Na samą myśl o rodzinnych świętach zrobiło mi się słabo. Musiałam się z tego jakoś wymiksować! Oczami wyobraźni widziałam miny cioć i wujków. Wiedziałam, że złośliwym docinkom – rzecz jasna podyktowanym troską o mnie – nie będzie końca.
– Nie przyjadę, mamo. Zrozum, że w mojej sytuacji to będzie koszmar, a nie święta.
– Nie wygłupiaj się, Beatko. Przecież i tak wszyscy się dowiedzą. Dziecko przyjdzie na świat już za dwa miesiące. Wolisz, żeby dowiedzieli się dopiero, kiedy się urodzi?
Miała rację, ale ja dobrze ich znałam
Nie zostawią na mnie suchej nitki. Od tylu lat, gdy spotykaliśmy się na rodzinnych spędach, zawsze słyszałam tylko: „Beatko, masz już jakiegoś narzeczonego? Latka lecą. Czas założyć rodzinę. Nie chciałabyś mieć dzieci?”.
No, to proszę bardzo, mają to, czego chcieli – dziecko jest, rodzina w okrojonym składzie też, tylko narzeczonego brak. A jeszcze do niedawna był… Tylko że się zmył!
Poznaliśmy się w styczniu. Był zimny, bardzo śnieżny dzień. Termometr wskazywał nieludzkie minus piętnaście stopni. Na samą myśl o drodze do pracy przechodziły mnie ciarki. Wyszłam z domu w swojej wielkiej, wełnianej czapie, puchowej kurtce i szczelnie omotana szalem. Jedna z moich ciotek powiedziała mi kiedyś, że zawsze należy się ładnie ubierać, bo „nigdy nie wiesz, kiedy spotkasz męża”. A ja wyglądałam jak yeti. Moje auto, przykryte czapą śniegu, wyglądało, jakby zeszła na nie lawina. Drzwi zamarzły, a miotełka do odśnieżania była – jakżeby inaczej – w środku. Po prostu pięknie! Zdesperowana, zaczęłam zgarniać śnieg rękami, ale rękawiczki szybko przemokły. Dłonie zesztywniały mi od zimna.
– Jasny gwint… Spóźnię się do pracy – jęknęłam i w tej samej chwili usłyszałam za sobą zdecydowany głos mężczyzny:
– Niech się pani przesunie.
– Słucham?
Podszedł do mnie postawny człowiek zamaskowany szalem równie szczelnie jak ja. Widziałam tylko jego oczy, ale tyle mi wystarczyło, żeby uznać, że jest całkiem przystojny. Wyjął z neseserka puszkę odmrażacza i wycelował w mój zamek, który natychmiast puścił.
– Ojej… dziękuję panu! – ucieszyłam się.
– Niech pani wsiądzie do środka, a ja odśnieżę pani auto.
– Nie, nie! Bardzo dziękuję. Poradzę sobie – wskazałam z dumą na miotełkę.
– Tym szczurem chce pani odśnieżać?
– Jakim szczurem?! To profesjonalna miotełka… – nie zdążyłam skończyć zdania, gdy facet wyciągnął ze swojego vana prawdziwą miotłę na długim kiju – dokładnie taką, jakiej używa się w domu.
– Proszę wsiadać – powiedział zdecydowanie. – Zajmie mi to dwie minuty. W tamtym tygodniu odśnieżyłem tym Antarktydę.
– Ach… to stąd tu tyle śniegu…
Skóra wokół jego oczu nieco się zmarszczyła, więc domyśliłam się, że się uśmiechnął. Wsiadłam do auta i patrzyłam, jak sprawnymi ruchami doprowadza światło do moich okien. Odśnieżanie, które mnie zajęłoby chyba z tydzień, jemu zabrało chwilę.
– Bardzo panu dziękuję! – powtórzyłam po raz kolejny, lekko uchyliwszy drzwi.
