Mam 48 lat, za sobą małżeństwo zakończone rozwodem i byle jaki związek. Samotnie wychowałam dwoje dzieci; jedno już na swoim, młodsze mieszka ze mną. Nieźle zarabiam, mam mieszkanie, auto i działkę pod miastem, spadek po rodzicach. Lubię tam jeździć na weekendy, żeby odpocząć po całym tygodniu.
Od jakiegoś czasu za płotem pojawia się nowy sąsiad. Kupił parę arów i mały, całoroczny domek. Z kawałka ziemi pełnego chwastów robi bajkę! Jest mało towarzyski; oprócz „Dzień dobry” i „Do widzenia” nie da się z niego nic wycisnąć.
Naprawdę mi się podobał...
Ja jestem gaduła i ciekawska. Chętnie podglądałam, jak mrukliwy sąsiad po swojej stronie ogrodzenia kopie, sadzi i przycina krzewy. Podziwiałam nowe klomby, rabatki, donice i kratki podtrzymujące. W dobrym guście i zaprojektowane z głową. Ze dwa razy próbowałam go zaczepiać, częstowałam ciastem i zapraszałam na kawę, ale odmówił. Podziękował – i już!
Interesował mnie ten facet. Doszłam do wniosku, że musi mieć dobre serce, bo przychodziły do niego bezpańskie koty i wałęsające się luzem psiaki. Zawsze miał dla nich jakiś smakołyk.
– Taka dobra dusza – opowiadałam koleżance. – Nie przegania kretów, chociaż mu niszczą trawnik, ślimakom pozwala obgryzać rośliny, a wiewiórki tak u niego śmigają, jakby je dokarmiał…
– Podoba ci się? – spytała.
– Jeszcze jak! Ale on jest jak głaz, nie zwraca na mnie uwagi.
– Nie wiesz, że kropla drąży skałę? Próbuj do skutku.
Naprawdę był dzikusem! Czasami myślałam, że coś z nim psychicznie nie w porządku, bo zachowywał się, jakby nie rozumiał świata. Po jakimś czasie, kiedyśmy się już lepiej poznali, zorientowałam się, że nie umie korzystać z bankomatu, nie ma komórki ani telewizora, a jego jedyne źródło informacji to malutkie stare radio.
– Gdzieś ty się chował?! – śmiałam się. – Spadłeś z księżyca?
– Może – odpowiadał. – Nie lubię gadać o sobie. Nie ma o czym.
Nie widziałam u niego żadnych fotografii, ani jednego obrazka na ścianie, zero gazet… Miał trochę książek na półce, lecz wszystkie obłożone w szary papier, jak w bibliotece publicznej, więc nie mogłam przeczytać tytułów. Ubierał się skromnie, w znoszone dżinsy i koszulki, szare lub czarne. Był czysty, zawsze ogolony; mocno siwiejące włosy nosił równo obcięte do końca uszu. Chyba sam sobie je strzygł, bo nie widać było ręki fryzjera. Wyglądał na pięćdziesiąt parę lat.
Zostawiałam mu klucze od mojego domku, a on robił drobne naprawy: zacinające się zamki, obluzowane kontakty, szpary w oknach, skrzynkę na drewno – wszystko naprawił lub zrobił sam, bez żadnego proszenia.
– Takie tam drobiazgi – machał ręką, gdy dziękowałam. – Gdybym nie chciał, tobym palcem nie ruszył. Po co tyle słów?
Siedział w domu, ale mi nie otworzył
Był silny, jeszcze niestary, przystojny, wyglądał na zdrowego. Obie z moją koleżanką nie mogłyśmy pojąć, czemu nawet nie próbuje jakoś się do mnie zbliżyć.
– Nie lubi kobiet? Może to gej? – kombinowałam.
– Zauważyłabyś – stwierdziła Olka. – Musiałby tu ktoś przyjechać, zanocować. Poza tym, na mój gust, to stuprocentowy heteryk! Ja mam do tego nosa!
– Więc czemu nawet mnie nie dotknie? Żadnego gestu, dowcipu, komplementu… Nic! Może mu się nie podobam?
