Niby pięćdziesiątka na karku, ale co z tego? Życie się nie kończy! Mam siedzieć w czterech ścianach i robić na drutach? Nie ma mowy, przecież jeszcze tyle przede mną. Koleżanki patrzą z zazdrością, jak dobrze mi idzie.
Zbył mnie
Przy barze siedział smutny facet. Kurczę, najfajniejszy koleś ze wszystkich na tym durnym przyjęciu, a minę miał jak na stypie. Do tego cały na czarno ubrany! Taki młodziak, taki przystojniak, a tu nagle doła łapie? Trzeba korzystać z życia, póki można.
A tak w ogóle, to kto to jest? Pierwszy raz go na oczy widzę. Może wpadł z kimś, ale czemu siedział sam? Jego postawa raczej nie krzyczała „chodź, poznajmy się”, ale dla mnie to zawsze jak rzucona rękawica. Ruszyłam w jego stronę, uwodzicielsko kręcąc tyłkiem. Tak seksownie, jak tylko umiałam.
– Cześć, co powiesz na taniec? Niezła nutka, aż chce się ruszyć w rytm muzyki.
Jego usta wygięły się w lekkim, delikatnym uśmiechu. Ależ on ma oczy! Ciemne niczym otchłań. Intrygujące i tajemnicze.
– Niestety, muszę odmówić. Nie tańczę. Nigdy.
Powiedział to zdecydowanym głosem. Widać, że asertywność ma we krwi. I co ja miałam zrobić? Stać tak jak kołek? Nie sprawiał wrażenia, jakby miał ochotę na pogawędkę. To po co tu w ogóle przylazł? Odwróciłam się na pięcie i poszłam.
Nie czuję się stara
Radosne samopoczucie gdzieś przepadło. A przecież ten wieczór miał być taki fajny. W nowej sukience prezentowałam się naprawdę atrakcyjnie, wszyscy podkreślali ten fakt. Zastanawiam się, czy zrobiłby wyjątek od swojej reguły, gdybym miała mniej lat? Wytłumaczył się zgrabnie, czy może… Eh, po co się łudzić, wiek robi swoje. Kątem oka dostrzegłam złośliwy uśmieszek na twarzy Karola.
Z tyłu liceum, z przodu muzeum – zdarza mi się tak o sobie myśleć i prycham ze śmiechu. Czy to rzeczywiście mnie dotyczy? W ogóle nie odczuwam, że jestem stara, chociaż zapewne powinnam. W końcu przekroczyłam już pół wieku, i to nie wczoraj. Chyba każdy przez to przechodzi – osiąga kolejne progi, które kiedyś wydawały się ostateczne, ale jednocześnie ciągle te granice przesuwa dalej.
Najpierw trzydziestka wydaje się końcem świata, a potem przychodzi czterdziestka i kolejne okrągłe rocznice. Ale nie u wszystkich to tak wygląda.
– Czuję się jak stary grzyb – ciągle mówi mój kumpel Karol. – Boli mnie to i tamto. Łamie w krzyżu, kolana nie te same, zęby robią, co chcą. Ledwo powłóczę nogami. Schylić się nie mogę. Pamięć siada. Dyszę i sypię się jak jakaś starodawna rozpadająca się maszyna.
A przecież wygląda i ubiera się jak młodziak. Jego umysł też trudno uznać za skostniały. Ma łeb na karku, lubi pożartować, bywa uszczypliwy. Młode i ładne laski za nim szaleją, mógłby z nimi kręcić na prawo i lewo, gdyby miał ochotę. Ale podobno nie ma.
Lubię być młoda
Odnoszę wrażenie, że to swego rodzaju manifest światopoglądowy. Brak chęci brania udziału w globalnej, nieustającej celebracji młodości, która trwa przez cały czas. „Proszę państwa, my jesteśmy na innej linii frontu, prawie po drugiej stronie barykady” – ciężko z tym polemizować. Ale jaki byłby sens? Ja akurat biorę w tym udział z wielkim entuzjazmem i energią. Fakt, dostrzegam w odbiciu lustra całą masę zmarszczek i ogromne wory pod oczami, ale jakoś specjalnie mnie one nie przygnębiają.
Kiedy tylko odchodzę od lustra, zupełnie o nich zapominam. Moja figura jest smukła i umięśniona dzięki siłowni, jeździe na rowerze i szusowaniu na nartach, a moje ruchy są pełne gracji i zazwyczaj nic mnie nie boli. A nawet jeśli coś mnie zaboli, to tylko przez chwilowe niedyspozycje, które zawsze szybko przechodzą.
