„Zamiast pracować, syn wyciągał łapy po moją emeryturę. Myślał, że zawsze będzie żył na mój koszt, ale się zdziwił”

emerytka w domu fot. Zamiast pracować, syn wyciągał łapy/iStock by Getty, South_agency
„Z czasem zaczęłam dostrzegać więcej rzeczy, których wcześniej nie zauważałam. Łukasz coraz bardziej zachowywał się tak, jakby to on rządził w moim domu. Ciągle miał nowe gadżety – telefon, kolejną parę markowych butów”.
/ 12.03.2025 21:15
emerytka w domu fot. Zamiast pracować, syn wyciągał łapy/iStock by Getty, South_agency

Po śmierci mojego męża czułam się jak dziecko zagubione we mgle. Przez całe życie byliśmy razem, podejmowaliśmy decyzje wspólnie, on zajmował się rachunkami, a ja domem. Nagle wszystko spadło na moje barki. Na początku myślałam, że nie dam rady, ale wtedy mój syn Łukasz powiedział, że się mną zajmie.

Czułam się samotna

Miał już swoje lata, czterdziestkę na karku, ale nie ułożył sobie życia. Mieszkał kątem u kolegów albo w wynajmowanych mieszkaniach, pracował dorywczo, zawsze powtarzając, że jeszcze znajdzie dobrą robotę. Kiedy zaproponował, że wprowadzi się do mnie, ucieszyłam się. Nie chciałam być sama w pustym domu, a on zapewniał, że mi pomoże.

Rzeczywiście, na początku czułam się bezpieczniej. Opłacał rachunki, robił zakupy, a nawet czasem gotował. Cieszyłam się, że znów jesteśmy rodziną, jak kiedyś, gdy był małym chłopcem. Odbierał moją emeryturę od listonosza i zapewniał, że wszystkim się zajmuje. Nie widziałam w tym nic złego – ufałam mu, a on twierdził, że tak będzie łatwiej.

– Po co ci taka duża gotówka, mamo? – pytał, kiedy wspominałam, że chciałabym mieć trochę pieniędzy w portfelu. – Wszystko masz w domu, rachunki są opłacone, a jeśli czegoś potrzebujesz, to ja ci to kupię.

Zgodziłam się, nie chcąc robić problemu. Ale kiedy kolejny miesiąc mijał, a ja dostawałam od niego tylko dwieście złotych „na drobne wydatki”, zaczęłam się zastanawiać, czy to normalne.

– Synku, może dałbyś mi trochę więcej? – zapytałam któregoś dnia, kiedy siedzieliśmy przy kolacji. – Chciałabym kupić sobie nową bluzkę…

Ograniczał mnie

Łukasz spojrzał na mnie z uśmiechem, ale w jego oczach było coś, co sprawiło, że poczułam się nieswojo.

– Mamo, ty się nigdzie nie wybierasz – zaśmiał się. – Po co ci nowa bluzka?

Nie wiedziałam, co odpowiedzieć. Przecież nawet w domu można wyglądać ładnie. Czułam się zawstydzona, jakby moja prośba była czymś absurdalnym. Nie drążyłam tematu, ale tego wieczoru długo nie mogłam zasnąć.

Z czasem zaczęłam dostrzegać więcej rzeczy, których wcześniej nie zauważałam. Łukasz coraz bardziej zachowywał się tak, jakby to on rządził w moim domu. Ciągle miał nowe gadżety – telefon, kolejną parę markowych butów, elektronikę, której nawet nie umiałam nazwać.

– Skąd masz na to wszystko pieniądze? – zapytałam kiedyś ostrożnie.

– No jak to skąd, mamo? Przecież gospodaruję budżetem, dbam o wszystko – odpowiedział lekko zirytowany.

– Ale to moja emerytura…

– A ja cię utrzymuję! Chyba nie myślisz, że rachunki płacą się same?

Nie wiedziałam, co powiedzieć. W moim sercu kiełkował niepokój, ale wciąż próbowałam sobie tłumaczyć, że może rzeczywiście przesadzam. Może nie potrzebuję więcej, a Łukasz wie lepiej? Przecież się mną zajmuje…

To on rządził w domu

Coraz częściej czułam się w swoim domu jak ktoś, kto nie ma prawa decydować o tym, co się dzieje. Łukasz podejmował wszystkie decyzje za mnie – co kupujemy, na co wydajemy pieniądze, a na co „nas nie stać”.

Każdego miesiąca dostawałam od niego dwieście złotych. To niby miało mi wystarczyć na wszystko. Ale wystarczało tylko na drobne zakupy – gazetę, kawę na mieście, bilety na autobus, gdy chciałam odwiedzić znajomą. Gdy mówiłam, że przydałoby mi się więcej, słyszałam zawsze tę samą odpowiedź:

– Mamo, masz wszystko, czego ci potrzeba. Jedzenie jest w domu, rachunki opłacone, niczego ci nie brakuje. Na co chcesz wydawać pieniądze?

