Przyznaję, to było idiotyczne! Kompletnie nie rozumiem, jak mogłam się tak zachować. Rzuciłam się na obcego faceta w przymierzalni i go pocałowałam! Ja, Maja N., lat 26, osoba stateczna, rozsądna, zrównoważona, spod znaku Wagi – najbardziej spokojnego w całym zodiaku… I szanowana księgowa w poważnej firmie! Nie mam nic na swoje usprawiedliwienie. Impuls niczego nie tłumaczy. Podobnie jak to, że ten facet był bardzo przystojny. I że… nie miał nic przeciwko temu. Ale wszystko po kolei.
Pod koniec sierpnia, gdy tylko skończyły się te straszne upały, wybrałam się do dużego outletu. Kilkadziesiąt sklepów, tysiące ludzi, kiepska klimatyzacja, ale za to ogromny wybór sukienek i kapeluszy. Czyli tego, co najbardziej lubię.
Podobał mi się, ale zgrywałam niedostępną
Chciałam wykorzystać przeceny. Mam idealną figurę dla projektantów masowej odzieży – rozmiar 38, wzrost 170, kobiece kształty. Wszystko dobrze na mnie leży. Koleżanki lubią ze mną robić zakupy, bo nie marudzę za długo w przebieralni. Jak mi się coś podoba, to kupuję. Potrafię też dobrze i, co najważniejsze, szczerze doradzić.
Ale akurat tego dnia nic mi się nie podobało. Wydawało mi się, że nawet najpiękniejsza kreacja leży na mnie jak rozciągnięty worek. Już zamierzałam wracać do domu, gdy rozległ się ten śmiech.
Przy kasie stał młody facet w białej koszuli i niebieskich, wąskich spodniach. Włosy miał modnie obcięte na nastroszonego kogucika, lekko wyżelowane. Typ południowca. Z miną triumfatora podawał złotą kartę uśmiechniętej pani z obsługi. Nawet na nią nie patrzył. Śmiał się do swojej towarzyszki, wysokiej blondyny w sukience bez pleców i w... kozaczkach. Nigdy nie zrozumiem, co faceci widzą w takich laskach. Po prostu jest taki rodzaj kobiet, z którymi nie chciałabym się znaleźć na bezludnej wyspie. Zjadłyby mnie na śniadanie, żeby mieć ładną cerę.
Facet spojrzał na mnie. Miał duże, ciemne oczy. Patrzyliśmy na siebie przez chwilę. Dokładnie tak długo, żebym zdążyła sobie przypomnieć, że to już nasze drugie spotkanie.
Pierwsze było wczesną wiosną. Wtedy kolejny dzień padał deszcz i wszyscy normalni ludzie siedzieli w domach przed telewizorami. Nawet najkrótszy spacer kończył się całkowitym przemoczeniem butów (nie uznawałam kaloszy). Ale znajomym z pracy jakoś udało się wyciągnąć mnie na miasto. Poszliśmy do klubu w centrum. Bardzo ostatnio modnego, takiego bez okien, z drewnianą, skrzypiącą podłogą, idealną do tańczenia tanga.
Piliśmy kolorowe drinki, tonąc w oparach gęstego papierosowego dymu. Nieznana mi z nazwiska wokalistka ze Skandynawii wykrzykiwała z niewielkiej sceny swój egzystencjalny ból. Po każdej piosence prosiła, aby nie bić jej brawa. Zapowiedziała też od razu, że jak skończy koncert, nie będzie bisować. Czekałam, aż poprosi, żebyśmy sobie stamtąd poszli. Jak skończyła, oczywiście publika poprosiła, by zabisowała. Koncert to koncert. Wokalistka jednak strasznie się zdenerwowała. Nakrzyczała, że przecież prosiła, że była umowa, że jesteśmy nie fair. Wyraźnie rozdrażniona, zwołała swoich równie naburmuszonych muzyków i zaszyli się razem w najciemniejszym kącie sali.
Nasz stolik był zaraz obok. Słyszałam, jak ktoś ją uspokaja. Na początku myślałam, że to pracownik, a później zorientowałam się, że to sam właściciel klubu. Miał miły, ciepły głos. Patrzył na wokalistkę dużymi, ciemnymi oczami, a ona powoli wydobywała się ze swojej mrocznej skorupy. Miał na nią tak kojący wpływ, że nawet zdecydowała się zaśpiewać jeszcze parę utworów. Nikt jej już namawiał do bisowania...