– Zawsze do usług! – wetknął mi do ręki wizytówkę. – Zapraszam na rosół po pracy.
– Poważnie? Dzięki! Na pewno wpadnę – odparłam zaskoczona i nie ma co ukrywać… zauroczona nieznajomym.
Do biura dotarłam jako jedna z pierwszych
– Koszmarny dzień! – jęknęła Danka, strzepując śnieg z płaszcza.
– Nie taki znowu zły… Niektórzy mają dziś randkę – zaśpiewałam pod nosem, a Danka z miejsca zażądała szczegółów.
– Ta twoja randka jest bardzo podejrzana. Nieznajomy facet zaprosił cię do domu i ty chcesz tam pójść? Wiesz chociaż, jak on się nazywa? – gdy jej wszystko powiedziałam, zaczęła mnożyć wątpliwości.
– Nie wiem… Nie! Czekaj! Wiem. Mam jego wizytówkę.
Wyjęłam karteczkę z kieszeni, ale imię i numer telefonu rozmazały się od mokrych rękawic. Widziałam tylko nazwisko i adres.
–J… – przeczytałam. – Jan?
– Chyba nie Jan. Imię jest dłuższe. Myślisz, że Jan? – roześmiałam się.
– Wozi ze sobą miotłę i gotuje rosół! Na pewno ma żonę i dzieci.
Mimo jej czarnowidztwa zdecydowałam się tam pójść. Jeśli ma rodzinę, tym lepiej – dowiem się o tym od razu. Nie będę robić sobie niepotrzebnych nadziei. Poza tym bardzo chciałam zobaczyć, jak on wygląda, gdy nie jest „zamaskowany”. Ubrałam się najładniej, jak pozwalała na to pogoda: w biały kaszmirowy sweter, który dostałam na święta od siostry, i ciemne, wyszczuplające jeansy. Wybrałam też nieco mniejszą czapę – mieszkał dwa bloki obok, może uszy nie zdążą mi odpaść z powodu mrozu. Poszłam pod adres wypisany na wizytówce i szybko zlokalizowałam jego mieszkanie. Tabliczka na drzwiach potwierdziła, że jestem na miejscu.
Jakub. Nawet lepiej niż Jan
Uśmiechnęłam się do siebie. Ucieszyłam się, że nie było żadnych innych imion. Podekscytowana i nieco zdenerwowana nacisnęłam na dzwonek. Czekanie dłużyło mi się niemiłosiernie, zanim wreszcie usłyszałam kroki. Otworzył drzwi i zobaczyłam go w pełnej krasie. To, że był wysoki i postawny oraz że miał ładne oczy, już wiedziałam… Teraz miałam okazję zobaczyć także, że miał gęste czarne włosy i ujmujący, wręcz zniewalający uśmiech, który pojawił się na jego twarzy, kiedy tylko mnie zobaczył. Nie ma co kryć, Jakub bardzo mi się podobał.
– Przyszłaś! – powiedział trochę zdziwiony, a ja się speszyłam.
A jeśli on żartował z tym zaproszeniem?
– Oczywiście. Kto by zrezygnował z dobrego rosołu w taki ziąb? – próbowałam wybrnąć z niezręcznej sytuacji.
– Super, to zapraszam! – wpuścił mnie i pomógł mi zdjąć płaszcz.
Jego mieszkanie było jasne, przestronne i nowocześnie urządzone.
– Bardzo tu ładnie, sam urządzałeś? – zapytałam i od razu skarciłam się w myślach za wścibstwo.
– Sam. Dziękuję.
– Mam coś dla ciebie – wyjęłam z torebki foliowe serduszka do rozgrzewania dłoni. – Wystarczy tu kliknąć i będą ogrzewały ci dłonie na mrozie. Powinny się przydać, gdy następnym razem, równie rycersko jak dziś, ruszysz komuś na odsiecz z miotłą.
