Przez całe życie byłam przekonana, że z czystej miłości wychodzą za mąż tylko naiwniaczki. Miłość może i jest fajna, ale nie pomoże, kiedy pensja nie wystarcza do pierwszego, a dzieciaki tłoczą się w czterdziestometrowym mieszkaniu. Postanowiłam, że jedyną drogą do szczęścia jest znalezienie mężczyzny z grubym portfelem.
Nie chciałam żyć biednie
Wychowałam się w skromnym, dość biednym domu, gdzie każdy miesiąc był wielką kalkulacją: czy tym razem cokolwiek zostanie czy wydamy wszystko do ostatniej złotówki na podstawowe potrzeby? Moja mama harowała jako sprzątaczka, a tata jako nauczyciel w szkole podstawowej. Pieniędzy nigdy nie starczało, a ja już jako nastolatka zrozumiałam, że nie chcę żyć tak jak oni.
Już w liceum wagarowałam z koleżankami szlajając się po kawiarniach w luksusowych biurowcach czy siedząc kilka godzin przy jednej herbacie w ekskluzywnych restauracjach. Wierzyłam, że właśnie tam w końcu spotkam kandydata, którego szybko uwiodę swoją świeżością i młodością. Z fascynacją obserwowałam elegancko ubranych mężczyzn wychodzących z biur, rozmawiających przez telefony warte więcej niż mój rodzinny samochód.
Wyobrażałam sobie, że kiedyś jeden z nich zaprosi mnie na kawę, a potem się we mnie zakocha i obieca, że od teraz to on będzie o mnie dbał. Wiedziałam, że sama nigdy nie będę w stanie wybić się z biedy, choćbym pracowała od świtu do nocy. Musiałam znaleźć kogoś, kto zapewni mi to, czego zawsze brakowało.
Mój plan zadziałał
Pewnego dnia los, jak sądziłam, się do mnie uśmiechnął. Był piękny, ciepły wieczór, a ja wybrałam się do jednego z droższych klubów w mieście. Idealnie ułożone włosy, starannie dobrana sukienka i obcasy, które dodawały mi pewności siebie... Wiedziałam, że wygląd to klucz. Przy barze zobaczyłam niesamowitego faceta. Wysoki, w idealnie skrojonym garniturze, z uśmiechem, który mógłby rozpromienić nawet najbardziej pochmurny dzień.
– Przepraszam, czy to miejsce jest wolne? – zapytałam, wskazując na krzesło obok niego.
Spojrzał na mnie uważnie, a potem uśmiechnął się szeroko.
– Teraz już nie – odpowiedział, zapraszając mnie gestem do zajęcia miejsca.
Rozmowa płynęła naturalnie. Nazywał się Witold. Był dowcipny, elokwentny i szarmancki. Kiedy zapytałam, czym się zajmuje, rzucił:
– Pracuję w korporacji informatycznej, ale zostawmy tematy pracy. Wolę słuchać o ciekawszych rzeczach.
Jego tajemniczość mnie zaintrygowała. Korporacja informatyczna – to brzmiało jak przepustka do świata, o którym marzyłam! Nie dopytywałam więcej, uznając, że mężczyzna sukcesu pewnie nie lubi chwalić się swoimi dokonaniami. A przynajmniej taki z klasą. Przez całą noc zachowywał się jak dżentelmen: zamówił dobre wino, zapłacił za wszystko, odprowadził mnie do taksówki. Czułam, że trafiłam na tego, którego szukałam.
Zauroczyło mnie... wyobrażenie o nim
Nasze spotkania szybko stały się regularne. Witold zabierał mnie do kawiarni, teatrów i na długie spacery po parku. Był uroczy, ale, co ważniejsze, wydawał się być mną zauroczony. Kiedy podarował mi złoty naszyjnik na moje urodziny, byłam pewna, że to początek mojego wymarzonego życia.
– Wow, musiał kosztować co najmniej z czterysta złotych – zachwycały się moje koleżanki.
– Co najmniej! – potakiwałam. – Mówię wam, stąd już blisko do diamentów i wakacji w luksusowych hotelach!
W mojej głowie już układałam scenariusz przyszłości: eleganckie mieszkanie, wytworne obiady, brak trosk o pieniądze. Byłam zakochana po uszy. W nim, ale też w wizji, którą zbudowałam w głowie. Ale po jakimś czasie zaczęły pojawiać się drobne sygnały, które nie dawały mi spokoju. Kiedy zaproponowałam kolację w jednej z droższych restauracji, Witold zaproponował tańszą alternatywę, tłumacząc to lepszą atmosferą. Gdy zapytałam o jego samochód, zmienił temat.
