W wakacje jest jakoś inaczej niż w roku szkolnym. Piwo zdecydowanie lepiej smakuje… ale też bardziej uderza do głowy. W duszach rodzą się dziwne tęsknoty, temperament rośnie, mówiąc krótko: robi się beztrosko i imprezowo… aż do przesady.
Byłam najmłodsza z całego towarzystwa
Reszta studiowała albo już pracowała. Nazywali mnie Mała. Od początku maja spędzaliśmy wszystkie sobotnie popołudnia i wieczory nad pobliskim jeziorkiem. Siedzieliśmy na kocu, graliśmy w karty, wypalaliśmy niesamowite ilości tanich papierosów, no i oczywiście piliśmy. Od czerwca trochę też pływaliśmy. Pod koniec lipca byłam już opalona na piękny czekoladowy brąz. Kiedy patrzyłam w lustro, widziałam w nim hiszpańską piękność: gdzie trzeba szczupłą, gdzie trzeba zaokrągloną, z bujnymi, ciemnymi włosami. Wiedziałam, że jestem laską.
Tylko co z tego, skoro nie mogłam poderwać faceta, w którym się zakochałam? Wybrankiem mojego serca był Szprot. Właściwie nie należał do stałych bywalców naszych sobotnich spotkań, wpadał od czasu do czasu. Kochały się w nim chyba wszystkie dziewczyny, które go poznały. I nawet nie chodziło o te jego potargane jasne włosy czy o obłędnie niebieskie oczy.
Szprot był mistrzem niezobowiązującego flirtu. Potrafił prawić urocze komplementy, potrafił też dogadywać dziewczynom w tak sympatyczny sposób, że jego złośliwości ceniły sobie wyżej niż miłosne wyznania innych chłopaków. Ale to wszystko było tylko tak dla zabawy, z przymrużeniem oka, bo w gruncie rzeczy zachowywał kilometrowy dystans i nawet pijany nie dał się skusić żadnej z polujących na niego lasek. Bo Szprot miał dziewczynę. Nikt z naszej paczki jej nie lubił, a już najmniej ja. Ani toto ładne, ani mądre, ani nawet miłe, myślałam o niej. Ale mimo tylu braków i tak była ode mnie lepsza, skoro miała Szprota.
Nadszedł mój czas...
Krew szybciej krążyła w żyłach, śmiech brzmiał głośniej i jakoś tak niezdrowo, gniewnie… Byłam zła, nie brałam udziału w rozmowie, tylko przez cały czas wpatrywałam się w nieco znudzonego Szprota. Pragnęłam go jak niczego innego na świecie i czułam, że nadszedł mój czas. Jeżeli teraz go nie zdobędę, właściwa chwila przeminie i nigdy się nie powtórzy. Na niebie pokazały się gwiazdy, nam skończyło się piwo, a chłopcy zamiast dokupić kolejne, przynieśli z marketu wino i wódkę. Wszystko zmierzało w niewłaściwą stronę…
Byłam zdesperowana i zdeterminowana. Najpierw, żeby zwrócić na siebie uwagę, tańczyłam bez stanika. Szprot, który akurat stawiał karcianego pasjansa Zbyszkowi, rzucił w moją stronę lakoniczne „ładnie, ładnie”. Też coś. Nie miało być „ładnie”, miało go zwalić z nóg. Chcąc bardziej podkręcić atmosferę, zaczęłam się całować z Eweliną, niską, ładną blondyneczką. Całkiem miłe doznanie, takie słodkie, delikatne, niewinne, właściwie pozbawione erotyzmu. I chyba właśnie tak odebrał to Szprot, bo w ogóle się nie nakręcił. Co rusz jakaś para odchodziła od wspólnego ogniska, szukając odosobnionego miejsca w wiadomym celu. Jakieś szaleństwo. A ja byłam coraz bardziej sfrustrowana i wkurzona.
Szprot wciąż mnie olewał. Poczułam się upokorzona i zażenowana własną desperacją. Przecież to na nic, skonstatowałam gorzko. Po raz pierwszy w życiu mocno zwątpiłam w swoją kobiecą atrakcyjność. Zapragnęłam gorąco fizycznego kontaktu z mężczyzną – jakimkolwiek. Wyciągnęłam rękę i potargałam pieszczotliwie włosy Zbyszka. Bo akurat siedział najbliżej, tak wypadło. Odwrócił się zdziwiony. Wtedy pochyliłam się i pocałowałam go mocno w usta. A potem urwał mi się film…
Bagatelizowałam sprawę
Także poranne mdłości nie dały mi do myślenia. Trzeba było dopiero żartobliwej uwagi koleżanki z klasy, rzuconej w szatni w trakcie przebierania się na wuef:
– Jusia, ty coś przytyłaś. Chyba nie jesteś w ciąży?
Wtedy mnie olśniło. I zmroziło. Zwolniłam się z lekcji i popędziłam do najbliższej apteki. A potem stałam w łazience, ściskając kurczowo test ciążowy. Test z pozytywnym wynikiem. Najdziwniejsze, że wcale nie myślałam o dziecku, o kłopotach ani o reakcji moich rodziców, którzy właśnie uzyskali prestiżowy status przyszłych dziadków. Cała moja uwaga skupiła się na utracie dziewictwa, której w ogóle nie pamiętałam.
