„Zamiast szukać miłości, zaharowywałem się w korporacji. Gdyby nie swaty mamy, zostałbym wiecznym kawalerem”

„Do mojego samochodu wskoczyła obca kobieta, a wysiadła z niego dziewczyna… w której byłem zakochany! Serio, już po pierwszym kwadransie byłem cały jej! Lidia była śliczna, zabawna i błyskotliwa, a do tego najwyraźniej bogata. Prawdziwa księżniczka. Zwątpiłem, że mam u niej szansę”.
/ 27.07.2022 13:15

Niby wiosna zaczęła się słonecznie, ale potem zaczęło padać. Cieszyłem się, że ojciec odsprzedał mi swój stary samochód i do pracy mogłem przyjeżdżać suchy. Ale nie wszyscy mieli tyle szczęścia co ja, o czym zawsze rozmyślałem, przepuszczając na pasach zmokniętych pieszych.

Widziałem ich nieszczęśliwe miny, włosy przyklejone do twarzy, strużki wody cieknące z kurtek i szczerze im współczułem. Po pracy często podwoziłem kogoś na stację kolejki, jeździłem też po mamę, żeby nie mokła w drodze z rehabilitacji.

Szczęście przechodziło mi koło nosa

Chociaż, przyznam, że akurat po nią to niezbyt lubiłem jeździć. Zawsze wykorzystywała te dwadzieścia minut jazdy, żeby mnie zapytać, dlaczego myślę tylko o pracy, zamiast o założeniu rodziny, kiedy wreszcie przedstawię jej jakąś fajną dziewczynę oraz ile jeszcze ma czekać na to, żeby jej jedyny syn dojrzał.

– I co? Spotykasz się z kimś? – zaczynała, moszcząc się na siedzeniu pasażera i rzucając torebkę oraz parasolkę do tyłu wozu. – Tylko mi nie mów, że wróciłeś do tej Ewy! Wyście byli dla siebie jak koleżanka i kolega, żadnej chemii między wami nie było.

– Nie wróciłem do Ewy – warczałem. – I przestań mnie wypytywać o moje życie osobiste, sto razy cię prosiłem!

– Życie osobiste, phi! – mama pogardzała tą koncepcją. – Jestem twoją matką, mam prawo wiedzieć, jak marnujesz sobie życie, które ci dałam! No więc? Poznałeś kogoś wartościowego? Bo ja bardzo chętnie cię z kimś poznam!

No dobra, miałem trzydzieści sześć lat i chociaż kusiło mnie, żeby na złość mamie odmrozić sobie uszy, to jednak czułem już ogromną potrzebę założenia rodziny. Serio, nie tylko kobiety rozczulają się na widok maluchów w wózku albo dzieciaków uczących się jeździć na rolkach w parku.

Ja zawsze łapałem się na tym, że wodzę wzrokiem za facetami w moim wieku albo i młodszymi, którzy uczą swoich synów grać w piłkę albo asekurują małe córeczki na wrotkach. A kiedy widziałem mężczyznę idącego za rękę z kobietą w ciąży, czułem ukłucie nie tyle zazdrości, co bólu. Bo wiedziałem, że mama, pomijając okropną formę, to jednak ma rację. Coś przechodziło mi koło nosa, kiedy zaharowywałem się dla korporacji, w której byłem jedynie trybikiem…

– Dziękuję za podwózkę, ale następnym razem wolałabym usłyszeć, że nie możesz po mnie przyjechać, bo masz randkę z cudowną dziewczyną – rzuciła mama, wysiadając pod swoim blokiem, a ja westchnąłem, przewracając oczami.

Skąd ja miałem wziąć „cudowną dziewczynę”?

