„Zamiast nakarmić córkę wolałem siedzieć w wirtualnym świecie. Od komputera nie wstawałem nawet do toalety”

mężczyzna grający w gry fot. Adobe Stock, bodnarphoto
„Ostatnio wyleciałem z roboty. Nie przez to, że za dużo grałem, po prostu była jakaś reorganizacja. Mniej zleceń wpływało do firmy, no i padło na mnie, bo byłem tam najmłodszy. Niech ich cholera weźmie. Ale dzięki temu mogłem dłużej siedzieć przed kompem”.
/ 29.04.2024 07:15
mężczyzna grający w gry fot. Adobe Stock, bodnarphoto

Zaczęło się całkiem niewinnie. Normalna zabawa, żeby jakoś zająć czas albo nie patrzeć bezmyślnie przez szybę podczas jazdy autobusem. Problem w tym, że stopniowo przerodziło się to w moją manię, na tyle niebezpieczną, że zaczęła oddziaływać na całe moje otoczenie.

Wolałem życie wirtualne niż realne

Klikałem myszką raz za razem, skupiony na rozgrywce. Chwila na parę potyczek, później trzeba było zająć się domem z ogródkiem. Część moich ludzi posłałem do lasu, żeby ścięli drzewa, a resztę wysłałem na pole po zboże. Takie tam, zwykłe czynności w grze. Graliśmy w to z dziewczyną, z którą wtedy mieszkałem. Każde z nas siedziało przed swoim komputerem w moim pokoju i pogrążało się w wirtualnej rzeczywistości. Tyle że ona dość szybko straciła zapał. Bo niby fajnie, wchodzisz na wyższy level, przechodzisz na kolejne poziomy, ale tak naprawdę ciągle robisz to samo.

Wchodzisz na jedną kartę, klikasz, przechodzisz na następną kartę, znowu klikasz… I tak w koło Macieju. A to klikanie trzeba było robić w konkretnych godzinach. Na przykład żołnierze wracali o dwunastej, a zapasy zebrane wcześniej odnawiały się o trzynastej. I tak całą dobę, jeśli zależało ci na dobrych wynikach. A mnie zależało. Razem z moją ekipą, którą dowodziłem, byliśmy na drugim miejscu w całej Polsce.

Jeśli ktoś chciał należeć do mojej ekipy, musiał być gotowy do działania i tyrać jak wół, żeby statystyki pięły się w górę, a nie stały w miejscu albo, co gorsza, leciały na łeb na szyję. Jak nie, to wynocha z teamu. Skąd brałem na to czas? Ostatnio wyleciałem z roboty. Nie przez to, że za dużo grałem, po prostu była jakaś reorganizacja. Mniej zleceń wpływało do firmy, no i padło na mnie, bo byłem tam najmłodszy. Niech ich cholera weźmie. Ale dzięki temu mogłem dłużej siedzieć przed kompem.

Nie paliłem się do pracy

Moja dziewczyna zaś ostatnio trafiła na świetną robotę. Niby to miały być tylko fuchy raz na jakiś czas, bo kończyła studia, ale przynajmniej mieliśmy kasę na życie. Ona pracowała, robiła zakupy, a ja, jak nie musiałem siedzieć przed kompem, to chodziłem po nią na przystanek. Żeby pomóc jej przydźwigać te siatki do domu.

– Słuchaj, jak chcesz, to u nas szukają ludzi do pracy. Wbij się, choćby na ten okres szkoleniowy, wpadnie trochę kasy – namawiała mnie.

– Chyba sobie jaja robisz. Z moim wykształceniem do call center? Daj spokój…

Jako ceniony spec od grafiki miałem pełne prawo myśleć, że jestem kimś. Stać mnie było na tworzenie niesamowitych systemów identyfikacji wizualnej, reklam wprawiających ludzi w totalne osłupienie czy folderów dla topowych firm... Tyle tylko, że jakoś nie garnąłem się do roboty. Wolałem siedzieć w domowych pieleszach, bawić się klikaniem i wmawiać sobie, że gość o moich możliwościach i tak nie znajdzie nigdzie zatrudnienia.

– Zdajesz sobie sprawę, co wyprawiasz? Z własnym życiem, z samym sobą? – Kaśka nie kryła irytacji. – Kompletnie nic! I o to chodzi, że zupełnie nic! Tylko gra i jeszcze raz gra. To się nazywa nałóg!

– Daj spokój, trochę przesadzasz...

– Serio? No to zrób dla odmiany cokolwiek innego – rzuciła, stawiając mnie przed wyzwaniem.

Mój pokój przeszedł metamorfozę. Lokum mamy nie widziało remontu od jakichś dwóch dekad, ale Kasia dostała w robocie dodatkową kasę, bo w tym durnym telemarketingu szło jej coraz sprawniej. Zgarniała lepszą pensję niż ja kiedy byłem zatrudniony w agencji reklamowej. Za ten bonus nabyliśmy farbę, świeży dywanik i firanki oraz ogromną szafę, gdzie mogła upchnąć swoje ciuchy.