Czy to się w ogóle liczy? – pytałam siebie otępiała i zrozpaczona. Jak to jest być z mężczyzną tak blisko fizycznie, że bliżej nie można? Czy chociaż było mi przyjemnie? Usiadłam na sedesie i zwiesiłam głowę. Zamknęłam oczy i usiłowałam cokolwiek sobie przypomnieć. Choćby jakiś strzęp, cień wrażenia. Nic. A przecież nie zaszło niepokalane poczęcie i w całej sytuacji nie krył się żaden cud.
Proza życia bywa okrutna. Kiedy rodzice wrócili z pracy, od razu się przyznałam. Powiedziałam, że nie wiem, kto jest ojcem dziecka. Tego wieczoru w naszym mieszkaniu długo rozbrzmiewały krzyki pełne wyrzutu, ale ostatecznie skończyło się na uściskach, łzach wzruszenia i zapewnieniach, że wszystko jakoś się ułoży.
Byłam już wtedy wyraźnie „wybrzuszona”
Na jego piegowatej, lekko kwadratowej twarzy odmalowało się przerażenie.
– Czy to moje dziecko? – zapytał.
– Cześć, Zbysiu. Mnie też miło cię widzieć – odpowiedziałam.
– Justyna, do cholery. Czy to moje?
– Nie. Moje – popatrzyłam na niego twardo. – Moje i tylko moje, rozumiesz?
– Przestań, ja muszę wiedzieć – powiedział łamiącym się głosem.
– Zbyszek, przepraszam cię, zaskoczyłeś mnie i tyle. Odpowiedź brzmi: nie, to nie twoje.
– Nie wierzę ci – pokręcił głową.
– Chodź, pójdziemy do kawiarni, usiądziemy sobie i pogadamy na spokojnie.
– Ale przysięgnij, że powiesz mi prawdę.
– Cały czas mówię. I nie drzyj się tak, robisz mi obciach.
– No dobra, to chodźmy.
Ruszyliśmy w stronę najbliższej kafejki. Zbyszek chciał wziąć mnie pod ramię, ale zdecydowanie się od niego odsunęłam. W lokalu zamówił piwo dla siebie i jaśminową herbatę dla mnie.
– No więc słuchaj: to nie twój syn.
– Syn… – Zbyszek wyglądał wręcz rozczulająco.
Taki zagubiony i zdezorientowany, a jednocześnie jakby nieśmiało ucieszony. On jest nawet miły, pomyślałam. Tylko że to nie ma znaczenia. Nie chcę go w swoim życiu. Znam go na tyle, żeby powiedzieć, że jest dobrym kolegą, ale nie na tyle, żeby stwierdzić, czy będzie dobrym ojcem. Milczałam. Po paru minutach to on przerwał ciszę:
– Ale to by chyba pasowało… Który to miesiąc?
– Co się tak uparłeś, chcesz być tatusiem?
– Nie! – odparł stanowczo.
I to jedno spontaniczne, szczere słowo przesądziło sprawę. Słowo prawdy.
– Nawet gdybyś chciał, to nic z tego. Zrób sobie własne dziecko, mojego nie odstąpię nawet za milion dolarów – roześmiałam się, choć w środku coś mnie zabolało.
– Ale na pewno, na sto procent? Wiesz, ja przepraszam, byłem wtedy pijany i nie wiedziałem, że byłaś dziewicą i… – zakłopotany wyrzucał z siebie niepotrzebne zdania, które otwierały we mnie niemal już zabliźnioną ranę. Przerwałam mu:
– Nie ma sprawy, to dziś nie ma żadnego znaczenia. Posłuchaj i niech to do ciebie dotrze, żebym już nie musiała się powtarzać, bo to nie jest miłe. Zatem po tym dostałam normalnie okres. Potem byłam z takim jednym, głupie zauroczenie, nie znacie go. Z nim wpadłam.
– Ale dlaczego w takim razie zerwałaś z nami wszystkimi kontakt? Skoro to nie ja… – powiedział Zbyszek.
– Bo było mi wstyd. Wystarczy? – z trudem przełknęłam ślinę, czułam, że zaraz się rozbeczę. – Idź już sobie, nie wolno denerwować ciężarnych. Ja tu sobie chwilkę posiedzę.
Spuścił głowę.
– Dobrze, idę – powiedział, a potem chciał pocałować mnie w policzek na pożegnanie, ale odwróciłam głowę. – To trzymaj się, Mała – niezręcznie pogłaskał mnie po ramieniu i zaczął odchodzić.
Zacisnęłam dłonie w pięści i wyszeptałam do swojego brzucha:
– Czasem duma kosztuje bardzo drogo, ale zawsze jest warta swojej ceny. Oto pierwsza lekcja życia, synku.
Niecały miesiąc później, kiedy zdążyłam już niemal zapomnieć o przypadkowym spotkaniu ze Zbyszkiem, on czekał na mnie pod moim domem.
