to spotkanie ma charakter randki. Na koniec zebrałam się na odwagę i zapytałam:

– Trzeba albo mieć niezłą hucpę, albo być jasnowidzem, żeby umawiać się z ciężarną. Przecież pewnie 99 procent kobiet w moim stanie ma męża albo partnera. Skąd wiedziałeś, że ja nie? Jasnowidz?

– No może. Ale powiedz mi, co robi mężatka, jak tylko ma kłopot z autem? I to jeszcze mężatka w zaawansowanej ciąży? Dzwoni do męża, żeby po nią przyjechał i zajął się autem. Ty nigdzie nie zadzwoniłaś. Na badaniu byłaś sama. Wiem, tatuś mógł być w delegacji albo złamać nogę. No ale kto nie ryzykuje… Liczyłem się z tym, że mnie pogonisz. A skoro wspomniałaś o aucie. Co z nim?

Głupio mi się było przyznać, że nic. Stał dalej tam, gdzie je zostawiłam. Wykonałam tylko telefon do ubezpieczyciela z pytaniem, czy moje AC pokryje lawetę. Kazali mi zrobić zgłoszenie i czekać.

No to zrobiłam to i czekałam

– Czekam na odpowiedź z ubezpieczalni – próbowałam się wykręcić.

Ale Michał nie dawał za wygraną.

– Daj mi kluczyki i powiedz, czy masz jakiś zaprzyjaźniony warsztat, czy mam skorzystać z mojego. I nie protestuj, proszę. Potrzebujesz pomocy, i to żadna ujma na twoim feministycznym honorze. Okej?

Poddałam się. Wiedziałam, że z każdym tygodniem samochód będzie mi bardziej potrzebny. Dziesięć dni później mój samochód stał na parkingu przed moim blokiem.

– Hej, mam tu pani zgubę. Taka zielona, nie za duża. Może zejdzie pani na dół? – Michał się wygłupiał przez domofon, ale wiedziałam, że to on. Toyota wyglądała jak nówka.

– Ale to wszystko z AC mam nadzieję?

– Jasne. Mam w twojej ubezpieczalni znajomego, trochę przyspieszył sprawy. Wyjaśniłem mu, że potrzebujesz tego samochodu. Zrozumiał.

Nie miałam wyjścia, musiałam zaprosić Michała na górę. Akurat miałam ochotę na naleśniki i nasmażyłam ich dla pięciu osób.

– Tak tu sobie siedzimy, jest miło, ty na pewno chcesz o coś zapytać, ale nie wiesz jak. To ja po prostu odpowiem. Jestem bezdzietnym rozwodnikiem. Ślub to był wybryk młodości. Rozwiedliśmy się po trzech latach. Stare dzieje. A teraz już sobie pójdę. Ale nie obiecuj sobie zbyt wiele. To nie koniec. Zadzwonię – Michał cmoknął mnie w policzek i zniknął.

Zaczęliśmy się spotykać

Chodziliśmy na spacery. Na kawę, do kina, na wystawy. Trochę jak nastolatki. Czasem trzymaliśmy się za ręce. Dopiero po miesiącu Michał zaprosił mnie do eleganckiej restauracji. Do picia tylko woda. Ja już ledwie się przemieszczałam z moim brzuchem. Ludzie na nas zerkali i się uśmiechali.

– Jak obstawiasz? Ile z tych osób wpadłoby na to, że nie jesteś ojcem tego dziecka, a to jest nasza pierwsza poważna randka?

Michał uśmiechnął się.

– Gdyby jakiś bukmacher przyjmował na to zakłady, bylibyśmy bogaci.

Na schodach przed moją klatką po raz pierwszy pocałowaliśmy się tak na poważnie. Przez chwilę zapomniałam o całym świecie. I o tym chłopcu, którego nosiłam w brzuchu. Po kilkunastu sekundach otrzeźwiałam. Muszę zachować się jak przyszła matka. Odpowiedzialnie.

– Wejdziesz na górę? Ale to nie jest propozycja, tylko wiesz, chyba musimy pogadać – zaproponowałam, a potem przy herbacie długo próbowałam wytłumaczyć Michałowi, że chyba się w nim zakochałam i że z racji mojej „nietypowej” sytuacji powinniśmy poczekać z kolejnymi krokami czy deklaracjami.

Strasznie się zaplątałam i w końcu zamilkłam. Michał położył mi rękę ramieniu.

– Klaudia, spokojnie. Rozumiem. Poczekam. Ale nigdzie się nie wybieram. Będę przyjacielem, szoferem, kucharzem, niańkiem. Czego będziesz potrzebować.