Zaczęliśmy naprawdę razem żyć, a nie tylko bytować pod jednym dachem, mimo że coraz częściej dochodziło między nami do spięć o to, że ona po pracy jeszcze biega po sklepach, gotuje i ogarnia mieszkanie, a ja nie mam czasu na nic poza graniem.

Znowu reagowała przesadnie

Nie było łatwo znaleźć pracę, bo w czasie recesji graficy nie byli specjalnie poszukiwani. Ale po co kończyłem uczelnię? Żeby teraz wykładać towary na półki w supermarkecie? Dlatego zamiast szukać na siłę, grałem na kompie. Co miałem robić, wgapiać się w sufit? Kaśka twierdziła, że skoro ona po studiach nie grymasi i bierze, co jest, bo rachunki same się nie zapłacą, to ja też powinienem.

Ja jednak uważałem, że jeśli raz pójdę na ugodę i złapię się pierwszej lepszej roboty, to już tam utknę na dobre. Bo nie ma nic bardziej trwałego niż tymczasowe rozwiązania. Wolałem awansować o kolejne poziomy w grze niż zasuwać za marne grosze nie wiadomo gdzie i przy nie wiadomo czym. Powoli zaczynało mnie to wszystko męczyć. Może nawet wpadałem w kiepski nastrój. W końcu mężczyzna powinien zarabiać na życie, a nie przesiadywać całe dnie w domu.

Moje fundusze zaczęły topnieć, mimo że oszczędnie z nich korzystałem, bo kasa, którą Kasia przynosiła, w zupełności pokrywała nasze potrzeby. W związku z tym pewnego razu wyprawiłem się do galerii i zainwestowałem w telewizor i konsolę do gier. Liczyłem na to, że będzie zadowolona... O matko, tej kłótni chyba nigdy nie wyrzucę z pamięci. Ona tyrała, odmawiała sobie różnych fajnych rzeczy, a ja trwoniłem szmal na jakieś bzdety! Nie puściłem jej tego płazem.

– No sorry, ale to moja kasa. Jak ci nie pasuje, to możesz sobie iść!

Kiedy naprawdę się spakowała i wyszła, byłem w szoku. Opuściła mnie na całe dwa tygodnie. Jakoś udało mi się ją przekonać, żeby do mnie wróciła. Strasznie za nią tęskniłem. No i powoli kończyła mi się kasa, a w lodówce ziało pustą. Kaśka zgodziła się wrócić, ale postawiła warunek – muszę w końcu znaleźć jakąś pracę. Mam szukać tak długo, aż coś znajdę. W końcu mi się poszczęściło. Wylądowałem na całkiem niezłej posadzie, nawet lepszej niż poprzednio.

Kłamałem, by grać

Kryzys zaczynał mijać, a i pensje trochę podskoczyły. Czułem się, jakbym wygrał w totka. Miałem własne biurko, swojego maka, na którym mogłem tworzyć reklamowe dzieła.. O mocy tego sprzętu niech świadczy fakt, że ani razu się nie zawiesił, nawet gdy uruchamiałem na nim wszystkie karty do gry.

– Muszę dziś trochę dłużej pogrzebać w robocie i pomyśleć nad nową kampanią – tłumaczyłem Kaśce.

Nie mijałem się z prawdą, ponieważ prowadzenie działań skierowanych przeciwko konkurencyjnym zespołom wymagało intensywnego myślenia. Niestety, w warunkach domowych mój komputer działał z mniejszą wydajnością, co uniemożliwiało mi osiągnięcie pożądanej efektywności. Katarzyna nie oponowała, mimo że wieczorami przebywała wyłącznie w towarzystwie mojej mamy. Cieszyła ją wiadomość o moim zatrudnieniu, a co za tym idzie – większych zarobkach. Zaskoczył ją jednak fakt, że za owe dodatkowe godziny nie otrzymałem żadnej zapłaty.

– Dopiero zaczynam, muszę zaskarbić sobie przychylność – wyjaśniałem. – Kiedy mnie lepiej poznają, wtedy i wynagrodzenie wzrośnie, bez obaw.

Marzyliśmy o powiększeniu rodziny, ale mój brak pracy cały czas nas powstrzymywał. Kiedy okazało się, że maluszek jest już w drodze, postanowiliśmy się pobrać. Nie planowaliśmy hucznej ceremonii, tylko kameralną uroczystość z obiadem dla najbliższych. Udało nam się też wyszukać lokum do wynajęcia, żebyśmy nie musieli się ściskać we troje w niewielkim pokoiku u mojej mamy.

Kasia nie mogła wychodzić z domu przez problemy z ciążą. Kilkakrotnie trafiła do szpitala, więc miałem wtedy mnóstwo czasu na gry komputerowe. Przesiadywałem przed ekranem do rana, potem ucinałem sobie krótką drzemkę i ruszałem do roboty. Przełożonemu wmawiałem, że czuwałem przy małżonce, a jej z kolei mówiłem, że zostaję po godzinach, żeby później, gdy dziecko się urodzi, wyrwać się na parę dni.