Gdy Kuba podał rosół z makaronem i marchewką pokrojoną w plasterki, spróbowałam i… poczułam, że się rozpływam. Był pyszny, esencjonalny, idealnie doprawiony. Pochłaniałam łyżkę za łyżką, a zbliżając się do dna, zastanawiałam się, czy wypada poprosić o dokładkę.
– Ale smaczny, niebo w gębie!
Po rosole Jakub zaparzył mi jeszcze herbatę w prawdziwym imbryczku i, sącząc aromatyczny płyn, przegadaliśmy kolejne dwie godziny. Kuba był dowcipny i wyluzowany. Dla mnie ten flirt, po tylu latach samotności z drobnymi przerwami na nieudane randki, był jak piękny sen. Zaczęliśmy widywać się niemal każdego dnia. Po miesiącu nie miałam już wątpliwości – Kuba był chłopakiem moich marzeń. Obsypywał mnie kwiatami, zapraszał do kina i restauracji, a gdy dopadła mnie angina, spędził u mnie kilka dni, troszcząc się o mnie nie gorzej niż mama.
Nasz romans rozkwitł na dobre
Byłam szczęśliwa i zakochana. Aż pewnego dnia, po kilku miesiącach znajomości, odkryłam coś, co w równym stopniu mnie zachwyciło, co przeraziło. Byłam w ciąży! Początkowo bałam się powiedzieć o tym głośno, jednak wyszłam z założenia, że skoro tak świetnie nam się układa, Jakub na pewno się ucieszy. Przygotowałam uroczystą kolację, żeby mu oznajmić tę ważną nowinę. Usiedliśmy przy stole, jak zwykle opowiadając sobie o tym, co nam się przydarzyło w ciągu dnia i śmiejąc się ze swoich żartów. W pewnym momencie poczułam, że nie mogę dłużej zwlekać. Czas powiedzieć mu prawdę.
– Kubuś… jest coś, co muszę ci wyznać, choć trochę się boję. Mam nadzieję, że się ucieszysz, ale nie jestem tego pewna.
– Co się stało? – zapytał trochę zaniepokojony. – Chcesz mnie rzucić?
– Przeciwnie. Wygląda na to, że nasz związek wszedł na nowy poziom. Jestem w ciąży.
– Słucham? – jego oczy w ułamku sekundy zrobiły się okrągłe i przerażone.
– Będziemy mieli dziecko – powtórzyłam.
Byłam przekonana, że stanie na wysokości zadania – jak zawsze, gdy napotykaliśmy jakiś problem, ale nie wyglądał na zachwyconego.
– To niemożliwe. Ja… ja nie czuję się gotowy, żeby zostać ojcem. Jestem za młody. Chciałem jeszcze podróżować, zwiedzać świat, bawić się, korzystać z życia…
– Dziecko tego nie wyklucza – broniłam się resztkami sił, choć czułam, że go tracę.
– Przykro mi – napisał do mnie w SMS-ie następnego dnia. – Nie dam rady. Nie udźwignę tego.
Czułam, że wszystko się wali
Jak to możliwe? Gdzie superbohater, który zamierzał mnie chronić przed złem tego świata? Kolejne miesiące żyłam jak w otępieniu. Kuba nie dzwonił. Nie spotykałam go nawet przypadkiem na parkingu. Początkowo płakałam każdego dnia. Wciąż zastanawiałam się, czy powinnam do niego napisać albo zadzwonić, ale jego reakcja była tak radykalna, że bałam się kolejnego ciosu. Starałam się ułożyć sobie wszystko w głowie na nowo. Nie tak miało być. Mój brzuch stawał się coraz większy. Sama chodziłam do ginekologa. Sama wybrałam łóżeczko i fotelik samochodowy. Sama poszłam na USG.
– To chłopiec – oznajmił lekarz. – Tatuś się pewnie ucieszy. Może przyjść na następne USG, jeśli chce. Wielu mężczyzn tak robi…
– Niestety. Tatuś raczej nie przyjdzie – powiedziałam smutno.
