„Zakochałem się w swojej studentce. Czar prysł, gdy w końcu się umówiliśmy. Czułem się jakbym niańczył smarkulę”

Zakochałem się w studentce, która zachowywała się jak dziecko fot. Adobe Stock, eldarnurkovic
„– Dostanie pani listę dodatkowych lektur – gdy to mówiłem, poczułem, że wyschło mi w gardle z emocji, że chrypię i drżę. I tak dobrze, że to powiedziałem, bo w mózgu mi krzyczało: >>Tak, tak, przyjdź na dyżur, moja najpiękniejsza… Marta! Marta!<<. Byłem pewien, że od razu znajdziemy tysiące wspólnych tematów”.
/ 10.11.2022 12:30
Zakochałem się w studentce, która zachowywała się jak dziecko fot. Adobe Stock, eldarnurkovic

Jestem pracownikiem naukowym wyższej szkoły. Skończyłem czterdzieści dwa lata. Gdy w grupie studentów, z którymi miałem zajęcia, pojawiła się Marta, od razu poczułem radosne migotanie przedsionków. Starałem się maskować to, co działo się ze mną podczas zajęć.

Łatwo powiedzieć – maskować

Starałem się mówić do całej grupy, a ją tylko nieznacznie omiatać spojrzeniem, nie szczerzyć do niej zębów, nie kokietować, nie stosować taryfy ulgowej. A jednak widziałem tylko ją, mówiłem tylko do niej, a na zajęcia z grupą Marty biegłem, podskakując jak nastolatek. Marta miała piękne ciemne oczy, powiększone delikatnie szkłami okularów i niesforną szopę czarnych, długich włosów. Myślałem o niej przed zaśnięciem, podczas posiłków, w tramwaju i mojej ulubionej kawiarni.

„Wpadłeś, chłopie, po sam czubek uszu” – powiedziałem do siebie, gdy okazało się, że piąty raz wracam do tego samego akapitu książki i – oczywiście – nadal nic nie mogę zrozumieć. Moje myśli były samodzielne i wybierały Martę, a nie filozofię.

– Kto z państwa chciałby zająć się szczegółowo tym zagadnieniem? Mam na myśli rodzaj referatu na, powiedzmy, za tydzień?

– Ja.

– Pani?!

Coś nie tak, że ja?

– Nie, skąd. Zapraszam do mnie na dyżur, dostanie pani listę dodatkowych lektur…

„Dostanie pani listę dodatkowych lektur” – gdy to mówiłem, poczułem, że wyschło mi w gardle z emocji, że chrypię i drżę.

I tak dobrze, że to powiedziałem, bo w mózgu mi krzyczało: „Tak, tak, przyjdź na dyżur, moja najpiękniejsza… Marta! Marta!”.

– To znaczy w środę?

– No tak. Nie. Dobrze, przyjdź dzisiaj, po zajęciach. Będziesz mieć więcej czasu…

– Dobrze.

Uśmiechnęła się i spojrzała tak, jakby doskonale rozpoznała stan, w jakim się znajduję. Skończyłem trochę przed czasem, bo czułem, że purpura zalewa moją twarz.

Uciec! Jak najszybciej uciec

Prawda jest taka, że nie jestem typem podrywacza. Nie umiem zagadywać, nie umiem flirtować, chorobliwa nieśmiałość paraliżuje mnie i powoduje, że mogę jedynie wykrztusić jakieś sztywne frazesy. Może dlatego od wielu lat jestem sam. Zawsze patrzyłem z zazdrością na swoich kumpli, na łatwość, z jaką potrafią zagadać, oczarować, zdobyć. Ja nie umiem, dlatego chyba ukrywam się za maską zimnego naukowca, którego emocje mogą wyzwolić jedynie książki. Podejrzewam, że uważa się mnie za sztywniaka. Jakie to odległe od prawdy…

Byłem tylko w jednym związku, z Renatą. To była wyjątkowa historia. Renata przeszła piekło ze swoim chłopakiem, uciekła z tego kompletnie poraniona, z dwuletnim synkiem. Nie chciała zbyt wiele opowiadać, ale domyśliłem się, że była poniżana. To ona mnie wypatrzyła i wzięła. Dosłownie. Podeszła, chwyciła za rękę i powiedziała:

– Dlaczego stoisz taki smutny i zawsze na uboczu, chodź, pójdziemy na spacer.

