„Zakochałem się w zajętej koleżance z pracy, więc byłem przeszczęśliwy, gdy przyłapałem jej faceta na zdradzie. Do czasu”

Harowałem za granicą, a żona zdradzała mnie z przyjacielem fot. Adobe Stock, Krakenimages.com
„Mieszkają razem. Czyli to coś poważniejszego. Ale czy na tyle, żebym nie próbował jej odbić? W ogóle to trochę za grube słowo: odbijanie. Może po prostu przekierowanie obiektu westchnień? Fascynacja, zauroczenie, jeszcze nie miłość, ale kto wie? Skoro mi na niej zależy, to co mnie obchodzi jakiś chłopak? Gdyby to był mąż, to co innego”.
/ 07.07.2023 07:15
Harowałem za granicą, a żona zdradzała mnie z przyjacielem fot. Adobe Stock, Krakenimages.com

Kiedy skończyłem trzydzieści lat, zacząłem się poważnie zastanawiać, czy nie zrezygnować z imprez rodzinnych, żeby nie wysłuchiwać babci i ciotek, które od matury smęciły mi, kiedy mam zamiar się ożenić i czemu tak późno. Na początku takie przepytywanki były nawet zabawne, potem stały się irytujące, by na dłuższą metę zrobić się męczące. Dwa wesela kuzynów zaliczyłem z ówczesnymi partnerkami, z którymi ostatecznie nic nie wyszło, więc to też był „wdzięczny” temat dodatkowy.

Ta blondynka była bardzo miła i ładna – zaczynała babcia. – No i z takim szacunkiem dla starszych…

Powinienem dopowiedzieć, że oprócz tego głupia jak but i poza instagramem prawdziwego świata nie widziała… Było, minęło, nawet nie padło sakramentalne „zostańmy przyjaciółmi”. Aśkę stać byłoby chyba tylko na „zostań moim followersem”.

Nie zostałem

Przerwy między seksem – świetnym, nie ukrywam – wypadałoby jednak wypełniać rozmowami, ale strasznie szybko zabrakło nam tematów.

– Miła była, ale wypindrzona jak lafirynda – podejmowała temat ciocia Dorota. – Ta czarnulka to był aniołek. Przy tym skromna i ułożona.

Aż za bardzosarkałem w myślach. Przy tym bystra i oczytana, ale z fiołem na punkcie wydumanej etykiety. Człowiek nie miał pojęcia, czy mięso dinozaura było w ogóle jadalne, a Paulina wiedziała, jakimi sztućcami je pałaszować i jak powinny być ułożone na stole. Moje zainteresowanie sportem z ubolewaniem nazywała plebejską rozrywką, a zamiłowanie do literatury fantastycznej wypaczeniem gustu. W samą porę się wycofałem, bo nie chciałem do końca życia wysłuchiwać, jakim to jestem prostakiem. Na „do widzenia” Paulina trochę się ode mnie nasłuchała, więc przyjaciółmi też nie zostaliśmy. Kiedyś na ulicy ledwo odpowiedziała mi „cześć”, a ponieważ szła z koleżanką, byłem pewny, że od razu zaczęła się tłumaczyć, co też takiego we mnie widziała, skoro dla mnie liczyły się tylko zawody dwóch „jedenastek” w uganianiu się za piłką oraz książki o astronautach, przybyszach z kosmosu albo plugawych krasnoludach i gnomach. A uczucia wyższe to pies, do ciężkiej cholery? To już nie można kochać z całym dobrodziejstwem inwentarza, tylko trzeba obiekt uczuć od razu przerabiać i urabiać? Odetchnąłem trochę w samotności i chwilowym byciu singlem, aż z chwili zrobiły się dwa lata. Jeszcze trochę i ciotka Dorota na złotych godach wyjedzie mi, że w moim wieku miała już wnuki, albo z czymś równie radosnym. Oczywiście zakochiwałem się trzy razy na tydzień, platonicznie i na odległość, aż w końcu ktoś podszedł bliżej.

