Agata: Tamten dzień był naprawdę okropny
Szłam na przystanek, trzymając nad głową parasol, i zamyśliłam się. Trudno nie marzyć o lepszej pogodzie, szczególnie jesienią. Wyobraziłam sobie, że jestem na cudownej plaży i zaraz wejdę do ciepłego morza. Błękitna fala płynie ku mnie…
– Uważaj! – zawołał ktoś i w tym momencie poczułam, że naprawdę zalewa mnie fala, niestety zimna i błotnista.
Pędzący ulicą samochód wjechał w kałużę, a ja nie zdążyłam się odsunąć. O mało się nie rozpłakałam – mój płaszcz i sukienka dosłownie ociekały błotem. Wsiadłam do autobusu skostniała z zimna. Tymczasem rozpadało się na dobre.
Kiedy wysiadłam, z nieba lały się strumienie wody. Rozłożyłam parasolkę trochę zbyt gwałtownie – i trach! Rączka się złamała. Teraz mój parasol nie nadawał się do użytku! Westchnęłam z rezygnacją i ruszyłam przed siebie w strugach deszczu. I tak byłam już cała mokra…
Do pracy na szczęście dotarłam punktualnie. Bar sałatkowy, w którym pracuję, otwieraliśmy dopiero za pół godziny, miałam więc trochę czasu, żeby podsuszyć sukienkę. Weszłam na zaplecze i otworzyłam usta, żeby powiedzieć „Cześć” dziewczynom, ale zamiast tego z ust wyrwał mi się głośny okrzyk przerażenia. Moje stopy straciły kontakt z podłożem, a ja dosłownie przefrunęłam nad podłogą, lądując pod ścianą. Na podłodze leżała skórka od banana. Kto na nią stanął?!
Dziewczyny tylko uśmiechnęły się z politowaniem. Zdążyły się przyzwyczaić do moich przygód. Zresztą wszyscy przyzwyczaili się już do mojego pecha. Wszyscy – oprócz mnie!
Marek: Moje życie to seria niefortunnych zdarzeń
Słowo „pech” poznałem już jako malutkie dziecko. W przedszkolu niemal codziennie miałem jakąś dziwną przygodę… Później było jeszcze gorzej.
Pamiętam rozpoczęcie roku w liceum. Weszliśmy do sali i każdy zajął miejsce. Usiadłem w ostatniej ławce pod oknem. Wychowawca przywitał się z nami, po czym poprosił, żeby każdy z nas coś o sobie opowiedział. Ja byłem ostatni. Miałem już przygotowane krótkie przemówienie. „Na imię mi Marek” – zacząłem niepewnie, czując jednocześnie, że dzieje się coś dziwnego: nie mogłem się podnieść z krzesła. Dosłownie się do niego przykleiłem!
Powtórzyłem bezradnie, że mam na imię Marek. Zapadła cisza. Wychowawca patrzył na mnie wyczekująco, a ja walczyłem z krzesłem. Uczniowie zaczęli chichotać. Pozostało mi tylko jedno: wstałem razem z krzesłem przyklejonym do tyłka i opowiedziałem o sobie. Oczywiście padłem ofiarą perfidnego kawału – ktoś wcześniej posmarował krzesło klejem.
Ale na tym właśnie polega mój pech… To ja zawsze potykam się i padam jak długi w momencie, kiedy chcę zaprosić ładną dziewczynę do kina. To ja zostaję z klamką w ręce, próbując otworzyć drzwi. Moje życie to seria niefortunnych zdarzeń!
Agata: Sok wylał się na moją sukienkę
Nigdy więcej nie pójdę na randkę! Naprawdę nie wiem, po co w ogóle dałam się na to namówić. Chyba po prostu zapomniałam o swoim pechu… Wczoraj moja koleżanka opowiedziała mi o swoim znajomym, który jest pechowcem podobnie jak ja. Iza postanowiła nas umówić.
– Pokazałam Markowi twoje zdjęcie i był zachwycony – zapewniła mnie. – Jesteś dokładnie w jego typie!
Z początku nie chciałam się zgodzić, ale w końcu uległam. Iza umówiła nas w barze sałatkowym następnego dni. Zabrałam do pracy sukienkę i czarne szpilki. Przed szóstą zaszyłam się na zapleczu, żeby się przebrać i zrobić makijaż. Punkt szósta weszłam do sali, gdzie dziewczyny przygotowywały soki i kroiły warzywa na sałatki. Nagle usłyszałam przerażony okrzyk: „Uważaj!”.
O sekundę za późno dotarło do mnie, że obcasem zaczepiłam o kabel doprowadzający prąd do sokowirówki. Maszyna spadła na podłogę, a jej zawartość – sok z buraków! – spłynął niczym fioletowa fontanna na moją sukienkę. Nawet nie próbowałam ratować sytuacji. Pobiegłam na zaplecze, szybko przebrałam się w dżinsy, sweter i czmychnęłam tylnym wyjściem prosto do domu…
Marek: Jak można iść na randkę bez portfela?
Nie mogę w to uwierzyć – zakochałem się w dziewczynie, której nigdy nie poznałem! Kilka dni temu moja koleżanka pokazała mi jej zdjęcie, twierdząc, że jej zdaniem to ktoś dla mnie. Spytałem, dlaczego tak sądzi, a ona odparła: „Bo oboje macie pecha”. Z początku uznałem to za niesmaczny żart, ale potem zacząłem się zastanawiać… „Może Iza ma rację? – myślałem. – Może powinienem poznać dziewczynę ze zdjęcia?”.