Spacer skończył się w łóżku, a Renata z synkiem wprowadzili się do mnie dwa dni później.

Ty jesteś dobry, nie wolno ci mnie skrzywdzić, dobrze?

– Nie skrzywdzę cię.

– Masz się nami opiekować i nie zwracać uwagi na inne baby, rozumiesz?

– Na jakie baby? Co ty?!

– Już ja was dobrze znam, niewiniątka!

– Renatko…

Trudno powiedzieć, czy mi się podobała

Chyba niespecjalnie.

„Podobanie nie jest najważniejsze” – myślałem, bo i tak byłem szczęśliwy, że ktoś chce być ze mną.

Nawet jej chorobliwa zazdrość miała swoją dobrą stronę. Ma mnie za atrakcyjnego faceta, który może sobie skoczyć na inny kwiatek – myślałem z satysfakcją. Przywdziałem bambosze i opiekowałem się obojgiem najlepiej, jak tylko potrafiłem. Kilka miesięcy później wróciłem po zajęciach i stanąłem w osłupieniu na środku pokoju. Nie było łóżeczka Jasia, nie było ubrań Renaty, nie było jej samej, zamiast tego była karteczka: „Edi, pewnie się tego spodziewałeś, więc nie jest to dla ciebie bolesne zaskoczenie. Byliśmy mało dobraną parą i nasze życie było nudne, prawda? Znaleźliśmy z Jasiem inny, lepszy dom. Ale wiedz, że bardzo jestem ci wdzięczna za te pół roku. Jesteś porządnym facetem. Życzę ci wszystkiego najlepszego”.

Jak to, się spodziewałem? Nie spodziewałem się, przez myśl mi taka możliwość nie przeszła. Nudne życie? Może i trochę nudne, ale za to… bezpieczne.

– Można?

– Proszę bardzo. Bardzo proszę. Pani… eeee… Marta, tak? Dobrze pamiętam?

– No tak.

– I chce pani się wgryźć (poczułem, że zaczerwieniłem się przy tym słowie) w analizę funkcji języka w ujęciu Rolanda Barthesa…

– No tak.

Coś już pani czytała z tych zagadnień?

Tak się zaczęło

Początkowo Marta była małomówna, ale to mogło wynikać z jej nieśmiałości. Dałem jej listę lektur i szybko przeszliśmy do tematów mniej naukowych. Rozmawialiśmy o zajęciach, o grupie, o wykładowcach, wreszcie o najnowszych filmach i ulubionych piosenkach. Byłem szczęśliwy, dawno nie prowadziłem tak swobodnej rozmowy z żadną dziewczyną.

– O kurczę, już po szóstej, strasznie się zagadaliśmy. Muszę lecieć, już jestem spóźniona. Cholera!

– Chłopak? – zapytałem z niepokojem maskowanym przyklejonym uśmiechem.

Jaki tam chłopak! Kto ma czas na chłopaków. Joga. Ćwiczę. Lecę.

Odetchnąłem z ulgą. Ćwiczy jogę – pomyślałem z czułością. W środę Marta zajrzała do mnie na dyżur. Miała problem ze zdobyciem jednej z lektur. Zaproponowałem, że jej pożyczę.

– Och, to cudownie. Tylko… ja jutro nie będę na wydziale… a może… możemy się umówić trochę później, wieczorem, gdzieś na mieście? Nie chciałabym pana wykorzystywać, ale jeśli byłoby to możliwe?

– Oczywiście! – wykrzyknąłem i natychmiast zganiłem się w duchu za ten entuzjazm. – Owszem, możemy tak się umówić. Jutro wieczorem. Co pani proponuje?