– A co ty tu robisz?
– Przyszedłem cię odwiedzić.
– Po co?
– Może się stęskniłem.
Tylko wzruszyłam ramionami, ale on nie rezygnował.
– Zaprosisz mnie do środka?
Już-już miałam odprawić go z kwitkiem – no bo czemu znowu przylazł mącić mój spokój? – ale nagle zalało mnie uczucie beznadziejnej samotności. Zdałam sobie sprawę, że od wielu tygodni nie widziałam się z nikim młodym. Odsunęłam się od znajomych z klasy, od dawnej paczki z osiedla, właściwie nie miałam z kim normalnie porozmawiać. Pod wpływem impulsu mruknęłam:
– Starych nie ma w domu, to możesz wejść na chwilę. Uśmiechnął się szeroko. – Ale piwem cię nie poczęstuję – zastrzegłam. – Co prawda ojciec ma jakieś browary w lodówce, ale jakbyś ty pił, to mnie by było żal, że nie mogę.
– Spoko, nie ma sprawy.
Zrobiłam herbatę, wzięłam z kuchennej szafki paczkę ciastek i zaprowadziłam gościa do swojego pokoju. Usiadłam na tapczanie, a jemu wskazałam niewygodne, twarde krzesło. Zaczął opowiadać, co słychać u ludzi z paczki, ale ja tylko szeroko ziewałam i dawałam mu do zrozumienia, że wcale mnie to nie interesuje. Chrupałam jedno ciasteczko za drugim i milczałam ostentacyjnie.
– Mała, przystopuj, bo pękniesz. Zjadłaś już połowę opakowania.
– Nie jadam opakowań, plastik jest niezdrowy. I nie nazywaj mnie już Mała. Skończyłam 18 lat. Tydzień temu.
– Faktycznie – powiedział Zbyszek i zamyślił się na chwilę.
Nawet nie zapytał, co u mnie, jak się czuję.
– Sorry, że nie zaprosiłam was na osiemnastkę. Ale sam wiesz, impreza była raczej średnia. Bez alkoholu, bez seksu, nie bawilibyście się dobrze.
Zbyszek wcale się nie zmieszał.
– Ach, te nastroje kobiet w ciąży… – westchnął żartobliwie. Mnie to nie śmieszyło. Wcale.
– Czego ty tu chcesz?! – byłam już bliska płaczu. – No, czego?
Momentalnie spoważniał. Wziął głęboki oddech, jak przed skokiem do wody.
– Mała, naprawdę cię lubię. I wiem, że polubię tego małego nicponia, który tak ci zdeformował figurę. Chciałbym… no nie wiem, być dla niego takim przyszywanym wujkiem… – popatrzył na mnie pytająco i prosząco.
– Skąd nagle taki kaprys?
– Bo przecież jego… – zawahał się – jego biologiczny ojciec się nim nie interesuje, prawda?
Mocno przygryzłam wargę. Przecząco pokręciłam głową.
– No, a dzieciak musi mieć jakiś męski wzorzec, no wiesz, żeby był szczęśliwy – dodał.
Nie zapytałam go, dlaczego szczęście cudzego bachora jest dla niego ważne. Intuicja mówiła mi jednak, że nie powinnam go odpędzać, nie mam prawa, w końcu to jego dziecko.
– Ty wiesz… masz rację. Dzieciak potrzebuje męskiego wzorca. Już lepszy taki jak ty niż żaden – pokazałam mu język.
Nawet pozwoliłam, żeby pomasował mi stopy
Odtąd Zbyszek odwiedzał mnie codziennie. Próbował się mną opiekować, był moim powiernikiem i kumplem. Potrafił mnie rozśmieszyć, nawet w najbardziej ponury dzień. Po jakimś czasie nie byliśmy już tylko znajomymi – zostaliśmy przyjaciółmi.
Kubuś urodził się po ponad 8 godzinach porodu, ważył prawie 4 kilogramy i dostał pełne 10 punktów w skali Apgar. Zbyszek oszalał na jego punkcie. Codziennie przychodził go zobaczyć, znosił zabawki i ubranka. Chyba już wtedy wiedział, że to jego syn. A może jednak nie? Dzisiaj już nie ma sensu tego dociekać. W każdym razie oficjalnie powiedziałam Zbyszkowi, że jest ojcem Kuby, kiedy mały skończył rok i kiedy było jasne, że obaj moi chłopcy dosłownie nie mogą bez siebie żyć.
Niedługo później ja i Zbyszek wzięliśmy ślub. Nie ze względu na dobro Kuby, nie dlatego, że tak wypada. Zrobiliśmy to z miłości, w którą zmieniła się niepostrzeżenie nasza przyjaźń. Czasem droga do szczęścia jest naprawdę poplątana i dziwna, ale warto ją przejść.
Czytaj także:
Uratowałam czyjeś dziecko, ale straciłam własne. Zapłaciłam najwyższą cenę
O mały włos doszłoby do kazirodztwa. Przed ślubem okazało się, że mój ukochany to kuzyn
Beata w 7 dni wakacji miała 8 facetów. Jej narzeczony nie uwierzył i wziął z nią ślub