„Po nocach myślałam, jak rozkochać w sobie wykładowcę. Dopięłam swego i zamiast zaliczenia, wyznał mi miłość”

Zakochana kobieta fot. Adobe Stock, zinkevych
„Roberta mogłam słuchać w każdy weekend, a nawet częściej. Wodziłam za nim cielęcym wzrokiem, bo… No bo… Po prostu zakochałam się w nim jak małolata. Był interesujący, przystojny i tak czarująco ujmujący, że nie mogłam przestać o nim myśleć”.
/ 25.01.2022 04:26
Zakochana kobieta fot. Adobe Stock, zinkevych

– Jedziemy w tym roku do Harendy? – Robert obejmuje mnie czule. – Tylko patrzeć, jak zakwitną mlecze…

Przymykam oczy i uśmiecham się do wspomnień żółtych zboczy Harendy, na której Robert po cichu wyznał mi miłość. Ale do tego majowego wyznania droga była długa. Oj, bardzo długa. I zaczęło się to tak niefartownie...

– Anka. Mam dotację na studia podyplomowe – powiedziała we wrześniu moja szefowa. – Chciałabym, żebyś poszła.

– Dlaczego znowu ja? – jęknęłam.

– Bo ty nie masz rodziny i zobowiązań. Lilka zaczęła te studia w tamtym roku i w końcu ich nie skończyła. Bo gorączki, bo biegunki i inne.

Faktycznie nie czułam na plecach ciężaru rodziny, więc byłam skazana na to, żeby czuć ten zawodowy. Owszem, lubiłam się dokształcać. Ale nie niemalże co roku! Też chciałam mieć trochę wolnego czasu dla siebie i właśnie to powiedziałam szefowej.

– Muszę kogoś wytypować na te studia – opowiedziała. – A akurat jeśli chodzi o ciebie, to mam gwarancję, że je skończysz i coś z nich zrozumiesz.

Kiwnęłam głową, wcale nieprzekonana. Szefowa westchnęła i popatrzyła na mnie z uśmiechem.

– Dam ci wolne piątki przed zjazdami. Co ty na to?

– A te zjazdy to są także w piątki? – zapytałam chytrze.

– Nie. W soboty i w niedzielę. No, to jak będzie?

Wolne piątki dwa razy w miesiącu? Szybko przekalkulowałam w myślach i uznałam, że mi się to opłaca.

– Dobrze, szefowo. Jak z tymi piątkami w pakiecie, to jednak reflektuję – uśmiechnęłam się szeroko.

– A żeby ci przykro nie było, to dodaję siebie do kompletu – odpowiedziała uśmiechem na mój.

Lubiłam Alę. Była dobrym, choć wymagającym kierownikiem, a za pracownikami poszłaby w ogień.

– No to załatwione – podsumowała.

– Od października wracamy do szkolnej ławy.

Odkurzyłam piórnik, kupiłam kołonotatnik i w pierwszy weekend października ruszyłam na uczelnię. Dobrze, że chociaż pogoda nie skłaniała do dezercji, bo miałam na nią wielką ochotę. Dzień był zimny i deszczowy. Zmoknięta i przemarznięta dotarłam do budynku i odszukałam salę, w której miały się odbyć pierwsze zajęcia.

Do ich rozpoczęcia było jeszcze sporo czasu, a jednak nie byłam sama. Klapnęłam z impetem na ławkę, na której siedział jakiś młody mężczyzna i przeglądał notatki.

– Ciekawe, od czego dzisiaj zaczniemy? – zagadałam z głupia frant, żeby poznać kolegę.

– Kto to może wiedzieć? – skrzywił się zabawnie. – Koleżanka na zajęcia?

Skinęłam głową.

– A kolega też?

– Tak. Ale najchętniej zostałbym dziś w domu i naciągnął kołdrę na uszy.

Sympatyczny był. I całkiem przystojny. Spontanicznie wyciągnęłam rękę.