– Nie przepadam za gadżetami. Wystarczy mi mała toyota – powiedział, co wydało mi się dziwne, bo w mojej wyobraźni każdy mężczyzna sukcesu jeździł co najmniej BMW.
Oczekiwałam czegoś więcej
Przełom nastąpił po dwóch miesiącach znajomości, kiedy postanowiłam nieco bardziej zagłębić się w jego życie zawodowe. Podczas jednego ze spotkań zadałam pytanie, które od dawna mnie nurtowało.
– Witek, powiedz mi, czym dokładnie się zajmujesz?
Spojrzał na mnie lekko zmieszany.
– Jestem specjalistą IT w korporacji. Zajmuję się wsparciem technicznym.
– Specjalistą? – zapytałam, starając się nie dać po sobie poznać rozczarowania. – Ale… to chyba dobrze płatna praca, prawda?
Wzruszył ramionami.
– Czy ja wiem, myślę, że jakaś średnia krajowa. Nie narzekam, ale nie jestem milionerem, jeśli o to pytasz – zażartował.
Czułam, jak krew odpływa mi z twarzy. Średnia krajowa? To nie tak miało wyglądać! Przecież nosił eleganckie garnitury, był tak pewny siebie, taki… bogaty z wyglądu. Zrozumiałam, że wszystko sobie wyobraziłam. Witold nigdy nie powiedział, że jest milionerem. To ja założyłam, że jest bogaty, bo na takiego wyglądał i... tak się zachowywał. Wieczorem w domu spojrzałam na jego zdjęcie w telefonie. Był przystojny, uprzejmy i dobry. Ale mimo to, całe moje zadurzenie nagle wyparowało.
Chcę bogatego faceta
Nazajutrz spotkaliśmy się na kawę. Witek był, jak zawsze, czarujący, ale ja wiedziałam, że to nasze ostatnie spotkanie. Musiałam być szczera – choć dla niego moja szczerość mogła być bolesna.
– Witek, jesteś cudownym facetem, ale... czuję, że nasze drogi się rozchodzą – powiedziałam, starając się brzmieć jak najbardziej neutralnie.
– Rozumiem – odpowiedział cicho. – Tylko powiedz mi jedno: co zrobiłem źle?
Chciałam odpowiedzieć, że to nie jego wina, ale słowa uwięzły mi w gardle. Wiedziałam, że prawda byłaby dla niego ciosem. Nie mogłam powiedzieć, że odchodzę, bo jego stan konta nie spełnił moich oczekiwań.
– Po prostu.. Chyba nie do końca zamknęłam za sobą poprzedni rozdział. Przed tobą długo spotykałam się z kimś innym i... Nie do końca o nim zapomniałam – wydukałam, kłamiąc jak najęta.
Kiedy wróciłam do domu, długo patrzyłam w sufit, zastanawiając się, czy postąpiłam słusznie. Może zrezygnowałam z czegoś wartościowego. Ale moje marzenia o stabilizacji finansowej były silniejsze. Czułam się oszukana – choć to ja oszukałam samą siebie.
Kilka tygodni po tym, jak rozstałam się z Witoldem, nadal nie mogłam o nim zapomnieć. Nie chodziło o to, że brakowało mi jego obecności – w końcu od początku traktowałam tę relację bardziej jak inwestycję niż prawdziwą miłość – ale zaczęło mnie męczyć, że ciągle nie osiągnęłam swojego celu.
Nie miałam jednak zamiaru się poddać. Postanowiłam działać bardziej metodycznie. Przez kilka dni przeglądałam profile na portalach randkowych, ale szybko doszłam do wniosku, że żaden szanujący się biznesmen, a co dopiero jakiś milioner, nie korzystałby z takich aplikacji. A ja potrzebowałam prawdziwego człowieka sukcesu – kogoś, komu do pełni szczęścia brakuje tylko ładnej, młodej i zapatrzonej w niego dziewczyny.
Wróciłam więc do swojej starej taktyki. Znów zaczęłam kręcić się w okolicach drogich biurowców i restauracji, szukając okazji do przypadkowego spotkania z kimś, kto mógłby pasować do moich oczekiwań.
Może trochę żałowałam
Pewnego popołudnia, spacerując wzdłuż jednej z najdroższych ulic w mieście, natknęłam się... na Witolda. Siedział przy stoliku w kawiarni i rozmawiał z jakimś mężczyzną. W pierwszej chwili chciałam przejść obok, udając, że go nie widzę, ale to on mnie zauważył.