Jasne, miałem koleżanki z pracy, raz zagadałem do dziewczyny z siłowni, ale nigdy nic nie wychodziło z tych związków. Ostatni, taki prawdziwy, przeżyłem na studiach. Pamiętałem, co to znaczy być zakochanym. Ale kiedy zacząłem pracować i być poważnym człowiekiem w garniturze, to już się nie zdarzyło. Moje partnerki były oczywiście świetnymi partiami – wykształcone, dobrze zarabiające, inteligentne i obyte w świecie, ale…

No właśnie, sam nie wiedziałem, co się kryje za tym „ale”. W większości to były bardzo ładne kobiety, a już na pewno zadbane, świetnie ubrane. Ale… nie wiem, te moje związki z nimi to było coś jak umowa o świadczenie wzajemnych usług.

Wychodziliśmy razem wieczorami, całowaliśmy się, okazywaliśmy sobie czułość niczym na filmach, ale czegoś w tym brakowało. Mama miała rację, a Ewa była po prostu ostatnią z szeregu kolejnych koleżanek, z których chciałem zrobić swoje partnerki życiowe.

Kiedy się rozstawaliśmy, omówiliśmy przy kawie fakt, że to pewnie i tak się nie uda, a potem odwiozłem ją do domu. Po drodze rozmawialiśmy o jakimś nieudanym serialu i kreacji jednego hollywoodzkiego aktora. Jakbyśmy nie sypiali ze sobą przez kilka tygodni i nie próbowali zrobić z naszej znajomości gorącego romansu. Potem znów byliśmy jedynie dobrymi kumplami.

Chyba to właśnie Ewę przypomniała mi dziewczyna stojąca na przystanku bez wiaty w strugach deszczu. Miała podobny płaszcz i włosy. Widziałem, nadjeżdżając, że na twarzy ma wypisaną rozpacz. Pewnie uciekł jej autobus, a mała parasolka nie chroniła skutecznie przed ulewą.

Zatrzymałem się na światłach i tak wypadło, że stanąłem obok niej. Strasznie się zdziwiłem, kiedy zrobiła krok i otworzyła drzwi z tyłu. A potem… wsiadła do mojego samochodu, ciskając parasolkę na podłogę.

Już po pierwszym kwadransie byłem cały jej!

– Eee… przepraszam…? – nie wiedziałem, co powiedzieć.

– Lidia – oznajmiła. – Pan Dymitr, tak?

– Słucham? Nie, jestem Paweł…

I nagle zrozumiałem. Musiała czekać na Ubera, czyli samochód zamówiony z aplikacji. Pewnie miał tę samą markę co mój.

– O Boże, przepraszam! Myślałam, że pan po mnie! – krzyknęła. – Ale mi głupio… Niech pan stanie, wysiądę.

– Jesteśmy na środku skrzyżowania – zauważyłem. – A w ogóle to jadę na Złotą. Na pewno chce pani wysiadać i znowu szukać taksówki albo zamawiać Ubera?

Widziałem, że się wahała, w końcu byłem obcym człowiekiem. Ale coś musiało ją przekonać. Sądziłem, że to moja szczera, dobra twarz, może urok osobisty. Dużo później powiedziała mi, że deszcz. Po prostu zaczęło jeszcze mocniej padać.

Mój dom był tuż za zakrętem, ona jechała nieco dalej. Zaproponowałem, że ją podwiozę, ale stanęliśmy w gigantycznym korku i spędziliśmy w nim półtorej godziny. Było to najdziwniejsze dziewięćdziesiąt minut w moim życiu.

Do mojego samochodu wskoczyła obca kobieta, a wysiadła z niego dziewczyna… w której byłem zakochany! Serio, już po pierwszym kwadransie byłem cały jej! Szykowałem się do poproszenia jej o kontakt, ale kiedy zajechaliśmy przed piękną willę w luksusowej dzielnicy, straciłem odwagę. Lidia była śliczna, zabawna i błyskotliwa, a do tego najwyraźniej bogata. Prawdziwa księżniczka.

Zwątpiłem, że mam u niej szanse…

Ale los był dla mnie łaskawy. Następnego dnia odkryłem, że moja pasażerka zostawiła z tyłu parasolkę. Pojechałem zatem tam, gdzie ją wysadziłem, zaparkowałem pod starym klonem, chwyciłem granatową parasolkę i zadzwoniłem do bramy. Wyjaśniłem jakiejś starszej kobiecie, że chcę coś oddać Lidii, i rozległ się brzęczyk.

