Jak ci się wiedzie, tato? Dogadujecie się? – zapytała Madzia. Moja córka odwiedzała mnie raz na kilka tygodni, w odróżnieniu od syna, który zachowywał się tak, jakbym pewnego dnia nagle zniknął bezpowrotnie z powierzchni planety Ziemi, i z którym nie zamieniłem ani jednego słowa od sprawy rozwodowej.
Nie sądziłem, że Marcin okaże się taki pryncypialny. Cholera, skoro związałem się kochanką, to naprawdę nadaję się jedynie na płonący stos albo dożywotnie galery?! Najwyraźniej w opinii mojego syna – wyłącznie.
– Jakoś się dogadujemy – mruknąłem cicho i pod nosem, jednak nie udało mi się ukryć zwątpienia w głosie.
– Aha – Magda zrozumiała przekaz i po minie sądząc, nawet mi współczuła.
Boże, skąd taka dobra i empatyczna osoba w naszej rodzinie? Bo raczej nie po mnie.
Życie z nową ukochaną nie było łatwe
W moim nowym związku miesiąc miodowy skończył się już dawno temu. Słodycz zwietrzała i skwaśniała, a wszyscy aktorzy spektaklu pod tytułem „Rozwód i odejście do młodszej” wykazywali oznaki zmęczenia i narzekali na zawiedzione oczekiwania.
Moja była żona popadła w fazę korzystania z uroków życia oraz eksterminacji mężczyzn w każdej dziedzinie. Choć tylko ja wobec niej zawiniłem, Alicja zdążyła już zwolnić z pracy jedną „męską, szowinistyczną świnię” oraz utrudnić życie kilku kolejnym. O fali hejtów wobec mężczyzn w jej internetowych wpisach nie wspomnę. W końcu jej przejdzie. Była rozsądna do bólu.
A moje nowe życie? Cóż, nie było usłane różami. Znaczy – było, ale takimi bez pąków i z długimi kolcami. Justyna powoli wznosiła solidną twierdzę naszej egzystencji i z przerażeniem obserwowałem, jak ta śliczna, mądra i wesoła dziewczyna z dnia na dzień przeistacza się w domowego dyktatora.
Co ja sobie myślałem?!?
W ciągu ostatnich kilkunastu tygodni dowiedziałem się, że powinienem ćwiczyć, bo flaczeję; że powinienem postarać się o dodatkowe zajęcia, bo szykują się wydatki; że mam dać sobie spokój z sobotnim piwkiem ze starymi szkolnymi kumplami, bo te grube pryki okropnie ją denerwują.
Cóż, mnie wkurzały jej szczebioczące przyjaciółeczki i ich partnerzy, z którymi znalezienie wspólnego tematu było równie trudne jak trafienie szóstki w totka. Rany, co ja sobie myślałem? No właśnie chyba w tym rzecz, że nie myślałem... A przynajmniej nie głową.
Nie podejrzewałem, że 20 lat to aż taka przepaść pokoleniowa. I niewiele mi pomagało, że jeszcze w miarę dobrze wyglądałem, używałem w rozmowach z nimi wyuczonych młodzieżowych określeń i próbowałem wczuć się w wirtualne problemy korpoludka świeżo po studiach. Dla młodych byłem i na zawsze pozostanę muzealnym okazem, dla którego Maryla Rodowicz wciąż jest królową piosenki, a Lech Wałęsa to postać realna, a nie historyczna.
Co gorsza, ostatnio pojawił się zupełnie niespodziewany temat: dziecko. Kiedy usłyszałem od narzeczonej, że chce mieć dziecko, zmartwiałem. Jak to dziecko? Przecież nie po to wyrwałem się z objęć mojej dotychczasowej żony, Matki Polki, żeby wpaść w objęcia kolejnej! Ja już swoje w tej dziedzinie zrobiłem i zdecydowanie mi wystarczy.