– Żartujesz, Zuza? Superkobitka z ciebie przecież.
– Widocznie on uważa inaczej. Kiedyś specjalnie włożyłam dekolt do pasa. Myślisz, ze się zainteresował? Inni by się ślinili i gapili w biust, a ten – jak z drewna!
– No to ma jakiś feler. Zdarza się chłopom w jego wieku…
– Wiem, ale tacy, którym nie wychodzi, jeszcze więcej gadają i się chwalą, jacy to z nich donżuani. A ten nigdy nic!
Im bardziej on był obojętny na moje starania, tym częściej i chętniej go prowokowałam. „Niemożliwe, żeby nie widział, że na niego lecę! – myślałam. – Mam mu wleźć pod kołdrę?!”.
Mijały tygodnie. Byłam zakręcona jak młoda dziewczyna przeżywająca pierwszą miłość. Od lat nie przytrafiło mi się takie zauroczenie. To, że on w ogóle nie reagował na moje zaczepki, jeszcze bardziej mnie podniecało. Pragnęłam miłości z nim, marzyłam o bliskości z tym tajemniczym, intrygującym facetem. Ciągle mi się śnił, a to były sny pełne namiętnych obrazów i majaków. Czas szybko płynął, żyłam jak w słodkiej gorączce…
Lato w południe paliło wczesnosierpniowym słońcem, ale wieczory bywały chłodne. Tak zgłupiałam, że codziennie po pracy wsiadałam w auto i pędziłam na działkę. Mój studiujący syn był na wakacjach, drugi, już ożeniony, nie miał czasu dla mnie, więc nikt o nic nie pytał. Czasami zostawałam tam na noc. Jedliśmy wspólną kolację, potem on żegnał się ze mną sucho i znikał, a ja siedziałam przy oknie i popłakiwałam z żalu…
– Musisz iść? – zapytałam kiedyś, stawiając wszystko na jedną kartę. – Może byś jeszcze został?
– Nie zostanę. Śpij dobrze.
Zbliżały się moje imieniny. Szykował się długi weekend, więc niespodziewanie dzieci postanowiły mnie odwiedzić, i zjechały na działkę. Zachwycały się wypielęgnowanymi rabatkami astrów, goździków i nasturcji, równiutkim trawnikiem, złotymi słonecznikami, powojem i pachnącym groszkiem obrastającymi płot.
– Sama tego dokonałaś? – pytał starszy syn. – Tu jest jak w niebie!
– Sąsiad mi pomagał – przyznałam się. – Wiesz przecież, że ja się nie znam na ogrodnictwie.
– To jakiś czarodziej! Zaproś go mamo, poznamy mistrza!
Drzwi do sąsiedniego domku były zamknięte. Wiedziałam, że on jest w środku, ale nie ma siły, która by go stamtąd wyciągnęła. Wstydziłam się stać i błagać, żeby otworzył, bo synowa oparta o furtkę przyglądała mi się z dziwną miną. Od razu zauważyła, że chce mi się płakać
– Co jest, mamo? – zapytała. – Mogę ci jakoś pomóc?
Oświeciło mnie… Niczym nie ryzykowałam.
– Możesz pomóc. Dowiedz się czegoś o nim. Co robił, gdzie mieszkał, czemu jest taki obcy? W twojej pracy to jest możliwe… Chłopaków nie poproszę, bo zaczną wydziwiać, ty jesteś babka i więcej rozumiesz.
– To ktoś ważny dla ciebie?
– Bardzo. Coraz ważniejszy.
Moja synowa jest fajna. Lubimy się. Teraz też mnie objęła, przytuliła i szepnęła:
– Zrobię, co się da. Świat jest mały, człowiek nie szpilka, zawsze się czegoś można doszperać…
– Tylko to ma być sekret!
– Jasne. Nie bój się, chłopakom ani pary. Za kilka dni się odezwę.