Gdy wychodziliśmy z lokalu, jego właściciel podszedł do nas i spytał, jak nam się podobał koncert. Moi znajomi jakoś nie wyrywali się do odpowiedzi.
– A ty co powiesz? – zagadnął dość bezpośrednio, bo przecież nie byliśmy na ty.
Gdy się nade mną pochylił, poczułam silne, męskie perfumy. Piżmo z wanilią – odgadłam bez problemu. Wiedział, że to działa na kobiety? Trudno, żeby nie, skoro chwilę wcześniej stał w wianuszku długonogich dziewczyn wpatrzonych w niego jak w obrazek… Na mnie też działał jego czar, ale nie zamierzałam tego okazać.
– Równie dobrze mógłbyś sam wystąpić, a ją puścić z playbacku – wycedziłam. – A ona powinna się zająć hodowlą ciem skandynawskich.
– Dlaczego akurat ciem? – uśmiechnął się, wyraźnie zaciekawiony.
– Mogłaby je w każdej chwili zatłuc kapciem – wyjaśniłam bez uśmiechu.
Znajomi patrzyli na mnie mocno zdziwieni, bo na ogół byłam miła, ale właściciel lokalu tylko się roześmiał.
– Nie zostaniesz dłużej?– powiedział tylko, trochę niepewnie, co mogło być jego sposobem na czarowanie kobiet.
– Nie – nie wzruszyłam nawet ramionami, żeby wiedział, że nie jestem jak te wszystkie panienki, które się zgadzały.
Takie było to nasze spotkanie. Raczej bez znaczenia. Choć łapałam się na myśli, że przecież nic by się nie stało, gdybym wtedy została. Pogadalibyśmy i tyle…
Nie mam pojęcia, czemu to zrobiłam
Teraz ten facet zapłacił już złotą kartą za zakupy blondynki i ruszyli ku wyjściu. Nie wiem, o czym myślałam, gdy znikali w pasażu. Machinalnie brałam z wieszaków kraciaste koszule, sukienki w kwiaty, swetry w serek, przezroczyste tuniki, czyli dokładnie to, czego nigdy bym nie włożyła.
Gdy szłam do przymierzalni, zobaczyłam, że facet z klubu i blondynka wrócili. Ona buszowała wśród futerek, a on szukał dżinsów. Nie chcę usprawiedliwiać swojego późniejszego zachowania, ale miałam pewność, że wrócił ze względu na mnie. Miałam tę pewność, chociaż on nawet nie patrzył w moim kierunku. Szósty zmysł?
Nie jestem oszałamiającą pięknością, w związku z tym faceci raczej rzadko się za mną oglądają. Podobno jednak mam w sobie to „coś”. Tak w każdym razie uważał mój eks. I może ten superprzystojny facet dostrzegł wtedy w klubie to „coś” i do dziś mnie nie zapomniał? A może przeciwnie – wcale mnie nie zapamiętał, tylko po prostu, swoim zwyczajem, chciał zaliczyć kolejną panienkę, która mu się akurat nawinęła?
Weszłam do przymierzalni. Była ciasna, wisiało w niej wyszczuplające lustro, a z góry sączyło się ciepłe światło. Ktoś na ścianie napisał szminką: „Chcę schudnąć dwa kilogramy”. Ja bym napisała: „Chcę zapomnieć o facecie z klubu”. Bo było jasne, że ma dziesiątki panienek, i jeśli dam się nabrać na te jego powłóczyste spojrzenia, będę kolejną. Chyba że jednak kupię jedną z tych workowatych tunik…
Nie wiem, jak to się stało: czy zapomniałam zamknąć się od środka w przymierzalni, czy też zasuwa nie zadziałała... Tak czy inaczej – w drzwiach mojej przymierzalni nagle stanął ON. Z naręczem ... nie, nie kwiatów, ale męskich dżinsów. A ja właśnie tkwiłam tam w jakiejś workowatej tunice, której normalnie nie włożyłabym na siebie za żadne skarby świata!
– Przepraszam – chciał wyjść, ale złapałam go za rękę i wciągnęłam do środka.