Wszedłem niedawno w ten etap życia, kiedy się dobrze zarabia, jeździ za szybko sportowym wozem i skacze na bungee podczas wakacji w Tajlandii. A tysiące zasikanych pieluch, zarwane noce, pierwszy ząbek i przepis na zupkę z marchewki to już wspomnienie.
Radosna, miła i słodka historia, której jednak nie miałem ochoty ponownie przerabiać.
– Dziecko? Jakie dziecko? – postanowiłem udawać durnia.
– Jak to jakie? Nasze, wspólne! Przecież zakładamy rodzinę – jej odpowiedź była prosta i zarazem skomplikowana, bo ja to widziałem nieco inaczej.
– No jasne, rodzinę – potwierdziłem. – Ale po co od razu dziecko?
No i Justyna wybuchnęła płaczem. Potem padły gorzkie słowa o starszych panach, którzy widzą w młodszych partnerkach jedynie zabawkę i obiekt erotycznych igraszek. Uspokoiłem emocje, ale ten dzień wyznaczył granicę pomiędzy dotychczasową zabawą a przyszłą odpowiedzialnością. Dotarło do mnie, że pomimo paru siwych włosów okazałem się naiwny jak, nie przymierzając, dziecko.
Ładna, młoda kobieta świetnie wygląda u boku takiego starszego faceta jak ja, ale i ona chce poczuć życiową stabilizację, a także urodzić zgodnie z prawami natury kolejne pokolenia Polaków. Wcześniej myślałem, że nic gorszego mnie już nie spotka niż przeciągający się rozwód i związana z nim kąpiel w bagnie pretensji oraz pomówień podczas rozprawy sądowej. Myliłem się. Zrozumiałem, że zaczyna się ten trudniejszy etap.
– Cześć, Alicja, jak leci? Wszystko w porządku? – kilka miesięcy później spotkałem swoja byłą, niby przypadkiem, pod sklepem.
Ten przypadek kosztował mnie trochę starań i pracy detektywistycznej. Jednak zadanie miałem ułatwione, gdyż posiadałem obszerną wiedzę, co moja eks zwykle robi i gdzie.
Raz nabyte nawyki i zwyczaje trzymają się człowieka do końca życia. A któż zna lepiej żonę niż mąż, choćby nawet i były?
– Cześć, dziękuję. U mnie świetnie. Lepiej niż kiedykolwiek w ciągu ostatnich dwudziestu dwóch lat – padła złośliwa odpowiedź.
Należy dodać, że za kilka dni wypadałaby dwudziesta druga rocznica naszego ślubu.
– To świetnie, że u ciebie świetnie – ucieszyłem się z tej propagandy.
– Ale ty coś mizernie wyglądasz. Ona daje ci czasem panierowaną wątróbkę?
Strzał był celny. Uwielbiałem panierowaną wątróbkę. Postępując zgodnie ze zdrowotno-dietetycznymi wytycznymi mojej narzeczonej, schudłem o dobre 15 kilo, a ulubiona, ociekająca tłuszczem potrawa stała się obecnie niedościgłym marzeniem, które śniło mi się po nocach i prześladowało na jawie.
Zresztą w moim nowym domu nikt na poważnie nie gotował – stołowaliśmy się w barach i restauracjach, a tam wątróbka nigdy nie jest panierowana.
– Pewnie, że daje... – skłamałem. – Ale ja generalnie zmieniłem dietę i styl życia na zdrowszy. Mogę cię odprowadzić do samochodu? – spytałem, zmieniając temat.
Alicja wzruszyła ramionami, nie odmawiając i nie wrzeszcząc spazmatycznie o zmarnowanym życiu. Postęp od ostatniego spotkania był niesamowity.
Podprowadziłem ją do pojazdu, pomogłem nawet przerzucić kilka produktów z koszyka do bagażnika. Uśmiechnąłem się miło, a ona przyglądała mi się dłuższą chwilę, jakbym był Marsjaninem albo przynajmniej jakimś rzadkim okazem fauny.