I rzeczywiście tak było. Michał był na każde moje skinięcie. Zawiózł mnie do szpitala. Rodziła ze mną Jagoda. Ale Michał był i tak pierwszym mężczyzną, którego zobaczył w swoim życiu Kubuś. Michał przyszedł do szpitala rano, z wielkim misiem i bukietem kwiatów. Kuba akurat się rozryczał.

– Słodziak – powiedział i zanim zdążyłam zaprotestować, wziął małego na ręce.

Kuba natychmiast się uspokoił

– Mam dwie siostrzenice – uśmiechnął się, a ja pomyślałam, że bardzo chciałabym, żeby Kuba miał takiego tatę.

Ciągle byliśmy tylko przyjaciółmi, ale Michał spędzał u mnie prawie każdą noc. Umiał uśpić Kubę lepiej niż ja.

– Klaudia, pomyślałem, że może pora, żebyś na chwilę wyrwała się z pieluch? Rozmawiałem z Jagodą, zgodziła się dziś posiedzieć z Kubą. A ja zamówiłem stolik. To co? – zaproponował którejś soboty.

Zgodziłam się. W ciągu pierwszej godziny zadzwoniłam do Jagody trzy razy. Ale w końcu się wyluzowałam. Do domu wracaliśmy na piechotę.

Jesteś gotowa, żebyśmy zaczęli od nowa? – Michał złapał mnie za rękę i zmusił, żebym na niego spojrzała.

A ja pomyślałam, że nie wiem, czy jestem gotowa, ale bardzo tego chcę. Tej nocy Michał nie spędził na kanapie. Ani następnej. I kolejnych. Ale wstawał do Kuby, kiedy tyko mały zapłakał.

– Michał, nie musisz, ja pójdę – czasem protestowałam, ale i tak nie miałam siły go powstrzymać.

Przed Bożym Narodzeniem Michał wprowadził się na dobre. A na Wielkanoc, kiedy moi rodzice byli już zaszczepieni i wreszcie mogliśmy się spotkać – zabrałam go do nich na obiad. Kuba chciał siedzieć tylko na kolanach Michała. Inaczej od razu płakał. Rodzice patrzyli na nich i się do siebie uśmiechali. Kiedy już wychodziliśmy, tata zatrzymał mnie w drzwiach.

– To jest tata Kubusia?

Jeszcze nie, ale myślę, że będzie.

Wyszłam z uśmiechem na ustach.

– Słyszałem, o czym rozmawiałaś z tatą. To co powiedziałaś, to serio? – Michał dopiero jak Kuba zasnął przyznał się, że słyszał, co powiedziałam tacie.

– Mam nadzieję, że tak. Bo ja bardzo chcę być tatą Kuby.

Rozmawialiśmy całą noc. Przyznałam mu się, czego się boję. Że Kuba go pokocha, a potem między nami się popsuje, i Michał zniknie z jego życia.

– Klaudia. Nie mogę ci obiecać, że będziemy razem, póki śmierć nas nie rozłączy. Bardzo bym chciał, ale wiem, że różnie w życiu bywa. Ale obiecuję ci, że jeśli mi pozwolisz zostać tatą Kuby, to będę nim na zawsze. Pal licho geny, nie jestem do nich przywiązany… Wiesz, mam wspaniałych rodziców, mam nadzieję, że ich wkrótce poznasz. Ale oni nie są moimi biologicznymi rodzicami. I ja, i moja siostra Ala jesteśmy adoptowani. Bardzo się wszyscy kochamy.

Chyba tym ostatnim wyznaniem przekonał mnie na dobre. Trzy tygodnie później Michał oficjalnie uznał Kubę za swojego syna. Został wpisany jako ojciec do jego aktu urodzenia, a jego nazwisko jako nazwisko Kuby. Przy okazji dowiedział się, że od razu w rubryce imię ojca wpisałam „Michał”.

Wiesz, inne nie przyszło mi do głowy…

Trzy dni temu okazało się, że to może nie koniec zmian w moim życiu. Michał mi się oświadczył. Oczywiście w swoim stylu.

– Wiesz, tak sobie rozmawialiśmy z Kubą, że byłoby fajnie, gdyby mama miała takie samo nazwisko jak my – powiedział przy śniadaniu, nie przestając karmić Kuby owsianką. – Co ty na to?

Czytaj także:
„Gdy zmarł teść, teściowa się zmieniła. Obsesyjnie interesowała się naszym życiem, nieproszona cerowała moje majtki”
„Czułam, że to dziecko musi żyć. Próbowałam odwieść Kasię od usunięcia ciąży i miałam rację. To dziecko uratowało jej życie”
„Adrian miesiącami mnie dręczył i prześladował. Policja mnie zbyła. Zainteresują się dopiero, gdy zrobi mi krzywdę”

Redakcja poleca

REKLAMA