– Pamiętasz mnie?
– Tak.
– Udowodnij mi to...
– Ciem. Kapciem – uśmiechnął się szeroko, a ja wpiłam się w jego usta.
Były gorące i dopiero po chwili odpowiedziały na pocałunek. Piżmo i wanilia.
– Przepraszam, ale musiałam to zrobić – odkleiłam się wreszcie.
I zrobiło mi się potwornie głupio. W życiu nie całowałam obcego faceta! I to jeszcze w jakiejś ciasnej przymierzalni, w outlecie! Coś musiało mi chyba paść na mózg! Innego wytłumaczenia nie było!
Patrzył na mnie zdezorientowany.
– Tomek! Tomek! – na domiar złego ta jego blondynka wszczęła alarm.
– Zobaczymy się jeszcze? – wyszeptał.
– Nie.
– Proszę. Przyjdź dziś do klubu.
– Nie – powiedziałam stanowczo.
Wypchnęłam go z przymierzalni. Za to sama zamierzałam zostać w niej do zamknięcia sklepu. Albo jeszcze dłużej.
– Jak te dżinsy? – sądząc po sile głosu, blondynka była już bardzo blisko.
– Nie za dobrze – odpowiedział.
– Było mnie zawołać. Poradziłabym… – zbeształa go od razu.
Coś zamamrotał.
– Chodź, musimy się pospieszyć, bo zostało nam już niewiele czasu... – tym razem głos się oddalał, i to na tyle szybko, że już nie zdołałam usłyszeć końca zdania.
A gdy wreszcie wynurzyłam się z przymierzalni, szybko omiotłam wzrokiem cały sklep. Już ich tam nie było.
Tamtej nocy nie mogłam zmrużyć oka. Przewracałam się, coraz bardziej zniecierpliwiona, z boku na bok. Na przemian przykrywałam się kołdrą i odkrywałam. Nawet najlepszy pomysł na kamienny sen, czyli przypominanie sobie ostatniego zebrania w pracy, podczas którego szefowa doprowadziła mnie do białej gorączki, nie zadziałał. Trudno się dziwić, skoro wciąż miałam przed oczami nasz pocałunek, w ustach nadal czułam smak jego ust, a nos zatykał mi duszący zapach piżma i wanilii…Wszystko wskazywało na to, że zaraz się ubiorę i polecę do jego klubu. Jeszcze nie było za późno, pewnie zabawa się dopiero zaczynała się rozkręcać...
Ale jak on sobie to wyobrażał? Co z tą jego blondi? Poza tym nie miałam się w co ubrać! A nawet gdybym miała, nie jestem pierwszą lepszą panienką, niech sobie nie myśli! Są przecież jakieś sposoby na zaśnięcie. W internecie znalazłam ponad sto linków. Najbardziej podobał mi się ten, że trzeba zjeść pudełko lodów śmietankowych polanych ajerkoniakiem. A jak nie pomoże, to drugie pudełko. Na szczęście zasnęłam bez lodów. I kolejne szczęście: nic mi się nie śniło.
W pracy zachowywałam się tak, jakbym walczyła o odznakę wzorowego pracownika. Jakby kompletnie nic – poza rozliczeniami, procentami, VAT-em, PIT-em – dla mnie nie istniało. Nawet nie robiłam sobie przerw na kawę. Podobno gdy umysł śpi, budzą się demony. Mój mózg od razu skoncentrował się na tym facecie z klubu.
Nie sądzę, żeby był demonem, raczej bawidamkiem – tak moja babcia mówiła o facetach kochających wszystkie kobiety świata. Zawsze mnie przed nimi ostrzegała, bo jak taki złamie serce, to już na amen. A ja jeszcze nigdy nie byłam zakochana. Miałam kilku kolegów, z którymi się prowadzałam, a nawet jednego zdeklarowanego kandydata na męża, jednak nie było między nami – nie wiem, jak to nazwać – tej całej chemii. Dlatego wszystkie moje związki dość szybko się rozpadały.