Bardzo blisko

Jako specjalista w firmowym dziale technicznym, siłą rzeczy zmaskulinizowanym, wspólnie z kolegami wypatrywaliśmy nowych pracownic, czy to w biurowcu, czy w dziale jakości. Która fajna, która mniej fajna, typowe pogadanki samców, którzy – gdyby tak dobrze zbadać – okazaliby się bardziej rozplotkowani niż kobiety. W takich rozmówkach zwykle prowadzili kumple w wieku przedemerytalnym, co to niebieskie pigułki kroili na ćwiartki, gdy żonę chcieli pocałować, ale co tam. Tyle człowieka, co sobie pogada. Nabór na referentki w kontroli jakości nie zawiódł. Przynajmniej mnie. Zjawiła się ONA. Kontaktowa, inteligentna, o urodzie niebanalnej, nieoczywistej, zupełnie inna od internetowych miss, z jakimś takim bałaganem w spojrzeniu – wpadłem jak śliwka w kompot, złapałem się jak ryba na haczyk. Otwartość bywa zmorą kobiet, bo większość nieskomplikowanych mężczyzn uznaje: skoro ze mną rozmawia i się śmieje, to na pewno na mnie leci. A to nie tak, niestety. Ala rozmawiała ze mną, śmiała się, ale z tym „leceniem” był problem. Od słowa do słowa, wynikły zbieżne upodobania literackie, jakieś książki jej polecałem, jakieś pożyczałem, ona w rewanżu mnie też.

Było miło. Szybko przekalkulowałem, czy mój wiek chrystusowy z hakiem i siwizna na brodzie nie sprawiają, że traktuje mnie jak leśnego dziadka, nieco zabawnego, ale nic ponadto. Nie pytałem jej, rzecz jasna, o wiek, ale proste liczenie, że skoro jest po studiach i dwa lata gdzieś już pracowała po magisterium, dawało sympatyczny wynik. Nie znalazłem jej na Facebooku, o Instagramie nie wspomnę, tylko na którymś portalu zawodowym miała profil z danymi o ukończonych szkołach i krótkiej ścieżce zawodowej. Zdjęcie. Jedno jedyne zdjęcie w całym necie, zresztą średnio aktualne, bo ledwo ją poznałem. Dała fotkę z końca podstawówki? Moje kalkulacje odnośnie wieku Ali potwierdziły się. Przyjąłem strategię: od komplementów zdawkowych do bardziej śmiałych. Po którymś śmielszym, ale w granicach dobrego smaku, rozmowa ni z tego, ni z owego zeszła na to, co jej ostatnio kupił chłopak.

A więc tak… Prosta taktyka

Kiedy facet za bardzo się narzuca, zaczynamy mówić o chłopaku, narzeczonym, mężu i tak dalej. A przecież dopiero zamierzałem zaprosić ją na kawę. Ma chłopaka? To teraz będzie miała mężczyznę! Tak sobie pomyślałem, nie dzieląc się z Alą tym bon motem, bo w kategorii skutecznych tekstów na podryw zajmował on dość odległe miejsce. Sytuacja zaś się gmatwała… Jej chłopak to, jej chłopak tamto, jej chłopak owamto. Mieszkają razem. Czyli to coś poważniejszego. Ale czy na tyle, żebym nie próbował jej odbić? W ogóle to trochę za grube słowo: odbijanie. Może po prostu przekierowanie obiektu westchnień? Paradoksalnie, trudności wzmogły moje jeszcze nie do końca sprecyzowane uczucie względem Ali. Fascynacja, zauroczenie, jeszcze nie miłość, ale kto wie? Skoro mi na niej zależy, to co mnie obchodzi jakiś „chłopak”? Gdyby to był mąż, to co innego. W końcu coś tam przed księdzem czy urzędnikiem sobie ślubowali, nawet jeśli było to tylko zwyczajowe odklepanie formułki. Zatem zaprosiłem Alę na kawę.

– Co ty sobie właściwie wyobrażasz? – wycedziła, poważniejąc nagle. – Przecież mówiłam, że mam chłopaka.

