„Zakochałem się w wykładowczyni. Zasypywałem ją komplementami, a ona specjalnie mnie oblała”

Mężczyzna ze złamanym sercem fot. Adobe Stock, New Africa
„I chciej tu, człowieku, wdzięczności od kobiet! To ja za nią cały rok wypatrywałem oczy, a ona… Nie dość, że źle oceniła moją wiedzę, to jeszcze wzgardziła moim uczuciem! Albo, co gorsza, nawet go nie dostrzegła!”.
/ 02.03.2022 06:14
Mężczyzna ze złamanym sercem fot. Adobe Stock, New Africa

Nie bardzo chciało mi się iść na te studia podyplomowe, bo już się w życiu do szkoły nachodziłem, ale wiadomo, jak to jest – pracodawca każe, pracownik musi. Było tym gorzej, że zajęcia miały odbywać się w niedzielę, a ja lubię sobie w weekendy pospać, poczytać, gdzieś pojechać – słowem, nadrobić całotygodniowe zaległości, kiedy jestem zajęty pracą. Co miałem jednak zrobić?

Poszedłem do sekretariatu, zapisałem się i zostałem dumnym słuchaczem. W pierwszą niedzielę zaspałem. Jakoś zapomniałem, że muszę wstać wcześniej, zjeść śniadanie… W rezultacie piętnaście po dziesiątej biegłem ulicą ku uciesze nielicznych przechodniów, którzy spacerowym krokiem przemierzali miasto.

Farciarze, oni nigdzie nie musieli się spieszyć. Całe szczęście, że miałem niedaleko na uczelnię i że poprzedniego dnia spakowałem zeszyt i jakieś długopisy. Wiem, że teraz na zajęcia chodzi się z laptopem, ale ja zawsze wolałem te tradycyjne metody. Kiedy już zdyszany jak pies wbiegłem do sali, gdzie odbywały się zajęcia, nawet nie rozejrzałem się wokół, tylko wydyszałem „Dzień dobry” i usiadłem na najbliższym wolnym krześle.

Prowadząca zajęcia od razu wpadła mi w oko

Dopiero kiedy już jako tako doszedłem do siebie, podniosłem głowę… i nagle jakby mnie coś trafiło! I nie mam tu na myśl czegoś złego, wręcz przeciwnie, trafiła mnie najprawdziwsza strzała Amora! Nasza wykładowczyni była mniej więcej w moim wieku, może ciut starsza, miała piękne oczy, brązowe jak kasztany, była śliczna i – jak zdążyłem się zorientować – bardzo inteligentna!

W końcu to nie przelewki prowadzić wykład w niedzielny poranek i jeszcze zainteresować nim studentów. Ja w każdym razie spijałem każde słowo z jej ust. Wszystko mi się w niej podobało. I to, jak mówiła, i to, jak się przechadzała pomiędzy ławkami…

Chyba nie zrobiłem na niej tamtego dnia najlepszego wrażenia. Nic dziwnego, gapiłem się na nią jak sroka w gnat, nie odzywając się słowem, choć muszę nieskromnie przyznać, że normalnie jestem dość elokwentny.

Od tamtej pory wszystko się zmieniło. Już nie miałem problemów, żeby rano wstawać na zajęcia, a kiedy prowadziła je pani Ania – wręcz przychodziłem wcześniej, żeby tylko dopytać o jakiś problem albo po prostu opowiedzieć jej jakąś historyjkę. Chyba moje zauroczenie było dosyć widoczne, bo koleżanki z grupy – byłem tam jedynym facetem – zaczęły się ze mnie trochę podśmiewać.

– Ciekawe, że tylko ciebie kojarzy z imienia – mówiły. – Ale co w tym dziwnego, nikt inny jej tak nie nadskakuje z pochwałami…

Dobra, przyznaję, że raz czy dwa zdarzyło mi się obmyślić jakiś komplement, którym ją potem obdarzyłem, ale to chyba nic złego? Specjalnie już na pierwszych zajęciach sprawdziłem – nie miała obrączki ani nawet pierścionka, więc miałem nadzieję, że nie jest w żadnym poważnym związku.

Za punkt honoru postawiłem sobie więc, żeby lepiej się z nią zapoznać, a kiedyś, w przyszłości – kto wie? Na razie to wykluczone, w końcu była moim nauczycielem, oczywiste więc, że nie możemy sobie pozwolić na żadne spotkanie, choćby i w celu omówienia zagadnień poruszanych na zajęciach.

Miesiąc mijał jednak za miesiącem i coraz mniej czasu zostało nam do egzaminu końcowego. Ja jestem natomiast taki, że jak sobie coś postanowię, to choćbym skonał, dopnę swego! Weźmy pierwszy z brzegu przykład – jako mały chłopiec byłem dosyć słaby z wuefu. No dobra, nie oszukujmy się, byłem ostatnią łamagą, jako ostatni wybierany do drużyny, a i w takim wypadku najczęściej grzałem ławę.

