„Założyliśmy szczęśliwą rodzinę po 3 miesiącach związku. Ludzie kpili, że jesteśmy niepoważni, a rodzice się obrazili"

Ciąża po 3 miesiącach związku fot. Adobe Stock, Antonioguillem
Byliśmy dorosłymi ludźmi po 30-stce, a ciąża, choć z zaskoczenia, bardzo nas ucieszyła. To przykre, że nikt nie wierzył w naszą miłość. Chyba nawet liczyli na to, że nam nie wyjdzie, bo wtedy okazałoby się, że to oni mieli rację.
/ 01.07.2021 16:19
Ciąża po 3 miesiącach związku fot. Adobe Stock, Antonioguillem

Kiedy wyobrażałam sobie, jak moi rodzice zareagują na informację, że zostaną dziadkami, byłam przekonana, że będą najszczęśliwszymi ludźmi na świecie. Przecież już od dawna czekali na wnuka. Od dobrych kilku lat słyszałam, że powinnam sobie uświadomić, iż nie robię się młodsza, że dawno przecież przekroczyłam trzydziestkę i najwyższa pora pomyśleć o potomstwie.

– Im później, tym trudniej. Potem nawet jak będziesz chciała, to nie będziesz mogła – straszyła mnie mama, przytaczając tysiące historii, o których dowiedziała się z licznych babskich pisemek.

Potrafiła nawet wyrywać z nich kartki i dawać mi do przeczytania, kiedy przychodziłam do rodziców na niedzielny obiad. Najpierw mnie to śmieszyło, a potem zaczęło denerwować.

Czułam tę ogromną presję otoczenia – najbliższych i koleżanek, które jedna po drugiej zachodziły w ciążę.

Dziecko akceptują, ale jego tatusia – nie

W końcu przydarzyło się to i mnie. Pojechałam do rodziców oznajmić im dobrą nowinę. Błyszczały mi oczy i byłam podniecona.

– Jesteś pewna, że chcesz im to powiedzieć sama? A może pojadę z tobą? – zaoferował się rano mój partner, równie poruszony faktem, że będziemy mieli dziecko, jak ja.

– Nie. Przepraszam cię, ale wolałabym być wtedy z nimi sama. Tak długo na to czekali… – uśmiechnęłam się i pocałowałam go w szorstki od zarostu policzek.

Nie spodziewałam się jednak zupełnie tego, że kiedy wyrzucę z siebie tę dobrą nowinę, pierwszym zdaniem, które usłyszę od mamy, będzie radosny okrzyk:

– Naprawdę? Tak się cieszę, że wróciliście do siebie z Robertem!

Nie na taką reakcję liczyłam. Musiałam mieć głupią minę. Na chwilę zapadła między nami krępująca cisza, a potem powiedziałam:

– Nie wróciliśmy.

– Jak to? Czyli zamierzasz być samotną matką? – moja mama miała oczy pełne grozy.

No tak, to by dla niej było chyba coś najstraszniejszego na świecie.

– Myślę, że nasza córka chce nam powiedzieć, że będzie miała dziecko z innym mężczyzną, a nie z Robertem – wycedził ostrożnie mój ojciec.

Przełknęłam ślinę, słysząc jego ton, który tak dobrze znałam. Oznaczał: „Rób, co chcesz, jesteś dorosła. Ale nie oczekuj od nas, że zaakceptujemy twoje szaleństwa”.

– To prawda – potaknęłam. – Jestem w ciąży z Marcinem.

– Z Marcinem? A co ty o nim wiesz? – wykrzyknęła ze zgrozą moja matka.

Była tak przerażona, jakbym oznajmiła, że zaszłam w ciążę z facetem poznanym wczoraj w barze albo z jakimś pierwszym lepszym, który jechał ze mną tramwajem do pracy.

A przecież z Marcinem byliśmy już oficjalnie parą. Spotykaliśmy się faktycznie od niedawna, bo od trzech miesięcy, ale moi rodzice zdążyli go poznać i przyjęli z życzliwością. Choć zdawałam sobie sprawę z tego, że są trochę rozczarowani, bo skoro mam nowego chłopaka, to szanse, że wrócę do Roberta, maleją. A oni uwielbiali mojego eks.

A może raczej powinnam powiedzieć – przyzwyczaili się do niego.

Byliśmy z Robertem parą przez siedem lat

– Niektóre małżeństwa nie trwają tak długo – śmiała się ze mnie przyjaciółka. – Zamierzacie w końcu się kiedyś pobrać?