Zamiast chodzić, praktycznie biegnę, nawet na bardzo wysokich szpilkach. Ubieram się zgodnie z trendami, nie stronię od makijażu i zabiegów upiększających – po prostu o siebie dbam. Nie marudzę, nie zrzędzę, nigdy na nic nie narzekam. Nadal jestem po prostu dziewczyną, mimo że tę okropną sprawę na „m” mam już za sobą.
Podobają mi się młodsi
Karol i jemu podobni zawsze próbują sprowadzić mnie na ziemię, ale ja uparcie trwam przy swoich marzeniach. Niech inni się starzeją, jeśli tak chcą lub muszą. Ja się na to nie piszę. Mam w planach stroić się i malować przynajmniej do setnych urodzin.
Tym bardziej, że mam powodzenie u facetów – przyznam szczerze, że ich pełne podziwu spojrzenia cieszą mnie bardziej niż widok własnego odbicia w lustrze. Nierzadko jestem od nich starsza, a bywa, że dzieli nas spora różnica wieku. Przyznam szczerze, że nie jestem zdziwiona. Od zawsze cieszyłam się sporym powodzeniem u płci przeciwnej i zdążyłam się do tego przyzwyczaić. Nie było ku temu okazji, by się od tego odzwyczaić.
Poza tym jest jeszcze kwestia mojego stanowiska w pracy. Piastuję funkcję szefowej sporej firmy PR i jestem w tej branży na tyle długo, by wiedzieć, że na sukces zapracowują głównie młodzi ludzie. Pełni kreatywności, talentu, pomysłów i energii faceci. Nie kieruję się zasadą „parytetów” i na całe szczęście nie mam takiego obowiązku. Mogę dobierać współpracowników według własnego uznania. Karolek ze mnie kpi, nie ma dla mnie litości.
– No i jak, twój najnowszy dzieciak już na nogach? Porządnie się wyspał? Dostał jedzonko, nowe pieluszki? Nie, spokojnie, nie chodzi mi o twojego wnuka – tak zaczyna naszą poranną gadkę przez telefon.
„Dzieciak” to określenie, jakie nadaje każdemu kolesiowi, z jakim aktualnie się widuję, dzięki czemu nie musi pamiętać, jak który ma na imię. W jego wieku to faktycznie nie lada wyzwanie. A ja, głupia, często mu się zwierzam, a potem tego żałuję. Gadamy przez słuchawkę prawie każdego dnia. Opowiadam mu o wszystkim. Ale wbrew temu, co Karol ciągle sugeruje, wcale nie pełnię roli niani dla tych, których sobie wybieram.
Nie chcę się wiązać
Zazwyczaj nie traktuję ich jak dzieci, nie wyręczam w każdej sytuacji i nie trzymam pod kloszem. Kiedy tylko wyczuwam, że liczą na takie zachowanie z mojej strony, natychmiast się ich pozbywam. Zarówno z mojej prywatnej przestrzeni, jak i zawodowej, jeśli te dwie sfery się przenikają.
Nie chodzi mi też wcale o seks. Ten temat jest zdecydowanie za bardzo wyolbrzymiany, szczególnie z kobiecej perspektywy. Nie odczuwam aż tak silnej potrzeby. Przyjemnie jest od czasu do czasu, ale bez przesady. Doskonale wiem, co mówię.
Jak tylko zobaczę, że ktoś się na mnie gapi, a zwłaszcza jeśli to jakiś przystojniak – tak szczerze, to bez znaczenia ile ma lat – to od razu odpalam swoje „tradycyjne zagrywki”. Tego nie sposób określić jednoznacznie. To zależy od wielu czynników – sytuacji, samopoczucia, aury za oknem, a także od tego, czy ponownie jestem sama, czy nadal z drugą osobą.
Sztuka uwodzenia od zawsze była moją największą życiową namiętnością. Nie potrafiłam zbyt długo wytrwać w żadnej relacji, ponieważ prędzej czy później spotykałam kogoś nowego, a co za tym idzie bardziej interesującego, co nieuchronnie prowadziło do komplikacji.
Uwodzenie to mój żywioł
Kiedy stanęłam na ślubnym kobiercu po raz pierwszy, słowa przysięgi płynęły z moich ust z autentyczną wiarą. Ale co z tego, skoro już w trakcie weselnej imprezy mój wzrok mimowolnie powędrował ku diabelnie atrakcyjnemu facetowi z gitarą, który na domiar złego pożerał mnie wzrokiem tak intensywnie… Oczywiście nie uległam żadnym pokuszeniom, ale właśnie wtedy dotarło do mnie, że bycie wierną żoną to chyba nie do końca moja bajka.