Zauważyłam, że Łukasz nie tylko przejął kontrolę nad pieniędzmi, ale też nad całym domem. Wcześniej to ja decydowałam, co jemy na obiad, co kupujemy do domu. Teraz to on zamawiał jedzenie przez telefon, przynosił torby z drogimi produktami, które nie były mi potrzebne.

– Po co tyle tego? – zapytałam któregoś dnia, widząc lodówkę wypchaną gotowymi daniami z restauracji. – Przecież mogłabym ugotować coś sama.

– Daj spokój, mamo – odpowiedział, nie odrywając wzroku od ekranu telefonu. – Po co masz stać przy garach, skoro można zamówić coś lepszego?

Zawsze lubiłam gotować

W moim domu rosół pachniał w każdą niedzielę, a sernik piekłam według przepisu mojej mamy. Ale odkąd Łukasz zamieszkał ze mną, coraz rzadziej stawiałam coś na kuchence. Nie dlatego, że nie chciałam. Po prostu nie miałam wpływu na to, co trafiało na nasz stół.

Z czasem rozmowy o pieniądzach stawały się coraz trudniejsze. Kiedyś chciałam poprosić o dodatkowe sto złotych, bo chciałam kupić sobie nowe buty na zimę.

– Masz jeszcze te stare, są w dobrym stanie. Po co ci nowe?

– Ale one są już trochę znoszone…

– No i co z tego? – wzruszył ramionami. – Przecież i tak nigdzie nie wychodzisz.

To zdanie uderzyło mnie najmocniej. Rzadko wychodziłam, ale nie dlatego, że nie chciałam. Po prostu nie miałam za co. Od kiedy straciłam kontrolę nad pieniędzmi, coraz rzadziej spotykałam się z koleżankami, coraz rzadziej jeździłam do miasta. Nawet do kościoła chodziłam rzadziej, bo nie chciałam co tydzień prosić syna o pieniądze na ofiarę.

Któregoś wieczoru usiadłam na łóżku i spojrzałam w lustro. Czy to tak miało wyglądać moje życie na emeryturze? Czy naprawdę miałam być zależna od własnego syna, prosić go o każdą złotówkę, tak jak kiedyś on prosił mnie jako dziecko?

Byłam zrozpaczona

Następnego dnia, kiedy szłam do sklepu, zatrzymała mnie pani Maria, moja sąsiadka. Kiedyś często razem piłyśmy herbatę, rozmawiałyśmy o dawnych czasach, dzieciach, codziennych sprawach.

– Pani Tereso, co pani taka przygaszona? – zapytała, patrząc na moją twarz. – Coś się dzieje?

W pierwszym odruchu chciałam zaprzeczyć, ale poczułam, że już dłużej nie dam rady tłumić tego w sobie. Wzięłam głęboki oddech i cicho powiedziałam:

– Wie pani… Nie mam dostępu do własnych pieniędzy.

Zmarszczyła brwi i ściszyła głos.

– Jak to?

– Łukasz wszystko odbiera, opłaca rachunki, kupuje, co trzeba. Daje mi dwieście złotych miesięcznie. Mówi, że nie potrzebuję więcej.

Pani Maria milczała przez chwilę, jakby ważyła każde słowo.

– I pani się na to zgadza?

– To przecież mój syn… – zaczęłam, ale nie zdążyłam dokończyć, bo spojrzała na mnie surowo.

– Niech mnie pani posłucha uważnie. To są pani pieniądze. Całe życie pani pracowała, ma pani swoją emeryturę i nikt, nawet własne dziecko, nie ma prawa pani jej odbierać.

Wpadła na pomysł

Patrzyłam na nią i czułam, jak w gardle rośnie mi gula. Nigdy nie myślałam o tym w ten sposób. Przecież Łukasz się mną zajmował, dbał o dom. Może rzeczywiście nie potrzebowałam więcej pieniędzy?

– A jeśli będzie pani chciała pójść do fryzjera? Albo kupić prezent dla kogoś? Musi go pani prosić jak mała dziewczynka? – dodała ostro pani Maria.

Zacisnęłam usta. Bo przecież dokładnie tak to wyglądało.

– Powinna mieć pani swoje konto w banku – powiedziała stanowczo.

Aż się roześmiałam.

– Ja? Konto? Nigdy nie miałam! Nawet nie wiem, jak to działa.

– To najwyższa pora się dowiedzieć. Pójdziemy razem do banku. Pomogę pani wszystko załatwić.

Wiedziałam, że Łukasz będzie wściekły, jeśli się dowie. Ale w tamtym momencie coś we mnie pękło. Może po raz pierwszy od dawna poczułam, że mam prawo decydować o sobie? Zgodziłam się.

Dwa dni później poszłyśmy do banku. Pani Maria wszystko mi wytłumaczyła, pomogła wypełnić wnioski. Młoda pracownica uśmiechnęła się do mnie życzliwie, kiedy pytałam o rzeczy, które dla niej były oczywiste.