– Rozumiem.
– A ja nie rozumiem, wie pan?! Nie rozumiem, jak mógł nas po prostu zostawić?! Mówił, że mnie kocha, że jestem dla niego najważniejsza. A teraz? Kto mnie potrzyma za rękę, gdy będę rodziła nasze maleństwo? – rozpłakałam się na dobre.
– Niech się pani nie denerwuje. Ma pani kogoś, kto będzie panią kochał najbardziej na świecie – poklepał mnie po ręce. – I da pani sobie ze wszystkim radę. Mężczyźni to czasem tchórze. Matki to superbohaterki.
Gdy wyszłam z gabinetu, nadal ocierałam łzy. Na dworze właśnie zaczął padać śnieg. Już niedługo byłby rok, odkąd poznałam Jakuba. Zupełnie się rozkleiłam. Zadzwoniłam do mamy.
– Będziesz miała wnuka.
– Chłopiec?
– Tak, szkoda, że tatuś się nie cieszy.
– Ale ja się cieszę. I zobaczysz, że cała rodzina też. To co? Przyjedziesz na święta?
– Przyjadę – odparłam bezsilnie.
Brzuch był już tak duży, że nie było sensu niczego ukrywać. Następnego dnia wstałam i zaczęłam grzebać w szafie, szukając stroju na święta. Z brzuchem jak piłka do koszykówki niełatwo się wyszykować. Założyłam jednak sukienkę ciążową, do tego kolczyki, które dostałam od Jakuba na walentynki, swój sztandarowy wielki szal i czapę. Wyszłam przed dom, zastanawiając się, czy auto nie będzie przypadkiem wymagało odśnieżenia. I nagle zauważyłam, że jako jedyne na parkingu jest zupełnie odśnieżone. Po chwili zza vana wyszedł Jakub z miotłą.
– Co ty tu robisz? – zapytałam przez ściśnięte gardło.
– Przyprowadziłem miotłę, bo chciała odśnieżyć twoje auto. A sam przy okazji… chciałem prosić cię o wybaczenie. Zachowałem się jak kawał drania.
– To prawda! – odparłam i łzy jak na zawołanie napłynęły mi do oczu.
– Nie zasługuję na to, żebyś mi wybaczyła, ale proszę… chcę być z wami. Przeżyłem szok, nie spodziewałem się takiego obrotu spraw. Byłem idiotą. Bardzo cię kocham. I będę z całych sił kochał też nasze dziecko.
– Naszego synka.
– Poważnie? – wyglądał na wzruszonego.
Nie wiedziałam co powiedzieć i co zrobić
Kochałam go równie mocno jak wtedy, gdy mnie zostawił. Miałam ochotę mu przyłożyć albo zacząć krzyczeć, ale wyglądał z tą miotłą jak siedem nieszczęść. I nie marzyłam o niczym innym, niż żeby mnie przytulił i powiedział, że wszystko już będzie dobrze.
– Wybieram się na święta do mamy. Będzie cała rodzina. Chcesz iść ze mną?
Rozpromienił się.
– Oczywiście– podbiegł i mocno mnie przytulił. – Dziękuję, ci kochanie. Już nigdy więcej nie wywinę takiego numeru, obiecuję!
Wyjął z kieszeni dobrze mi znane żelowe serduszko i przyłożył je do mojej dłoni. I od razu zrobiło się cieplej…
Czytaj także:
„Gdy zmarł teść, teściowa się zmieniła. Obsesyjnie interesowała się naszym życiem, nieproszona cerowała moje majtki”
„Czułam, że to dziecko musi żyć. Próbowałam odwieść Kasię od usunięcia ciąży i miałam rację. To dziecko uratowało jej życie”
„Adrian miesiącami mnie dręczył i prześladował. Policja mnie zbyła. Zainteresują się dopiero, gdy zrobi mi krzywdę”