Kolejne małżeństwa zawierałam bez naiwnego przekonania, że przyrzeczenia będą dotrzymane. Nie mam sobie jednak niczego do zarzucenia. Moi wybrankowie doskonale zdawali sobie sprawę, kogo poślubiają. Po pierwsze dlatego, że nasze ścieżki krzyżowały się, gdy byłam jeszcze w poprzednim związku, a to oni doprowadzali do jego rozpadu. Po drugie, nigdy nie ukrywałam przed nimi swoich preferencji.
Mówiłam otwarcie o ekscytacji, jaka mnie ogarnia, gdy gdzieś pojawi się iskra, coś się wydarzy lub zamarzy. Dlaczego więc później mieli do mnie pretensje? Jak wytłumaczyć komuś, że nie jestem nieustannie napaloną, pozbawioną wszelkiej moralności i przyzwoitości babą, a na dodatek – co już zupełnie niedopuszczalne – starą rozpustnicą?
Łóżko to nie wszystko
Często o tym dyskutujemy z Karolem, który zna się na życiu jak mało kto, a mimo to nie pojmuje, o co mi chodzi.
– No i jak, fajnie ci z tym młodzikiem? Pewnie niezły z niego ogier, bzykacie się bez końca, co? Zakład, że nie wstajecie z łóżka przez całe dwa dni. Mam rację? A kto w tym czasie zabiera twojego psa Bolka na spacer?
– Karolku, chyba ci na mózg padło. Akurat spacerujemy sobie z Tomaszem i Bolesławem po parku, rozmawiamy o tym i owym…
– Zaraz pęknę ze śmiechu, Justynko, litości. Aż mnie w brzuchu ściska!
I o to chodzi! Teoretycznie kumaty gość, a myśli tylko o jednym. „Już się z nim przespałaś?”, „I jak wrażenia, spoko?”, „Daj spokój, przecież nie pogadasz z takim gówniarzem, w dodatku pewnie niezbyt lotnym”. Owszem, pogadam! A niekiedy po prostu milczymy.
Przystojny nieznajomy nie był mną zainteresowany, więc w rezultacie znalazłam się w objęciach tego świeżaka. Jest u nas zatrudniony od ośmiu tygodni i od momentu, gdy przeprowadzałam z nim wstępną rozmowę, pożąda mnie spojrzeniem. Ma na imię Marcin. Również niezłe ciacho, tylko odrobinę zbyt bardzo w guście, który tak denerwuje Karola. Krótko mówiąc, młody byczek, dobrze zbudowany i zapewne napalony.
Obgadywały mnie
Skakałam z nim w tańcu przez parę numerów, lecz gdy rzucił pomysłem podwózki do domu taksówką, powiedziałam „nie”. Wciąż byłam zahipnotyzowana tajemniczymi oczętami przy kontuarze. Ich posiadacz rozpłynął się po chwili bez śladu. Już tylko skok do łazienki i wychodzę…
– Marcin szwendał się cały wieczór wokół szefowej, zauważyłaś? – dobiegł mnie znajomy chichot zza drzwi kabiny. To chyba Aśka?
– No, w tej koronkowej miniówce wygląda jak stręczycielka, ha ha! Właściwa osoba we właściwym miejscu! – ryknęła śmiechem kumpela.
„Niezła z niej cwaniara” – przeszło mi przez myśl, ale siedziałam jak mysz pod miotłą.
– Mirek przyszedł tutaj razem ze mną. To mój brat.
– A po co ty go tu przywlokłaś?
– Wpadło mi do głowy, żeby go ze sobą zabrać. Na cholerę ma siedzieć w domu. Mówię do niego: pójdziesz ze mną, pobawisz się trochę, a może jeszcze naszą starą oczarujesz.
– I co dalej?
– Tkwił tam jak zmumifikowany, a potem nagle zniknął. Ten gość to beznadziejny przypadek. Niech sobie radzi sam w tym swoim durnym sklepie, to jego broszka.
Wyszły. Jeszcze trochę pobyłam w toalecie. Następnie opłukałam dłonie, odświeżyłam szminkę i poprawiłam fryzurę. „Przyszły poniedziałek będzie ostatnim dniem pracy dla tej małpy” – przeszło mi przez myśl z satysfakcją.
Justyna, 52 lata
Czytaj także:
„Na emeryckich wakacjach mój mąż nagle pokochał wędkarstwo. Złowił jednak coś więcej niż tylko sandacze i flądry”
„Wyszłam za mąż z miłości, a on dla wygody. Nie szukał żony, a niańki, kucharki i darmowych rąk do pracy w oborze”
„Wziąłem sobie żonę, żeby mieć ciepły obiad i porządek na chacie. Ja zarabiam na chleb, więc mam swoje oczekiwania”