Przeszedłem do kontrofensywy, bo taki miałem plan, a że próbowała mnie spławić…

– A co TY sobie wyobrażasz? – odparowałem sprytnie. – To już z koleżanką z pracy nie można pójść do kawiarni, porozmawiać poza miejscem pracy, bez podtekstów, bez kontekstów, w przyjaźni i zgodzie popaplać o pogodzie i książkach? Może niech ten chłopak przywiąże cię do kaloryfera, bo cały męski świat na ciebie dybie. A gdybym zaprosił cię do warzywniaka na nać pietruszki? Też byś krzyczała, co ja sobie wyobrażam, czy tylko kawiarnia tak na ciebie podziałała?

– Ty chyba masz coś z głową – Ali ewidentnie zabrakło argumentów, ale czoło jej wypogodniało. – Nać pietruszki…

– No co, samo zdrowie – wzruszyłem ramionami. – Jak zapewne zauważyłaś, nie ślinię się na twój widok, nie sapię, nie dyszę. Powiedz temu, hm, chłopakowi, że idziesz ze starszym kolegą z pracy na kawę. Żeby w swojej zapalczywej młodości postarał się to zrozumieć. Na kawę! I może jeszcze ciastko…

– Na razie jednak podziękuję. A że się nie ślinisz na mój widok, nie dyszysz i tak dalej. Przykro mi. Może robisz to, tylko jak już ci z widoku zniknę, co? Na moje wyobrażenie?

Tę partię wygrała, acz niby nie miałem prawa jej przegrać, jak białymi w szachach. Przy poprawnych ruchach można tylko zremisować, a ja miałem białe.

I przegrałem wyraźnie

Nie baczyła, że już miałem minę zbitego psa i jeszcze mi dołożyła:

– Mój chłopak jest ode mnie piętnaście lat starszy – Ala zadarła nos, który miała uroczo zadarty z natury. – Wracam do pracy, sama nie wiem, czemu tyle z tobą gadam. 

Kolejny miesiąc to były tylko służbowe kontakty, przywitania też brzmiały jak służbowe i wymuszone. Pooddawaliśmy sobie książki. Koledzy się trochę podśmiewali, że chciałem omotać biedne dziewczę, ale w pięknym stylu musiała mnie przystopować, skoro rozmawiam z nią teraz tak poważnie jak przedsiębiorca pogrzebowy z rodziną zmarłego. Jakby tego było mało, na Alę i jej cholernego „chłopaka”, trzymających się pod rękę, wpadłem w supermarkecie. Momentalnie zdębiałem i zamiast „cześć” wykrztusiłem jakieś niewyraźne „dzień dobry”.

Myślałem, że ów dotąd mityczny chłopak to będzie na siłę odmładzający się czterdziestoparolatek, który wyhaczył smarkulę i chwali się nią jak trofeum na wszystkie strony. Z farbą na rzadkich włosach i bezbarwnym lakierem na paznokciach, w brązowych dżinsach i kurtce typowej dla złodziei kieszonkowych. Ale to był jakiś czerstwy chłop, z charakterem wypisanym na ogorzałej twarzy, przy którym poczułem się jak nieopierzony szczeniak. O gustach się nie dyskutuje – gust Ali oscylował widocznie wokół typów starszych.

Dobry Boże, facet wyglądał jak słowiański wojak, przez wehikuł czasu wrzucony w nasze stulecie! W ustach Ali ten „chłopak” nabrał nagle tak groteskowego znaczenia, że aż się wzdrygnąłem. Trudno, żebym z tym mężczyzną rywalizował na „męskość” aparycji... Po tym spotkaniu moje kontakty z Alą dziwnie się ociepliły. Zrezygnowany, z konieczności zaakceptowałem stopę koleżeńską, czasem tylko próbując apatycznego flirtu. Ala chyba to dostrzegała i starała się mnie ośmielić, ale nie wiedziałem, czy to zabawa, czy forma triumfu nade mną. Bo przecież wciąż o niej myślałem, teraz nawet bardziej, odkąd ujrzałem tego rywala, który stał mi na drodze. Kawał chłopa.