Zaproponowała kawiarnię w centrum. Nigdy tam nie byłem, ale nazwę znałem, bo to było bardzo popularne miejsce spotkań młodzieży, więc niektórzy z moich kolegów łazili tam, szukając przygód.

– To jesteśmy umówieni? O siódmej? Bardzo panu dziękuję – obdarzyła mnie cudnym uśmiechem i zrobiła ruch w moim kierunku, jakby chciała mnie pocałować na do widzenia. – To do widzenia.

Wybiegła, a ja stanąłem przy oknie, skryty za firanką, i patrzyłem, jak idzie tanecznym krokiem w stronę ulicy. W nocy przewalałem się z boku na bok i wyobrażałem sobie nasze spotkanie:

To ta książka, proszę.

– Och, dziękuję panu.

Biorąc ją, Marta dotknęła mojej dłoni

– Czy musimy tak oficjalnie? Przecież już się znamy, prawda? Mów mi Edward.

– Marta.

– Mam propozycję. Może dasz się zaprosić na… kawę?

– Przecież jesteśmy właśnie na kawie.

Marta wybuchła śmiechem.

– No tak. Jesteśmy. Ale chodzi mi o to, że może dasz się zaprosić do mnie do domu.

Marta przyjrzała mi się uważnie.

– Mam na myśli… pokażę ci książki, wypijemy jakieś dobre wino.

Ty mnie podrywasz?

– Owszem.

– To pędź, tarpanie! Co ty sobie wyobrażasz? Ty jesteś ze dwie dychy starszy ode mnie… Naukowiec się znalazł! Ohydny jesteś i obleśny, zawiodłam się na tobie, Edwardzie…

– Marta… to nie tak!

Zerwałem się z łóżka. Moja wyobraźnia znów podsunęła mi najczarniejszy scenariusz. Długo nie mogłem się uspokoić.

– O, jesteś! Trafiłeś, bałam się, że możesz nie wiedzieć, gdzie to jest. Nie przeszkadza ci, że tak przeszłam na „ty”? Tak wygodniej, nie? Trochę już wypiłam, chcesz się czegoś napić? Zaraz zawołam Konrada, to ten kelner z kolczykiem w nosie. Lubisz piercing? Ja uwielbiam, ale nie na twarzy. Mam kilka kolczyków, ukrytych… tylko dla wybranych.

– Tu masz tę książkę…

– Dzięki. Super jesteś, wiesz? Jak się zgodziłeś na kawiarnię, to od razu wiedziałam, że jesteś super. Nie taka stara menda, jak niektórzy. Poczekaj, widzisz tego kolesia przy barze? Gapi się na mnie już od kwadransa. No, rusz dupę, ogierze! Nie znoszę takich niezdecydowanych. I chciałby, i boi się. Facet powinien wiedzieć, czego chce, a nie, że narobi smaku i się zmyje. A ty jaki jesteś? Mam na myśli nie tam, na uczelni, ale normalnie, w życiu, co? Przyznaj się… Bo ja uważam, że ludzie zbyt poważnie traktują życie. Nie zauważą, kiedy się zestarzeją i koniec, nie? A przecież tyle naszego, ile się zabawimy… Konrad! No przecież mówiłam, jeszcze dwa takie same! Edi, no nie mów, że się gdzieś śpieszysz! Tu się dopiero zacznie rozkręcać, zobaczysz. Edward? Dokąd idziesz? Nie wypiłeś nawet! Zostawiłeś czapkę… Edward! 

Czytaj także:
„Gdy zmarł teść, teściowa się zmieniła. Obsesyjnie interesowała się naszym życiem, nieproszona cerowała moje majtki”
„Czułam, że to dziecko musi żyć. Próbowałam odwieść Kasię od usunięcia ciąży i miałam rację. To dziecko uratowało jej życie”
„Adrian miesiącami mnie dręczył i prześladował. Policja mnie zbyła. Zainteresują się dopiero, gdy zrobi mi krzywdę”

Redakcja poleca

REKLAMA