– Mogę kiedyś wpaść na herbatę? – spytałem nieśmiało. – Magdę czasem widuję, ale Marcina... No, zresztą sama wiesz, jak jest. Młody się na mnie obraził.
– Marcin za tobą tęskni – odparła Alicja. – Jednak nie wyobrażaj sobie, że przyjdziesz, dasz mu nowe PlayStation, a on padnie ci w ramiona. Trzeba trochę popracować.
– Wiem, wiem – mruknąłem i pomyślałem, że PlayStation nie jest takim złym pomysłem, bo może Marcin nie padnie mi w ramiona, ale będzie można rozegrać wspólnie kilka rundek jakiejś gry nawalanki.
– Cześć – rzuciła, wsiadając do auta.
– Cześć.
Patrzyłem, jak odjeżdża, i po raz pierwszy od kilku lat przyszło mi do głowy, że tylko debil mógłby chcieć odejść od Alicji.
Gdybym miał komuś powierzyć swoje życie, to najprędzej jej. Czemu nie Justynie? Bo... bo nie znałem jej tak jak Alicji! Seks seksem, jednak liczy się coś więcej. Mądry Polak po szkodzie, a mąż po rozwodzie.
I nie chodzi o to, że przestraszyłem się zostania ponownie ojcem w wieku, w którym spokojnie mógłbym zostać dziadkiem. Chodziło... o całokształt. I cieszyłem się, że za to robienie dziecka nie wzięliśmy się tak od razu. Najpierw Justyna kazała mi zadbać o jakość plemników – Boże, jak to brzmi! – czyli odchudzić się, rzucić palenie, odstawić mocniejszy alkohol, a także zacząć biegać. Co bieganie ma do jakości spermy?!
Westchnąłem i również pojechałem do mieszkania. Znamienne – apartamentu, który zajmowałem z Justyną, nie nazywałem domem. Jakoś nie mogłem.
Dobrze wrócić do domu....
Umówiłem się z Alicją kilka dni później. Nie stawiała oporu.
– Cześć, tato! – w drzwiach ucałowała mnie Magda, aż czerwona z emocji, że ojciec po wielu miesiącach pokazał się w domu.
Przywitałem się i niepewnie wkroczyłem do środka. Alicja wyjrzała z pokoju i na mój widok natychmiast z powrotem się schowała. Po szlafroku i kilku papilotach na głowie domyślałem się, że osiągnięcie pełnej krasy zajmie jej jeszcze około godziny. Nic nie szkodzi. Posiedzę, pooglądam stare kąty, powdycham atmosferę dawnych, dobrych lat.
– Herbata czy kawa? – Magda zadała klasyczne pytanie. – Marcin jest u siebie. Jakby co, mam go łapać albo nogę podstawić?
– Nie wiedział, że przyjdę? – zdziwiłem się.
– Nie wiedział. Bałyśmy się z mamą, że zwieje. On jest bardzo do ciebie podobny –zabrzmiała niezbyt miła odpowiedź.
Po chwili stanąłem oko w oko z synem.
– Cześć – odezwałem się.
– Cześć... – Boże, po kilku miesiącach wreszcie usłyszałem jego głos.
Alicja przyspieszyła przygotowania i zaraz wszyscy razem usiedliśmy przy stole.
Godzinę później stałem pod domem, obmyślając plan. Ponuro zastanawiałem się, jak ja to powiem swojej młodej, od tej chwili byłej narzeczonej, i ile czasu zajmie mi przekonanie Alicji, że można mi znów zaufać.
Czytaj więcej prawdziwych historii:
Teściowa najchętniej zostałaby u nas na 3 tygodnie
Jako dziecko straciłam słuch i stałam się niewidzialna dla innych
Teściowa przed śmiercią wyznała mi, że mąż mnie oszukał
Facet w którym się zakochałam, próbował mnie zgwałcić