– Pewnie tak, ale na razie jest nam dobrze tak, jak jest – wzruszałam ramionami.

Nasz związek przypominał wygodne kapcie. Byliśmy tak idealnie zgrani, że jedno w żaden sposób nie przeszkadzało drugiemu. I to chyba okazało się dla nas zgubne, bo… zabrakło tej uwagi, którą ludzie sobie poświęcają. Tego, że prawie każdego dnia odkrywamy coś nowego w swoim partnerze – i nieważne, czy nas to zachwyca, czy irytuje, ale przynajmniej zmusza do spojrzenia na niego.

Oboje z Robertem czuliśmy, że temperatura naszych uczuć spadła. W dodatku nie mogłam zajść w ciążę.

To prawda, że nie byliśmy małżeństwem, ale po tylu latach razem nie przywiązywaliśmy zbyt wielkiej wagi do papierka. Pewnego dnia, a było to prawie dwa lata temu, stwierdziliśmy, że fajnie byłoby zostać rodzicami. Także dlatego, że coraz więcej naszych znajomych miało dzieci i poczuliśmy, że przestajemy mieć z nimi wspólne tematy.

Zrezygnowaliśmy więc z antykoncepcji, poszliśmy na żywioł i... nic. Mijały miesiące i nic się nie wydarzyło. Byłam zaniepokojona tym faktem, więc poszłam na konsultację do ginekologa. Przebadał mnie, zlecił także badania Robertowi. Okazało się, że jesteśmy oboje całkiem zdrowi i nie ma najmniejszych biologicznych przeszkód, abyśmy nie mogli mieć dzieci.

– A więc jakie są? – padło z naszej strony pytanie.

Psychologiczne – powiedział lekarz. – Bywa tak, że po wielu latach związku organizm kobiety zaczyna sam z siebie produkować hormony, które uniemożliwiają zajście w ciążę z tym konkretnym wieloletnim partnerem. A to dlatego, że organizm doszedł do wniosku, że skoro ona już przez tyle lat stosuje antykoncepcję, to najwyraźniej nie chce mieć z nim dzieci. To się nazywa przystosowanie. To dzięki niemu nasi przodkowie zeszli z drzewa, dzięki niemu przetrwaliśmy tysiące lat ewolucji. Nasz organizm potrafi się uczyć, wyciągać wnioski i się zmieniać.

Po tej wizycie inaczej spojrzeliśmy na nasz związek. Oboje poczuliśmy, że coś się między nami wypaliło. Nie ma już przysłowiowych motyli w brzuchu, jest stagnacja. I czegoś ważnego nam brakuje. Rozstaliśmy się bez wzajemnych pretensji, chociaż ku rozpaczy naszych rodzin. Moi rodzice zarzucili mi, że już się zdążyli przyzwyczaić do Roberta.

Co miałam im na to powiedzieć? Że właśnie dlatego się z nim rozstałam? Nie zrozumieliby – oni przecież spędzili ze sobą czterdzieści lat. Mój były chłopak bardzo szybko poznał nową dziewczynę. Zakochał się w niej i zamieszkali razem. Ja jeszcze przez jakiś czas byłam sama, ale naprawdę życzyłam Robertowi szczęścia. Idąc tamtego dnia do pracy, zupełnie nie podejrzewałam, że mogę spotkać kogoś, kto stanie się dla mnie ważny.

To była miłość od pierwszego wejrzenia

Pracuję z ludźmi, jestem sprzedawcą i przyzwyczaiłam się już do tego, że czasami jakiś mężczyzna próbuje mnie poderwać. Faceci traktują moje służbowe zainteresowanie i uprzejmość jak osobistą reakcję, wydaje im się, że jestem dla nich miła, bo mi się podobają.

A tak nie jest. Moje zachowanie jest wyuczone na zawodowych szkoleniach. Uśmiecham się zupełnie odruchowo, podczas kiedy tak naprawdę często myślę na przykład o tym, że muszę odebrać buty od szewca.

Ale wtedy znalazłam się w odwrotnej sytuacji – to ja byłam klientką, a Marcin sprzedawcą i to w dodatku – w perfumerii. Weszłam tam, żeby kupić nową szminkę. Widok mężczyzny za ladą trochę mnie zaskoczył. Zwłaszcza takiego, który wcale nie wyglądał jak gej. Zdziwiło mnie też, gdy wybiegł za mną z perfumerii, by wręczyć całą garść próbek różnych drogich kosmetyków. Zaczerwieniłam się jak pensjonarka pod jego gorącym spojrzeniem.