Miałem o kogo być zazdrosny

Pocieszałem się, że może jest po prostu głupi albo prymitywny, co niebawem Ala dostrzeże, albo że ma jakiś ukryty feler, który w końcu wyjdzie na jaw, że straci potencję i pójdzie do zakonu… Co pocieszenie, to idiotyczniejsze. Wtedy los się do mnie uśmiechnął. Kumple którejś soboty wyciągnęli mnie do sympatycznej knajpki w stylu retro, żebym się trochę rozruszał, zapomniał o złamanym sercu.

Omówiliśmy sytuację w kraju i na świecie, ponarzekaliśmy, pośmialiśmy się, mniej więcej od trzeciego piwa. Przy czwartym zerknąłem w kąt lokalu, gdzie wśród stylizowanych bibelotów siedziała przy stoliku para w połowie znajoma. Znałem jego! To był „chłopak” Ani, który chłopakiem był tak dawno, że pewnie sam już tego nie pamiętał. Towarzyszył pewnej pani. Na oko niewiele młodszej od siebie, czyli chyba nie gustował wyłącznie w smarkulach pokroju Alicji. Uśmiechał się, śmiał w głos, kilka razy cmoknął kobietę w usta, aż ich poniosło i poszli z pocałunkami na całość.

Szturchnąłem kolegę, który miał w kieszeni najnowszy cud telefonii komórkowej robiący zdjęcia lepsze niż niejedna lustrzanka. Nieźle już wstawiony nie zrozumiał z początku, czego w ogóle od niego chcę, ale wyklarowałem mu, żeby pospacerował po knajpie i ukradkiem pstryknął kilka fotek wskazanej parze. Ile się da, jak najlepsze, na jak największym zbliżeniu – a ma u mnie karton wina, czy czego tam będzie chciał. Koledze ani w głowie były spacery. Stanął bezczelnie przed ich stolikiem i udając, że pisze esemesa, rąbnął partnerowi Ali i jego nowej fascynacji sesję zdjęciową jak się patrzy. Nawet nie zwrócili na niego uwagi, tak byli zajęci sobą. W poniedziałek, uzbrojony w przesłane na mój telefon zdjęcia, wyczekiwałem tylko okazji, by zaczepić Alę.

Wpadliśmy na siebie w korytarzu

Oczywiście zacząłem o pogodzie, ale po chwili wyznałem, że wygląda jak zawsze niezwykle, że ma śliczne oczy i podobne banały. A potem westchnąłem ciężko:

– Pewnie zaraz zaczniesz mówić o tym swoim chłopaku… Ale nie mów, bo coś mi się zdaje, że on na ciebie nie zasługuje. Właściwie nic mi się nie zdaje, jestem tego pewien.

– O czym ty bredzisz?

– O tym…

Włączyłem w telefonie pokaz slajdów i wręczyłem komórkę Alicji. Czekałem, aż się rozpłacze, emocjonalnie rozsypie, a ja ją wtedy pocieszę, przytulę, pogładzę po włosach i powiem miękko, żeby nie płakała, bo sam zacznę płakać. To nie było wyrachowanie, choć mogłoby się tak wydawać, to była tylko droga do spełnienia moich marzeń. Ala się nie rozpłakała. Wręcz przeciwnie.

– O! Maja! – ucieszyła się na widok kobiety na zdjęciach. – Tatuś nieźle sobie radzi!

– Że… kto?! – wykrztusiłem.

– Tatuś, panie detektywie – Ala uśmiechnęła się kwaśno. – No, Arturku, tego się po tobie nie spodziewałam…

– Czego? – jęknąłem, sądząc, że wytyka mi to śledztwo.

– Tego, że się nie połapiesz, odkąd spotkałeś nas na zakupach. Przecież wszyscy mówią, że jestem wykapany ojciec. Te same oczy…

– Chyba nie sądzisz, że patrzyłem mu w oczy albo na usta?! Wystarczyło, że trzymał cię pod rękę!