– Marianna! – zawołał, uśmiechając się do mnie, jakby między nami nigdy nic się nie wydarzyło.
Nie chciałam wyjść na niegrzeczną, więc podeszłam.
– Witek, cześć – powiedziałam, próbując się uśmiechnąć.
– To jest Łukasz, mój kolega z pracy – przedstawił swojego towarzysza, który wydawał się dużo starszy.
– Miło mi – odpowiedziałam, kiwając głową w jego kierunku.
Po krótkiej wymianie uprzejmości, Łukasz zajął się czymś na telefonie, a Witold spojrzał na mnie z ciekawością.
– Jak tam? Wszystko w porządku? – zapytał.
– Tak, oczywiście. Dużo pracy – skłamałam, bo w mojej dorywczej pracy sekretarki przeważnie zbijałam bąki i grałam w gry na telefonie.
– Dobrze cię widzieć. Może usiądziesz z nami? – zaproponował, ale ja szybko wymówiłam się brakiem czasu i ruszyłam dalej.
Choć starałam się wyglądać na pewną siebie, w środku coś mnie dręczyło. Zrobiło mi się wstyd, że rozstałam się z Witoldem z tak płytkiego powodu. Patrząc na niego teraz, zauważyłam, że był zrelaksowany i szczęśliwy, jakby nasze rozstanie wcale go nie dotknęło. A ja? Dalej sfrustrowana, dalej nieszczęśliwa. I właściwie trochę... samotna?
Przez kilka dni myślałam o naszej rozmowie. Wspominałam, jak szarmancki był w stosunku do mnie i jak potrafił rozbawić mnie swoimi żartami. Przez dłuższy czas nie przyznawałam tego nawet sama przed sobą, ale naprawdę dobrze się z nim bawiłam. Może pieniądze nie były wszystkim? Ale... Jak mogły nie być? Przecież obiecałam sobie, że nigdy nie wrócę do życia w biedzie. Witold był miły, ale jego zarobki nie wystarczałyby na styl życia, który chciałam prowadzić.
Czy tak wygląda przeznaczenie?
O dziwo, kilka tygodni później znów spotkałam Witka – tym razem na targach branżowych, na które poszłam z koleżanką. Prowadził jedno ze stanowisk. Przez chwilę obserwowałam go zza słupa. Zaskoczyło mnie to, z jaką pewnością siebie mówi o swojej pracy, opowiadając o nowoczesnych technologiach i projektach, które realizował. Ale w końcu mnie dostrzegł i natychmiast przerwał służbową rozmowę, aby do mnie podejść.
– Co za niespodzianka! Co tutaj robisz?
– Koleżanka mnie zaprosiła – odpowiedziałam wymijająco.
Rozmawialiśmy chwilę, a ja czułam, że znów zaczyna mnie intrygować. Może nie miał milionów, ale z pewnością miał coś, czego nie zauważyłam wcześniej: pasję. Znowu nawiedziła mnie ta nieprzyjemna myśl: czy nie skreśliłam go za wcześnie?
Niestety, zanim zdążyłam cokolwiek zrobić, los zadecydował za mnie. Dowiedziałam się, że Witold spotyka się z kimś innym – kobietą, którą poznał przez wspólnych znajomych. Informacja ta, choć udawałam, że jest mi obojętna, w głębi duszy była jak policzek. Nie tylko straciłam szansę na coś wartościowego, ale też zyskałam świadomość, że ktoś, z kim mogłam stworzyć coś poważnego, układa sobie życie z kimś innym...
Tamtego dnia po raz pierwszy przepłakałam noc przez faceta. Ale następnego dnia postanowiłam sobie, że już nigdy więcej nie pozwolę sobie na uczucia. A w międzyczasie muszę szukać dalej. Czy to oznacza, że jestem powierzchowna? Może. Ale każdy z nas dąży do swoich marzeń – a moje wciąż pachną luksusem.
Marianna, 20 lat
Czytaj także:
„Ojciec jak gumką do ścierania wymazał mi ze wspomnień mamę. Zrobił to, bo miał wiele na sumieniu”
„Córka cierpiała, bo nie mogła zajść w ciążę. Gdy w końcu się udało, mieliśmy w domu kumulację szczęścia”
„Zamiast obchodzić Dzień Babci, świętuję Dzień Psa. Syn myślał, że w ten sposób przestanę marzyć o wnukach”