– Skoro razem będziemy się męczyć w szkolnej ławie… Anka jestem.

– Robert – uścisnął moją dłoń.

– Mam nadzieję, że prowadzący nie będą zbyt surowi. Z chęcią parę razy urwę się na wagary – zaśmiałam się.

Gawędziliśmy potem jeszcze o tym i owym, a kiedy słuchacze zaczęli się schodzić, Robert wstał i otworzył drzwi sali, a potem gestem zaprosił nas do środka. Moje oczy robiły się coraz większe ze zdumienia, gdy Robert położył swoje rzeczy na biurku. Potem poprosił o ciszę i przedstawił się jako kierownik studiów.

Co za wstyd!

– Co ci jest? – szepnęła szefowa, która usiadła ze mną w ławce. – Jesteś czerwona jak burak.

– Potem ci opowiem.

Siedziałam jak cielak, słuchając tego, co miał do powiedzenia Robert. Hm, doktor Robert, którego najwyraźniej śmieszyło moje zmieszanie.

– Mogę obiecać, że zajęcia będą interesujące. W końcu wszyscy tu zgromadzeni kochamy zabytki, prawda? – uśmiechnął się sympatycznie i zaraz dodał: – Jedna ze słuchaczek zdradziła mi dzisiaj, że marzy o wagarach. Otóż mogę obiecać i jej, i reszcie grupy, że takowe zdarzą się na pewno niejeden raz.

Słuchacze gruchnęli śmiechem.

– Pójdziemy na piwo? – zapytał jedyny w grupie mężczyzna.

– Miałem na myśli raczej łono natury. – Robertowi nie zbywało na poczuciu humoru. – Dobrze, to część oficjalną mamy za sobą, a teraz przechodzimy już do przyjemności, czyli do tematu zajęć...

Przez godzinę pilnie notowałam, starając się nie podnosić wzroku zbyt często, bo widziałam, że Robert przygląda mi się z uśmiechem. Raz nawet pochylił się nade mną i szepnął:

– Nie musisz tak skrupulatnie wszystkiego notować. Przecież cię nie obleję.

Studia na szczęście okazały się ciekawe i były prowadzone przez tak barwne osobowości, że nawet nie było mi przykro spędzać co drugi weekend na uczelni. Tym bardziej, że zajęcia często prowadził Robert.

Robił to w taki sposób, że trudno było oderwać od niego wzrok. Kiedy wspomniał, że od nowego roku otworzą pokrewny kierunek, któremu również będzie szefował, szepnęłam do Ali:

– Zapisz mnie koniecznie.

Szefowa wybałuszyła na mnie oczy

– Dawniej musiałabym cię kusić wolnym piątkiem. A teraz chcesz się dobrowolnie poddać takiej karze?

– Zdecydowanie.

No cóż, Roberta mogłam słuchać w każdy weekend, a nawet częściej. Wodziłam za nim cielęcym wzrokiem, bo… No bo… Po prostu zakochałam się w nim jak małolata. Był interesujący, przystojny i jak nikt umiał zaciekawić wykładanym przedmiotem. U niego mogłabym nawet studiować ekonomię!

W każdym razie dwa wolne od zajęć tygodnie dłużyły mi się tak bardzo, że nawet wolne piątki przestały mnie cieszyć. Za to co drugi weekend był cudowny. Wykłady mogłyby się dla mnie nie kończyć. Z niechęcią obserwowałam jednak pierwsze oznaki wiosny, która zapowiadała zbliżający się koniec studiów.

Na przedostatnim zjeździe Robert zaproponował nam wagary, mówiąc:

– Za tydzień zabiorę państwa do mojego ukochanego miejsca. Proszę się ubrać na sportowo, przygotować sobie wałówkę, no i zabrać ze sobą dobry humor.

– Gdzie pojedziemy? – zapytałam.