Nie spodziewałam się spotkać go tutaj
Nigdy bym nie przypuszczała, że mogę się zakochać w kimś takim! Najgorsze, że na taką miłość nie było sposobu w internecie. Nie mogłam też porozmawiać z babcią, bo zmarła kilka lat temu… To musiało mi po prostu przejść, tyle że... nie przechodziło. Liście spadły już z drzew, deszcz się już wypadał i nadchodziły zimne, mroźne dni. Co rano witało mnie szare niebo... „Co z oczu, to z serca” – powtarzałam sobie stare polskie przysłowie, jakby miało moc zaklęcia, ale na mnie nie działało. I tak wciąż myślałam o tym przystojniaku i o pocałunku, jakim się obdarzyliśmy.
Klub omijałam szerokim łukiem, jednak od oglądania w internecie zdjęć z imprez, które się tam odbywały, nie umiałam się powstrzymać. Był na większości z nich. Uśmiechnięty, zagadany... Wpatrzony w tę swoją blondynkę albo nawet do niej przytulony. To zawsze działało na mnie jak zimny prysznic. Co robić? Czekać, aż się rozstaną? A jeśli to jego druga połówka? Niech sobie będą razem do końca świata. Nie wolno ładować się butami w czyjś związek!
Tylko że... nikt inny mnie nie interesował. Koledzy w pracy wydawali mi się aseksualni. Nawet ci najbardziej przystojni. Chodziłam na imprezy z koleżankami, poznałam sporo osób, jednak przy nikim serce mi mocniej nie zabiło. Ba, nawet nie chciało mi się grzecznie odpowiadać tym, którzy do mnie zagadywali. Miałam ochotę, jak nastolatka, wzruszyć ramionami w geście: „Dajcie wy mi wszyscy spokój”. Najwyraźniej było mi pisane zostać singielką.
W swoje 27. urodziny poszłam na wystawę bioartu. Chciałam zobaczyć, jak głosił plakat, rosnące rzeźby. W ogromnej sali na przezroczystych żyłkach wisiały pozszywane… kaktusy. Trudno było rozszyfrować, co przedstawiały; rozwiązanie tej zagadki dawały dopiero cienie, który rzucały, przybierające kształt kota, konia czy psa. Była nawet żyrafa. Z opisu wynikało, że rośliny dalej rosną, więc ich cień będzie się zmieniał.
Przechadzałam się pustymi salami, gdy nagle poczułam lęk. Taki pierwotny, mówiący: „Uciekaj, bo zaraz będzie za późno!”. Chwilę później zorientowałam się, że rzeźby wydzielają zapach wanilii i piżma. Zmysły musiały mnie zawieść, bo przecież żadna rzeźba tak nie pachnie, jednak wtedy byłam pewna, że pachnie.
Szłam więc od sali do sali, bardziej żądna zapachu niż rzeźb. W ostatniej, przy rzeźbie lisa, jakiś facet w eleganckim płaszczu stał i czytał opis.
– Ty tutaj?! – spytał zaskoczony.
To był on! Facet z klubu!
– Też się dziwię – przyznałam zgodnie z prawdą, bo nikt ze znajomych nie chciał ze mną przyjść na tę wystawę bioartu.
W odpowiedzi on tylko się uśmiechnął, jakbym powiedziała dobry żart. On przez te długie miesiące nic się nie zmienił. Ja schudłam siedem kilogramów. Urosły mi włosy, wyostrzyły się rysy. Miałam ochotę wpaść mu w ramiona, tak po prostu, bez słów. Były zbędne. „A jeśli zaraz pojawi się tutaj ta blondynka?” – ta myśl trochę mnie otrzeźwiła, zwłaszcza że nawet nieobecność konkurentki nie dawała mi... pozwolenia.
– Wolno tak całować obcego faceta i znikać? – w jego głosie wybrzmiała prawdziwa pretensja.
– Jestem cudownie wolna. Mogę robić, co chcę. Niestety, ty nie jesteś wolny.
Przestał się uśmiechać.
Nie mam wyjścia, muszę walczyć o swoje
Jeszcze wczoraj na jego profilu na Facebooku widniał na zdjęciu z blondynką. Przyznać się, że je widziałam? Że zaglądam tam kilka razy dziennie? Nigdy!
– Chcesz, żebym był wolny? – spytał.
– Chcę – znów obudziła się we mnie kobieta, która pocałowała go w przebieralni.