Dawałem z siebie wszystko, ścigałem się z najlepszymi graczami w kraju i miałem gdzieś, że po pracy nie starczało mi czasu, by odwiedzić Kaśkę w szpitalu. Myślałem, że hasło „po godzinach” będzie wystarczającym wytłumaczeniem. Gdy moja żona wróciła do mieszkania z naszą córeczką Zuzią, ja non stop przesiadywałem przed kompem. Mówiłem jej, że wolę być pod ręką, jakby mnie potrzebowała, zamiast budzić się w środku nocy i chodzić potem jak lunatyk.

Kompletna lipa. Nigdy nie pojawiłem się w pokoju, żeby wesprzeć Kaśkę przy opiece nad brzdącem. Nie karmiłem małej, nie zajmowałem się pieluchami, nie usypiałem jej. Po prostu grałem.

Czy jestem uzależniony?

Kiedy minęły trzy miesiące, Kaśka w obecności rodziny powiedziała wprost, jak sprawy stoją.

– Jestem wykończona – oznajmiła przyciszonym, bezbarwnym głosem, jakby brakowało jej już energii na krzyki. – Wszystko spadło na moją głowę. Ty nic nie robisz przy dziecku, oprócz asystowania przy kąpieli. Czyli piętnaście minut na całą dobę – tyle czasu dajesz swojej córce i mnie. Nawet podczas weekendów, gdy mógłbyś pozwolić mi się wyspać, ty siedzisz przy grach do czwartej, piątej nad ranem. Potem śpisz do wczesnych godzin popołudniowych, a kiedy wstajesz, jesteś rozbity i jedyne, na co masz ochotę, to gapić się w telewizor albo znowu grać. Tak to wygląda, dzień po dniu. Mam tego po dziurki w nosie.

Mama starała się stanąć w mojej obronie, argumentując, że przecież jestem aktywny zawodowo i mam prawo do posiadania pasji oraz odpoczynku. Niewiele jej się udało osiągnąć. Praca na etacie to jedynie osiem godzin dziennie, podczas gdy Kasia haruje przez całą dobę, nie mając wolnych sobót, niedziel ani urlopu. Narastającą sprzeczkę przerwał płacz Zuzi.

Kasia opuściła pokój, a po chwili wróciła, trzymając naszą pociechę w ramionach. Postawiła mi warunek.

– Albo do końca tego miesiąca porzucisz granie, od którego ewidentnie jesteś uzależniony, albo składam papiery rozwodowe. Nie godziłam się na bycie samotną matką, a teraz właśnie takie życie wiodę. Nie mam nic przeciwko temu, żebyś miał jakieś hobby i relaksował się po pracy. Ale nie mam zamiaru dzielić życia z nałogowcem, bez znaczenia, czy chodzi o chlanie, jaranie, granie, czy cokolwiek innego. Jak wolisz grać, to droga wolna, pokój u twojej mamy stoi pusty.

Przez moje uzależnienie wylądowałem w ośrodku terapeutycznym. Minął zaledwie tydzień, odkąd ostatni raz grałem, a już czuję, że brakuje mi tego jak powietrza. Dopiero w momencie usunięcia konta i aplikacji z telefonu zdałem sobie sprawę, jak mocno byłem uzależniony. Bez przerwy nachodzi mnie pragnienie, by uruchomić grę, klikać, zdobywać kolejne poziomy i kontrolować innych graczy. To uczucie wywołuje we mnie niepokój i poczucie zagubienia. Jednak jeszcze bardziej przeraża mnie wizja utraty żony i córki – mojej rodziny, o którą przestałem dbać.

Obawiam się, że Kaśka, zmęczona i zniechęcona moim zachowaniem, w końcu zdecyduje się odejść, choć przez te wszystkie miesiące znosiła moje okropne postępowanie, kłamstwa i fizyczną obecność pozbawioną duchowego zaangażowania. Przeraża mnie myśl, że będę widywał córeczkę jedynie sporadycznie, a pewnego dnia zacznie nazywać innego mężczyznę tatą. Muszę o nie zawalczyć. Pragnę o nie walczyć. Nazywam się Marcin, jestem mężem i tatą, a także osobą uzależnioną od gier online.

Marcin, 29 lat

Czytaj także:
„Teściowie traktowali mnie jak wywłokę, a teraz chcą mi się zwalić na głowę. Prędzej skończę w piachu, niż na to pozwolę”
„Dla mojego męża ważniejszy jest komputer niż ja. W końcu odkryłam, co on tam wyprawia wieczorami”
„Mąż zazdrościł mi większej pensji, a taka kasa nawet mu się nie śniła. Szybko rozbiła nasze małżeństwo”

Redakcja poleca

REKLAMA