Tym bardziej że jej twarz utkwiła mi w pamięci. Nieznajoma zaczęła mi się śnić i zacząłem czuć się tak, jakby ktoś rzucił na mnie urok. Oczywiście nie wierzę, że to możliwe. Ale – skoro istnieje coś takiego jak pech, to może są jakieś siły, które człowiekowi pomagają, zamiast psuć mu życie?
Zadzwoniłem więc do Izy.
– Co tam, raz kozie śmierć! – powiedziałem. – Umów nas, jeśli możesz – poprosiłem.
– Dobra! Bądź w piątek w barze sałatkowym przy uniwerku. O osiemnastej, okej?
Jechałem do tego barku w wyjątkowo dobrym nastroju. Kiedy wysiadłem z tramwaju, postanowiłem kupić nieznajomej jakieś kwiatki. Wszedłem do kwiaciarni, wybrałem bukiet i sięgnąłem po portfel… Portfela nie było! Zacząłem w panice przeszukiwać kieszenie. W końcu doszedłem do wniosku, że okradziono mnie w tramwaju. A przecież nie można iść na randkę bez portfela! Załamany zadzwoniłem do Izy, żeby jakoś uratowała sytuację…
Agata: to byłby podwójny pech
Zadzwoniłam do Izy, żeby się usprawiedliwić. Byłam pewna, że jej znajomy czekał na mnie o umówionej godzinie. Dowiedziałam się, że Marka okradziono w drodze na randkę, więc też się nie pojawił.
– Uważam, że jesteście sobie przeznaczeni! – z przekonaniem stwierdziła koleżanka.
– Zwariowałaś? Co ty wygadujesz? – zdziwiłam się.
– No, pomyśl sama, oboje macie pecha. Coś mi mówi, że jest na to lekarstwo!
– Jakie lekarstwo?
– Miłość!
– Bardzo zabawne! – prychnęłam z sarkazmem.
– Ale ja naprawdę tak myślę, jestem pewna! I chcę was znów umówić.
Powiedziałam Izie, że to nie jest dobry pomysł. Pewnie znowu nic by z tego nie wyszło…
Najdziwniejsze jest to, że tak naprawdę bardzo bym chciała spotkać się z Markiem. Z jednej strony pewnie łatwiej poradzić sobie z pechem, kiedy wspiera cię ktoś bliski. Tylko że w naszym wypadku byłby to raczej… podwójny pech!
Marek: Wreszcie znaleźliśmy lekarstwo
Wpadłem na świetny pomysł – skoro ta feralna siła niszczy moje plany, to ja odwdzięczę się jej tym samym! Zadzwoniłem do Izy i poprosiłem, żeby jeszcze raz umówiła mnie z Agatą. Oczywiście wtajemniczyłem ją w plan. Zadzwoniła pół godziny później i oznajmiła, że Agata zgodziła się na powtórkę randki. Zostaliśmy umówieni tego dnia na godzinę osiemnastą, tam gdzie poprzednio, czyli w barku.
Tym razem byłem na miejscu już o czwartej, ponieważ zamierzałem przechytrzyć pecha. Byłem pewien, że gdybym przyjechał o umówionej porze, coś by się stało i nie doszłoby do spotkania. Wszedłem do baru i zacząłem się rozglądać, ale dziewczyna stojąca za ladą nie przypominała z wyglądu Agaty. Kiedy ją zagadnąłem, dowiedziałem się, że zastępuje Agatę, która musiała wcześniej wyjść z pracy.
Nie zamierzałem jednak dać za wygraną i przesiedziałem w barze prawie trzy godziny. Agata się nie pojawiła. Było wpół do siódmej. Załamany wyszedłem z baru i przez skwerek ruszyłem w stronę przystanku. I wtedy...
– Agata? To ty? – spytałem z niedowierzaniem na widok dziewczyny nadchodzącej z przeciwka.
– Tak – odparła z pięknym uśmiechem. – Postanowiłam przechytrzyć pecha, dlatego wyszłam z baru, gdzie mieliśmy się spotkać. Spacerowałam po okolicy.
I… oboje wybuchnęliśmy śmiechem. A potem zaczął padać deszcz, więc schroniliśmy się pod parasolem i ramię w ramię ruszyliśmy do pobliskiej kawiarni.
Było wspaniale! Żadne z nas się nie przewróciło, żadne nie oblało się sokiem. Mój portfel tkwił na swoim miejscu, w kieszeni marynarki. Patrzyliśmy sobie w oczy i wiedziałem, że Agata myśli o tym samym co ja: znaleźliśmy lekarstwo na pecha!
Czytaj także:
„Przyjaciółka bez mojej zgody, umówiła mnie na randkę w ciemno. Miałam jej nawrzucać, ale dzięki niej odnalazłam miłość życia”
„Zakochałem się w Kindze bez pamięci i chciałem poznać jej córkę. Od jej matki dowiedziałem się, że żadna 5-latka nie istnieje”
„Mąż zrobił dziecko mojej najlepszej przyjaciółce. Powinnam mu podziękować, bo dzięki temu spotkałam miłość życia”