Kiedy jednak w którejś klasie miałem tróję z wuefu na świadectwie, co lekko zdenerwowało mojego tatę, postanowiłem nieco się podciągnąć. Z grami zespołowymi wiele zrobić nie mogłem, bo każde wakacje spędzałem u  dziadków na wsi, ale chciałem się chociaż poprawić w biegach.

Tamtego lata co dzień wstawałem z samego rana i robiłem okrążenie po okolicy. Akurat kładziono wtedy nieopodal asfalt, więc stanowiłem miłą rozrywkę dla panów robotników. Pamiętam, że dopingowali mnie i nawet dawali wskazówki, jak prawidłowo zwiększać tempo. W każdym razie we wrześniu się okazało, że biegam rzeczywiście nieco lepiej.

Czwórkę w każdym razie udało mi się zdobyć. Miałem więc nadzieję, że tak samo powiedzie mi się z panią Anią – pomalutku, małymi kroczkami i do przodu. Nie mogłem rzecz jasna podjąć żadnych działań przed egzaminem końcowym, bo jeszcze byłaby gotowa podejrzewać, że chcę ją poderwać tylko dla lepszej oceny.

Trochę też się bałem, że się wygłupię albo ośmieszę. Żeby zdobyć trochę pewności siebie, urządziłem nawet głosowanie w grupie, żeby zdać się na opinie przedstawicielek płci pięknej.

Okazało się, że wszystkie były za!

– Nawet jeśli da ci kosza, to przynajmniej będziemy miały trochę ubawu – tak to określiły.

Próbowałem przygotować sobie grunt i po zajęciach dyskretnie wypytywałem panią Anię o jej zainteresowania – jakie filmy lubi, co chętnie jada, tego typu rzeczy, żeby wiedzieć, gdzie zaprosić ją na nasze pierwsze spotkanie.

Chciałem od razu wypaść jak najlepiej w jej oczach, więc nie mogłem nic zostawić przypadkowi. Miałem w planach podejść do niej po uroczystym rozdaniu świadectw ukończenia studiów, by nikt nie mógł mi zarzucić, że wykorzystałem jakąś nieuczciwą przewagę podczas egzaminu.

Dzisiaj nie rozumiem, gdzie ja miałem oczy

Wszystkie znaki na niebie i ziemi wskazywały na to, że mam jakieś szanse! Wydawało mi się, że pani Ania chętnie ze mną rozmawia, uśmiecha się tylko do mnie i że wpadłem jej w oko. Dałbym sobie głowę uciąć, że puściła do mnie oczko na egzaminie, gdy rozdawała kartki z pytaniami!

Nic dziwnego, że zrobiłem się nieco rozkojarzony. A kiedy przyszło do odbioru wyników, miałem niemiłą niespodziankę. Nie zdałem! Nie mam pojęcia, jak to się mogło stać! No dobra, może i nie zawsze byłem obecny duchem na wykładach, zwłaszcza tych, których nie prowadziła pani Ania (raz solidnie sobie przysnąłem i prowadzący mnie obudził, potrząsając za ramię), ale czegoś takiego nie przewidziałem w najgorszych snach! Nie wiedziałem, jak spojrzeć ludziom w oczy, a co dopiero mówić o jakimś zapraszaniu na randkę!

– No, panie Filipie, coś tu panu nie poszło… – powiedziała z dezaprobatą pani Ania, kiedy poszedłem obejrzeć mój nieszczęsny egzamin. – Ale tak to bywa, kiedy na zajęciach myśli się o niebieskich migdałach i rozmawia o jakichś błahostkach! – podsumowała mnie bezlitośnie.

A ja byłem pewien, że mnie polubiła! I przecież wcale nie myślałem o niebieskich migdałach, tylko o niej! I chciej tu, człowieku, wdzięczności od kobiet! To ja za nią cały rok wypatrywałem oczy, a ona… Nie dość, że źle oceniła moją wiedzę, to jeszcze wzgardziła moim uczuciem! Albo, co gorsza, nawet go nie dostrzegła!

Jakoś nagle jej oczy przestały mi się tak bardzo podobać. Wcale nie były koloru kasztanów, tylko, sam nie wiem… mokrego psa? Zacząłem sobie pluć w brodę, że tyle czasu spędziłem na marzeniach o niej. Co mogłem jednak poradzić? Przynajmniej dostałem nauczkę.

W drugim terminie zdałem już bez problemu, może dlatego, że cały egzamin przesiedziałem z oczami wbitymi w kartkę, a nie wodziłem nimi za panią Anią. Która zresztą wcale mi się już nie podobała tak jak jeszcze rok temu. Miałem klapki na oczach? Na szczęście w porę odzyskałem rozum. Co by to było za życie, w którym twój własny nauczyciel mówi ci, co masz robić…

Czytaj także:
„Koleżanka wykorzystywała mój awans, żeby się lenić. Wymykała się do lekarza, a wracała z nowymi paznokciami”
„Żyliśmy w muzeum po byłej żonie Łukasza. Ciągle o niej opowiadał, a jego córka podkreślała, że nigdy jej nie dorównam”
„Kochanka mojego męża zaszła w ciążę. Zaopiekowałam się jej córką, bo chciała ją oddać do domu dziecka”

Redakcja poleca

REKLAMA