– To tajemnica. Ale myślę, że miejsce przypadnie do gustu niejednej zapalonej wagarowiczce – uśmiechnął się szeroko.

Dwa tygodnie później siedziałam wraz z resztą grupy w autokarze. Robert wywiózł nas do Zakopanego, a konkretnie na Harendę, która o tej porze roku była bardziej żółta niż zielona. Po zwiedzeniu domu, w którym mieszkał Kasprowicz z żoną, przysiedliśmy na ławkach przed mauzoleum.

Pogoda była piękna, a Robert romantyczny

Podziwialiśmy budzącą się do życia przyrodę, jedliśmy śniadania i rozmawialiśmy leniwie, gdy nagle Robert wyjął jakiś zeszyt i powiedział:

– Ponieważ od tego nie uciekniemy, zapraszam po kolei do siebie. Będziemy zaliczać – uśmiechnął się łobuzersko.

– Eee, nie jesteśmy przygotowani. Buu – zaczęliśmy protestować.

– Nie musicie państwo się biedzić w murach nad kartką papieru i jeszcze narzekacie? – zaśmiał się tylko.

To było najdziwniejsze kolokwium, jakie przeżyłam. Robert nikogo nie pytał o zabytki, aspekty prawne i tym podobne rzeczy, tylko rozmawiał na tematy neutralne! Gdy przyszła moja kolej, zapytał:

– I co wagarowiczko? Czy aż tak było ciężko w tej szkolnej ławie?

– Widzę, że już zawsze będziesz mi wypominał moją wpadkę – westchnęłam z udawanym oburzeniem.

– Zawsze? – Robert złapał mnie za słowo. – Bardzo chciałbym tego zawsze – dodał już ciszej. – Ale nie wiem, czy mogę liczyć na twoją wzajemność…

Tylko obecność kolegów powstrzymała mnie od jakiegoś impulsywnego gestu. Popatrzyłam w oczy Roberta i trudno było mi uwierzyć, że to się dzieje naprawdę.

– Wiem, że powinny być kwiaty, długie patrzenie w oczy i może mniej obcesowe pytanie, ale czy nie szkoda marnować czasu, skoro nie jest się już małolatem? – puścił do mnie oko.

– O tak, doktorowi na wydziale historycznym rzeczywiście pewnych rzeczy już nie wypada... – zachichotałam.

Dyskretnie pokazał mi język i powiedział:

– Żmija! Ale za to polubiłem cię już od pierwszego momentu, kiedy beztrosko wzięłaś mnie za kolegę. Bardzo mnie ujęłaś tą bezpośredniością, wiesz?

I pewnie gadalibyśmy tak jeszcze długo, ale koleżanki zaczęły się podśmiechiwać, że jakieś długie to zaliczenie. Robert prędko wpisał mi piątkę z minusem (wredota jedna) i zaprosił następną słuchaczkę. Do domu wracałam w świetnym nastroju, z moich oczu bił taki blask, że aż Alicja śmiała się ze mnie.

– Czy mnie też tak błyszczą oczy? I czy mnie studia odjęły zmarszczek? Musimy sobie częściej fundować takie SPA…

Zaraz po obronie dyplomów Robert już bez ceregieli wziął mnie za rękę i odprowadził do domu. I tak zaczęło się nasze wspólne „być”, w którym nie może zabraknąć corocznej, wiosennej randki na Harendzie.

Czytaj także:
„Przez żonę mojego kochanka prawie straciłam ciążę. Ta okrutna kobieta chciała mnie upokorzyć i zemścić się na mężu”
„Chłopak zostawił mnie zaraz po tym, gdy straciłam z nim cnotę. Spotkałam go po 30 latach i miałam okazję się odegrać”
„Uderzyłem szefa żeby zaimponować koleżance z pracy. Chciałem, żeby uważała mnie za samca alfa”

Redakcja poleca

REKLAMA