– A co? Nie wolno?

– Chyba wolno… – bąknąłem.

– Więc masz tego starszego chłopaka, czy nie masz?

– To skomplikowane. I mam, i nie mam.

– Ciekawe… Bardzo ciekawe. Chociaż nie rozumiem. Po co mi o nim opowiadałaś?

– Sama nie wiem. Może chciałam coś potwierdzić, upewnić się, zobaczyć cię zazdrosnego?

– Sama nie wiesz… Pogratulować. I co? Lepiej wyglądam zazdrosny? Pięknieję? Przystojnieję? Robię się bardziej męski?

No i wygadałem się, przyznałem, że się w niej zakochałem.

Ale co, nie wolno?

Zapadła niewygodna cisza. Chyba dotarło do mojej Ali, że pogrywanie na moich uczuciach było niepotrzebne. Ja też nie byłem bez winy, chciałem jej tego faceta obrzydzić. Ucieszyłem się, że nadarzyła się okazja, nie myśląc, jakie to może mieć konsekwencje, gdyby faktycznie ten gość ją zdradzał.

Chyba przeholowaliśmy. Oboje – zauważyłem z ociąganiem. – Po jaką cholerę w ogóle był ten wymyślony chłopak?

– Na ojca dziadek i bracia mówili per „chłopaku”. Nie „synu”, „bracie”, nie po imieniu, tylko właśnie „chłopaku”. Kiedy zmarła mama, stryj powiedział mi, że teraz zostałam tylko z „chłopakiem”.

– Przykro mi z powodu twojej mamy.

– Dzięki. Czyli co? Nie chcesz mnie znać, bo cię okłamałam?

Właściwie to nie okłamałaś. Tylko z tym wiekiem. Bo przecież ojciec nie spłodził cię w wieku piętnastu lat?

– No nie… Jedno maleńkie kłamstewko musisz mi wybaczyć. Więc co z tą kawą i ciastkiem?

Roześmiałem się.

– Notoryczna kłamczucha igrająca z zazdrością zakochanego w niej faceta może liczyć tylko na kawę. Bez mleka i cukru.

– Zaraz, zaraz! Co ty powiedziałeś? Zakochałeś się we mnie?

– A co? Nie wolno?

– Nie żartuj. Nawet mnie nie znasz.

– Jestem zakochany ślepo – udałem powagę. – To się zdarza. I jednak już coś o tobie wiem. Właściwie całkiem sporo.

Nasz pierwszy pocałunek na korytarzu biurowca nie był zbyt fortunny, bo napatoczyli się kierownik i jedna z zastępczyń dyrektora. Oboje solidarnie udali, że nic nie widzieli, choć mieli wszelkie podstawy, by walnąć nam kazanie, że to miejsce pracy, a nie randek. Mogli też poobcinać nam premie za brak profesjonalizmu. Minął rok i wszystko idzie w kierunku zamknięcia ust babci oraz ciotkom w kwestii mojego ożenku. Najśmieszniejsze, że ślub szykuje się podwójny, bo mój przyszły teść wraz z uwiecznioną na serii zdjęć Mają również gotują się do zawarcia związku małżeńskiego. Czyli mężczyzna, o którym myślałem, że jest facetem mojej narzeczonej, stanie na tym samym ślubnym kobiercu z kobietą, z którą rzekomo zdradził moją przyszłą żonę, czyli swoją córkę. Zagmatwane jak cholera. Ale nie zamierzam narzekać. 

Czytaj także:
„Ślub miał być początkiem szczęścia, a był zwiastunem tragedii. Rodzice postawili na swoim, a ja straciłam miłość życia”
„Odwołałam ślub 2 godziny przed ceremonią i porzuciłam narzeczonego, ale dzięki temu poznałam miłość życia”
„Narzeczony porzucił mnie przed ołtarzem, więc... wyszłam za kumpla. Nie po to przez 2 lata planowałam ślub, żeby się nie odbył”

Redakcja poleca

REKLAMA