Wróciłam tam po kilku dniach, aby mu powiedzieć, że krem, który mi polecił, okazał się świetny dla mojej cery. Wróciłam też z nadzieją, że nie potraktuje mnie jak zwyczajnej klientki. Sama jako sprzedawca miałam dziesiątki razy do czynienia z takimi klientami, którzy wracali i wdzięczyli się do mnie. A ja pragnęłam wysłać ich do diabła, chociaż zawodowo musiałam nadal się uśmiechać, co oni znowu odbierali osobiście i tworzyło się błędne koło.

Kiedy więc Marcin ciepłym głosem w dyskretny sposób zaproponował mi kawę, odetchnęłam z ulgą, że jednak się nie zbłaźniłam.

Wylądowaliśmy w łóżku już po pierwszej randce

Nasz seks to było prawdziwe tornado! Nie wiedziałam nawet, że potrafię być tak namiętna i nienasycona. I co ciekawe, wcale się tego nie wstydziłam. Wręcz przeciwnie – widząc zachwyt w oczach Marcina, czułam się kobietą w stu procentach.

Pewnie dlatego tak łatwo zaszłam w ciążę… Mój organizm przebudził się i stwierdził, że skoro w moim życiu pojawił się właściwy mężczyzna, to trzeba natychmiast wykorzystać okazję. Ciekawe, że kiedy zobaczyłam u siebie pierwsze objawy ciąży i zaczęłam coś podejrzewać, nie pobiegłam od razu po test do apteki, ale najpierw zwierzyłam się Marcinowi.

A on wtedy wziął mnie za rękę, spojrzał mi głęboko w oczy i powiedział, że jeśli się okaże, że oczekuję jego dziecka, to będzie tym zachwycony i zaszczycony. A potem poszliśmy razem do apteki po test i wszystko stało się jasne. Marcin naprawdę był uradowany, co mnie napełniło niebywałym szczęściem. Przez kilka dni nie mówiliśmy nikomu o mojej ciąży, chcieliśmy mieć tę małą tajemnicę tylko dla siebie.

A potem zwierzyliśmy się rodzicom i znajomym, no i zaczęło się piekło.

Ślub? Dobra, skoro inni tego chcą…

Nikt nam nie pogratulował i się nie ucieszył. Zwyczajnie nikt. Chociaż oboje jesteśmy już dobrze po trzydziestce i do tej pory spotykaliśmy się z komentarzami, że pora się ustatkować i mieć dzieci. A kiedy w końcu to się stało, usłyszeliśmy, że jesteśmy kompletnie nieodpowiedzialni.

„Bo przecież prawie się nie znamy. Bo skąd możemy wiedzieć, że chcemy być razem. Bo wychowanie dziecka to nie żarty, a nas się chyba właśnie żarty trzymają, kiedy mówimy, że jesteśmy dla siebie stworzeni”, i tak dalej…

Przetrwaliśmy to. Udało nam się przetrzymać kilkumiesięczne milczenie moich rodziców, którzy się na nas obrazili. A także wielomiesięczną histerię matki Marcina, która uważała, że łamię jej synowi życie.

Przeżyliśmy to, że nasi znajomi pukali się w głowy i twierdzili, że nam odbiło. Kiedy bowiem urodziła się Lenka, dziadkowie od razu się w niej zakochali i najważniejsze stało się to, że po prostu jest. A znajomi, kiedy stwierdzili, że prowadzimy z Marcinem normalne rodzinne życie, znaleźli sobie nowe tematy do gadania.

Gdy dwa lata po pierwszym dziecku zaszłam po raz drugi w ciążę, nikogo już to nie obeszło. Tylko rodzice napomknęli, że może jednak byśmy się w końcu pobrali. Uznaliśmy to za dobry pomysł i przypieczętowaliśmy nasz związek ślubem, śmiejąc się, że w gruncie rzeczy robimy to dla innych, a nie da siebie.

My wiedzieliśmy, że będzie nam ze sobą dobrze już wtedy, gdy wchodząc do perfumerii, zapytałam Marcina o czerwoną szminkę.

Czytaj także: 
„Byłam pewna, że mój mąż ma romans. Ale nigdy bym się nie spodziewała, że nakryję go w łóżku z... moim bratem”
„Syn i synowa stawiali na bezstresowe wychowanie. Gabrysia ubierała się jak galerianka i nie szanowała innych”
„Teściowa na naszym weselu powiedziała, że złapałam Piotrka na dziecko. Namówiłam męża, by zerwał z nią kontakt”

Redakcja poleca

REKLAMA