– Pani emerytura będzie wpływać na to konto i będzie mogła pani wypłacać pieniądze w bankomacie albo kartą. To bardzo proste.

Poczułam się dziwnie

Miałam siedemdziesiąt lat, a dopiero teraz pierwszy raz trzymałam w ręku własną kartę bankową. Do tej pory to mąż zajmował się pieniędzmi, potem syn. Ale teraz to było moje. Podziękowałam pani Marii i wróciłam do domu. Wiedziałam, że teraz muszę powiedzieć o wszystkim Łukaszowi.

Kiedy syn wrócił wieczorem, byłam gotowa na rozmowę. Siedziałam w salonie i czekałam, aż skończy jeść.

– Założyłam konto w banku. Od przyszłego miesiąca moja emerytura będzie wpływać tam, a nie do twoich rąk.

Podniósł na mnie wzrok. W jednej chwili jego twarz spochmurniała.

– Że co zrobiłaś?!

– To moje pieniądze, chcę nimi sama dysponować.

Zaczął się śmiać, ale w jego śmiechu nie było radości.

– Mamo, przecież wiesz, że ja wszystkim się zajmuję. Rachunki, jedzenie, zakupy…

– I nadal możesz mi pomagać, ale to ja będę decydować o swoich pieniądzach.

Uderzył pięścią w stół.

– Nie wierzę! Naprawdę to zrobiłaś za moimi plecami?! Kto ci to podpowiedział?!

Nie odpowiedziałam.

– To ta sąsiadka, prawda? Wtrąca się w nie swoje sprawy!

Był wściekły

– Łukasz, nie chcę się kłócić. Po prostu chcę mieć dostęp do własnych pieniędzy.

Patrzył na mnie tak, jakby pierwszy raz widział mnie na oczy. Wstał, podszedł do okna i przez chwilę milczał.

– Dobrze – powiedział w końcu, ale w jego głosie była lodowata złość. – Jeśli tak chcesz, to rób, co uważasz.

Myślałam, że na tym się skończy. Myliłam się.

Bo tego wieczoru, zamiast pójść spać, Łukasz zaczął pakować swoje rzeczy.

Łukasz wyniósł się z domu następnego dnia. Nie było pożegnania, czułych słów ani nawet wyjaśnień. Rano zastałam w przedpokoju jego walizki, a kiedy zapytałam, co robi, rzucił tylko sucho:

– Skoro nie potrzebujesz mojej pomocy, to ja też nie muszę tu mieszkać.

Nie zatrzymywałam go.

Siedziałam potem długo przy stole w kuchni, patrząc na pusty kubek po herbacie. Myślałam, że kiedyś ten dzień nadejdzie, ale wyobrażałam go sobie inaczej. Zostawiłam drzwi otwarte, czekając, że może jeszcze wróci, powie, że przesadził. Ale nie wrócił.

Znalazłam szczęście

Przez pierwsze dni czułam dziwną ciszę w domu, która była jednocześnie przyjemna i bolesna. Brakowało mi jego kroków, dźwięku telewizora, nawet jego zirytowanego tonu, gdy mówił, że niepotrzebnie się przejmuję. Ale z każdym dniem czułam też coś jeszcze – ulgę.

Pierwszy raz od dawna poszłam do sklepu i mogłam kupić to, na co miałam ochotę, bez pytania o pozwolenie. Kupiłam sobie nową bluzkę, o której marzyłam miesiącami, a potem poszłam do fryzjera. Małe rzeczy, ale to właśnie one sprawiały, że powoli odzyskiwałam poczucie kontroli nad własnym życiem. Pani Maria miała rację – to były moje pieniądze, moja decyzja i moje życie.

Minęły miesiące, zanim dostałam od syna krótką wiadomość: „Cześć, co u ciebie?”. Odpisałam, ale rozmowa szybko się urwała. Czułam, że ma do mnie żal. Może kiedyś zrozumie, że nie chodziło o to, by go odrzucić, ale o to, bym w końcu stanęła na własnych nogach.

A jeśli nie? Cóż… Wolę być sama niż żeby ktoś traktował mnie jak bankomat. Bo samotność wcale nie jest najgorsza. Najgorsze to żyć z kimś, kto nie widzi w tobie człowieka, tylko źródło pieniędzy.

Teresa, 70 lat

Czytaj także:
„Teściowa nakryła mnie na igraszkach z kochankiem. Jej zemsta była zimna jak kostka masła prosto z lodówki”
„Płaciłem rachunki za moją matkę, bo chciałem być dobrym synem. Gdy raz odmówiłem, zrobiła z mojego życia piekło”
„Dzień Kobiet zawsze mnie stresuje. Teściowa i matka przychodzą się najeść za darmo, ale w tym roku to już przesadziły”

Redakcja poleca

REKLAMA