Szatan najbardziej lubi kusić świętych
Teraz myślę, że lepiej było nie wiedzieć. Czemu nie zostawiłam tego tak, jak było? Po co grzebałam w cudzym życiu? Ale stało się.
Minęły prawie dwa tygodnie, zanim moja synowa zadzwoniła, że chce mnie odwiedzić.
– Tylko nie na działce – powiedziała. – Przyjadę do twojego mieszkania. A jeszcze lepiej, żebyśmy spotkały się na mieście, w jakiejś kawiarni.
Natychmiast wyczułam, że nie dowiem się niczego miłego.
– Mamo – zaczęła wolno, gdy się spotkałyśmy. – Zrobisz, jak zechcesz, ale ja ci radzę: jak najszybciej skończ tę znajomość.
– Czemu?
– Naprawdę mam mówić? Może lepiej mi uwierz na słowo.
– Chcę wiedzieć. Muszę.
– Skoro tak, słuchaj… Ale pamiętaj, ja cię ostrzegałam.
Długo siedziałyśmy w tej kawiarni. Nie pytałam, skąd synowa zna wszystkie fakty i szczegóły. Wierzyłam, że mówi prawdę: pokazała mi skserowane artykuły gazetowe sprzed prawie trzydziestu lat. Natychmiast go rozpoznałam w tamtym szczupłym, ciemnowłosym chłopaku, o którym pisali we wszystkich dziennikach.
Miał na imię Bronek. Zaraz po maturze wstąpił do seminarium i rozpoczął nowicjat. Nikogo ta decyzja nie zaskoczyła, bo od dziecka był niezwykle religijny i związany z kościołem. Rodzice wspierali jedynaka. W ich środowisku ksiądz to zaszczyt i powód do dumy, więc cieszyli się uznaniem i szacunkiem sąsiadów i rodziny. Byli pewni, że ich syn zrobi karierę; spodziewali się, że wyjedzie na studia do Rzymu, będzie pracował co najmniej w kurii, więc rozczarowali się, kiedy po święceniach został wikarym w malutkiej, wiejskiej parafii.
To był początek wszystkich nieszczęść… Bronek miał dwadzieścia pięć lat. Był niewinny jak dziecko. Nie znał kobiet. Nigdy nie randkował, nie znał smaku pocałunków, taki był rozmodlony i żarliwy w swoim powołaniu. Podobno szatan ze szczególnym upodobaniem kusi świętych, więc nic dziwnego, że młody ksiądz nagle oszalał z miłości do jednej z parafianek.
To dobry człowiek! Ja go lepiej znam...
Była bardzo ładna. Jeśli także zakochała się w Bronku, to ta miłość z niej szybko wywietrzała – zaraz po tym jak ten zrzucił sutannę. Miała już innego kochanka i zaszła z nim w ciążę. Bronkowi powiedziała: „Won!”, kiedy przyjechał i żebrał, żeby wróciła.
– Podobno warował pod jej domem – opowiadała synowa. – Krzyczał, płakał, prosił. Ludzie współczuli, litowali się nad nim, ale byli też tacy, co pluli i wyklinali wiarołomnego kapłana. Rodzice szaleli z rozpaczy, oskarżali go o grzech śmiertelny i złamanie sakramentów. Nie chcieli go widzieć. Jego ukochana nosiła dziecko innego… Nie rozumiał, dlaczego mu to zrobiła. Oskarżał ją o wszelkie zło, które na niego spadło. Coś mu się musiało w głowie poprzestawiać albo w końcu diabeł w nim zwyciężył…
– I co zrobił? – spytałam, choć właściwie już się domyślałam, jaka będzie odpowiedź.
– Dopadł ją i ukarał. O wyroku przesądziło to, że nie działał w afekcie, tylko zaplanował tę straszną zbrodnię. Tak właśnie stwierdzili biegli psychiatrzy.
– Ile dostał?
– Dwadzieścia pięć lat.
Zamówiłam koniak. Musiałam się znieczulić, jeśli miałam słuchać tej historii dalej.
– Niestety, ta dziewczyna nie była jego jedyną ofiarą – ciągnęła Sylwia. – Ojciec Bronka zapłacił zawałem na wiadomość o tym, co zrobił jego jedyny syn.