Ta, która wiedziała, czego chce, i brała to bez skrupułów. Nie wiem, czy ją lubiłam. Wolałam tę, która nie właziła ludziom z butami w życie, w związki.
– Dobrze – znów się uśmiechnął.
Patrzył na mnie, jakby czekał, że rzucę mu się od razu w ramiona. Szybko wyszłam, bo jeszcze chwila i zrobiłabym to. Odwołałam wieczorne urodzinowe spotkanie z przyjaciółmi. Nie chciałam, by coś przyćmiło wspomnienie z wystawy.
Nic się nie wydarzyło aż do listopada. Rano pojawił się przymrozek. Wydawało się, że lata nigdy nie było i na pewno już nigdy nie będzie. Chudłam i tyłam, bo jak nie mogłam zasnąć, to jadłam te lody śmietankowe z ajerkoniakiem. Właściwie na nic nie czekałam. On nie wiedział nawet, jak się nazywam, więc to ja musiałam pojawić się w klubie albo wysłać do niego wiadomość. Co mnie powstrzymywało? Na jego profilu wciąż pojawiały się zdjęcia z blondynką. Może nie był już na nich taki roześmiany, za to ona wyglądała na bardzo szczęśliwą.
Najwyraźniej mogłam czekać do końca świata. Dosyć już jednak miałam udręczania się, trzeba było spojrzeć prawdzie w oczy. Ubrałam się w czerwoną sukienkę na ramiączkach i wyszłam. Płaszczyk miałam wiatrem podszyty, ale przecież nie mogłam włożyć puchówki. Do klubu dotarłam z sinym nosem. Wewnątrz było tłoczno. Lekko wstawieni klubowicze przemieszczali się z butelkami piwa w gładkich dłoniach.
Zobaczyłam go przy barze, pogrążonego w rozmowie z jednym z gości. Niedaleko stała jego blondyna, także pochłonięta rozmową. Cudowna sytuacja. Dlaczego ja się muszę wciąż pakować w podobne niekomfortowe sytuacje?!
– Tomek... – zaczęłam.
– A, cześć – rzucił obojętnie, a sekundę później posłał płochliwe spojrzenie w kierunku blondynki.
„Jeszcze tego brakuje, żeby ona się nami zainteresowała” – przemknęło mi przez myśl i w tej samej chwili dotarło do mnie, że to już nie ma żadnego znaczenia. Zrozumiałam, że stał się cud. Że z nieśmiałej, szarej panienki przeistoczyłam się w pewną siebie kobietę w czerwonej sukni.
To miłość… Taka, która zdarza się raz na tysiąc par, a może jeszcze rzadziej… Nie miałam na nią wpływu. Wolałabym się zakochać w sympatycznym panu inżynierze i jeść z jego rodzicami niedzielne obiadki. Zakochałam się jednak w tchórzliwym bawidamku, który każdego wieczora będzie otoczony chętnymi dziewczynami. Próbowałam zwalczyć tę miłość rozumem i lodami śmietankowymi, nie udało się. Pozostało mi tylko walczyć o swoje.
– Przyszłam po ciebie – powiedziałam.
Na tyle głośno, że blondyna musiała to usłyszeć. Byłam gotowa stawić jej czoło. Na bezludnej wyspie pewnie nie miałabym z nią szans, ale w ciemnym klubie siły się wyrównywały. Ona jednak ani drgnęła. Tomek też na nią spojrzał, potem na mnie.
– Skoro tak... to dobrze – powiedział.
– To już słyszałam i nie miało żadnego znaczenia – nie dawałam się zwieść.
– Przepraszam, poprawię się.
– Mało.
– Kocham cię – przeszło mu to przez gardło z pewnym trudem.
Ujęłam jego gorącą dłoń. Zawładnęły mną piżmo i wanilia.
Czytaj także:
„Wzięłam sobie za męża bawidamka, który żadnej nie przepuści. Byłam młoda, głupia i wierzyłam, że po ślubie się zmieni”
„Porzuciłam miłość życia, żeby związać się z byle bawidamkiem. Teraz bardzo tego żałuję, ale mój ukochany właśnie się żeni”
„Niedojrzały bawidamek z pracy, stał się moim gorącym kochankiem. Wystarczyło, że na mnie spojrzał, a płonęły mi uda”