– To jej parasolka, zostawiła w moim samochodzie – powiedziałem, a starsza pani otaksowała mnie spojrzeniem.

– Oddam jej jak przyjdzie – mruknęła. – Do widzenia.

– Co? Nie! – zaprotestowałem, bo to rujnowało cały mój plan. – Ja… chciałbym jej oddać to osobiście. Kiedy wróci do domu?

– A skąd ja mam wiedzieć? – staruszka się skrzywiła. – Pracuje w różnych godzinach. U nas będzie o siódmej. Może pan sobie na nią zaczekać. W ogrodzie jest ławka.

Chwilę potem bezceremonialnie zamknęła mi drzwi przed nosem. Usiadłem na ławce i zagapiłem się na idealnie przystrzyżony trawnik ze świerkiem pośrodku. Na szczęście było pogodnie. Lidia zjawiła się prawie godzinę później i na mój widok prawie zawróciła w miejscu.

– Co pan tu robi? – może mi się zdawało, ale chyba się zaczerwieniła.

– Zostawiła pani u mnie parasolkę – wyjaśniłem, a ona uniosła brwi.

– Tę parasolkę? – zapytała, patrząc na moje ręce. – Nie jest moja. Ja mam zieloną.

Dobra, to było niezręczne. Ja też się pewnie zaczerwieniłem. Ona to zauważyła, a potem ja, jak ten głupek, zapytałem ją, czy pracuje w tym pięknym domu. Ona odpowiedziała, że tak. Sprząta. I znowu na jej policzki wypłynął rumieniec.

– O rany, a więc nie jesteś księżniczką! – wyrwało mi się, a ona najpierw spojrzała na mnie z zaskoczeniem, a potem… zaczęła się śmiać.

Mamusia okazała się swatką

Stałem tam i wiedziałem już, że zrobię wszystko, żeby słuchać tego śmiechu do końca życia. Udało mi się wychrypieć zaproszenie na kawę, ona wolała naleśniki. Tydzień później zaproponowałem, żeby się do mnie wprowadziła. Dlaczego tak szybko? Bo wiedziałem, że nie ma na co czekać! Że taką dziewczynę spotyka się raz na całe życie, i że nigdy nie zmienię zdania!

– Może jednak najpierw poznasz moich rodziców, a ja twoich? – Lidusia znowu się ze mnie śmiała, a ja znowu czułem, że nie mogę jej stracić.

Poznałem więc jej rodziców i braci, omówiliśmy kwestię jej przeprowadzki, a potem pojechaliśmy do mojej mamy, która już wiedziała o Lidii i zamęczała mnie pytaniami, kiedy ją pozna. Kiedy do niej w końcu pojechaliśmy, Lidia opowiedziała o parasolce, robiąc aluzję do tego, że zmyśliłem tę historię, bo chciałem ją zaprosić na randkę, ale to całe szczęście, bo inaczej ona by musiała mnie szukać po całym mieście…

– Zaraz, parasolkę? – mama pacnęła się dłonią w czoło. – No jasne, to u ciebie w aucie ją zostawiłam!

I tak dowiedziałem się, że poznałem swoją przyszłą żonę właściwie dzięki mojej mamie. Ale przecież wiele razy odgrażała się, że skoro sam marnuję sobie życie, to mnie z kimś pozna, prawda?

Czytaj także:
„Mój chłopak, gdy widzi swoich kumpli, zmienia się w aroganckiego drania. Traktuje mnie, jak nic niewarty stary rupieć”
„Wino uderzyło mi do głowy i przespałam się z synem mojego partnera. To była zasadzka, teraz gówniarz mnie szantażuje”
„Ojciec zadał mi bolesny cios zza grobu. Nie dość, że ogołocił mnie ze spadku, to jeszcze przyznał się do obrzydliwej zdrady”

Redakcja poleca

REKLAMA