– A matka?
– Nigdy nie doszła do siebie po ciężkim szoku. Po paru latach zmarła.
– Historia jak z greckiej tragedii – aż poczułam dreszcze na ciele.
Bronek odsiedział wyrok do końca. Nikt go nie odwiedzał ani nie przysyłał paczek. Przez pierwsze lata więzienia w ogóle nie mówił. Zamknął się w sobie. Nie sprawiał żadnych kłopotów, był zdyscyplinowany, spokojny, cichy, ale z nikim się nie zakolegował. Wychowawcy, psychologowie, kapelan więzienny, inni osadzeni nie mieli do niego dostępu. Żył, jakby go nie było! W końcu odsiedział wyrok co do minuty i zaszył się na wsi. Miał pieniądze po rodzicach, mógł spokojnie żyć.
– Biedak – wyrwało mi się, ale moja synowa zaprotestowała.
– Ja tak nie uważam, mamo. Dokonał strasznej zbrodni!
– Masz rację, ale nie chcę go oceniać. Musiał przeżyć horror. Ja mu współczuję.
– Proszę, mamo, uważaj! To niebezpieczny człowiek. Nie trzeba się z nim zaprzyjaźniać. Nigdy nie wiadomo, co się w nim obudzi. Jest jak żarzące się ognisko, wystarczy mała iskra i buchnie!
– Znam go – uparłam się. – Ma dobre serce. Ucieka od świata, to prawda, ale widocznie woli być sam. Nie robi nic złego.
– Mamo, ty nie jesteś obiektywna. Wybacz, ale boję się o ciebie. Twoi synowie powinni o wszystkim wiedzieć.
Prosiłam, żeby nie robiła sensacji. Obiecałam, że ograniczę swoje wyjazdy na działkę.
– Nie jestem dzieckiem – mówiłam. – Skoro już wiem o wszystkim, będę ostrożna. Daję słowo! Tylko nic nie mów chłopcom.
Byłam w szoku, czułam się ciężko chora. Przez kilka dni nie jeździłam na działkę. Bałam się, że nie będę umiała z Bronkiem normalnie rozmawiać.
Olka też doradza ostrożność:
– Sama mówiłaś, że to dziwny facet. Zostaw go w spokoju. Nie zdejmiesz mu tego garbu z pleców, bo jest przyrośnięty na amen. Jemu nie pomożesz, a sobie zaszkodzisz. Po co ci to?
Wreszcie nie wytrzymuję. Zwalniam się wcześniej z pracy i wczesnym popołudniem podjeżdżam pod furtkę z drewnianych szczebli. Ktoś ją tymczasem pomalował na zielono. Trawa na podwórku jest skoszona i zgrabiona. A jednak czuję, że w domku obok nikogo nie ma. Jest zamknięty na głucho. Za to na moim ganku, pod cegłą, znajduję kartkę: „Dzięki za życzliwość. Twoi synowie mają rację, nie powinno mnie być w Twoim życiu. Wszystkiego dobrego”.
A więc byli tu! Przegonili go! Nie mogę mieć pretensji: nie chcieli, żebym się pakowała w jakieś bagno. Uważali, że mnie ratują przed nieszczęściem… Chcę do niego napisać, wytłumaczyć siebie i swoje dzieci, przeprosić za ich lęk o mnie. Chcę powiedzieć, że był mi bardzo bliski, że mu współczuję, uważam za dobrego człowieka, nawet kocham. Tylko gdzie mam pisać? Nie mam adresu...
Czytaj także:
„Kolega ze szkolnej ławki okazał się psychopatą. Tylko szczęśliwy przypadek sprawił, że uniknęłam strasznego losu...”
„Myśleliśmy, że znaleźliśmy lokatora idealnego. Okazał się być poszukiwanym przestępcą: płatnym zabójcą na usługach mafii”
„Miałam męża alkoholika, który zapił się na śmierć. Teraz córka związała się z przestępcą. Czy to moja wina?"