Zosia wpadła do mnie jak po ogień. To moja przyjaciółka od wieków i zdążyłam już przywyknąć do tego, że sprawia wrażenie, jakby ciągle coś ją goniło. Chyba zresztą właśnie za tę żywiołowość najbardziej ją lubię. Teraz parzyłam nam herbaty i czekałam na wiadomości, jakie mi przyniosła. Byłam prawie pewna, że dotyczą jej życia uczuciowego, które pięć lat po rozwodzie odżyło z niespotykaną siłą.
Chciałam pomóc koleżance
Zosia stwierdziła, że nie chce reszty życia spędzić sama i rozpoczęła intensywne poszukiwania drugiej połówki. A że obie jesteśmy mocno po czterdziestce, nie było łatwo. Podziwiałam jednak jej upór i optymizm, ale chwilami miałam wrażenie, że koleżanka w każdym napotkanym mężczyźnie widzi potencjalnego drugiego męża.
– Co słychać? Co to za wieści? – zapytałam spokojnie, studząc jej emocje.
– Zakochałam się! – wypaliła.
– Znowu? – westchnęłam.
– No tym razem naprawdę – powiedziała chyba nieco urażona.
Uśmiechnęłam się do niej, bo była gotowa się obrazić.
– No mów, mów, słucham – zachęciłam ją.
– Jest fantastyczny, ma na imię Stefan, jest inteligentny, zabawny, szarmancki i do tego nieprzyzwoicie przystojny – koleżanka rozpływała się w zachwytach, a ja w myślach liczyłam mężczyzn, o których już tak mówiła. – I dlatego musisz mi pomóc – jej głos wyrwał mnie z zadumy, momentalnie oprzytomniałam.
– Jak to ja mam ci pomóc? – zapytałam, bo nie widziałam jakoś swojej roli w miłosnych rozgrywkach Zośki.
– No mówię przecież, poznałam go w kawiarni, okazało się, że jest instruktorem tańca, więc ja mu na to, że wspaniale, bo właśnie z koleżanką szukałyśmy szkoły tańca i chętnie do niego przyjdziemy. Zajęcia zaczynają się w czwartek – obwieściła triumfalnie, a mnie zatkało.
– Oszalałaś, jeśli myślisz, że pójdę z tobą – powiedziałam stanowczo.
– Ula, błagam, będę twoją dłużniczką. Nie może się wydać, że kłamałam, bo wyjdzie na to, że jestem starą, rozwiedzioną desperatką – spojrzała na mnie błagalnie.
– Ale przecież nią jesteś – zauważyłam kąśliwie.
– A ty? Nic tylko gary, praca i sprzątanie. Kiedy zrobiłaś coś dla siebie? – spytała zaczepnie. – Dzieciaki już na swoim, Szczepan ma swoje ryby, a ty żyjesz jak służąca. Siedzisz w domu albo najwyżej umówisz się ze mną na kawę. Za młoda jesteś na takie życie. Jak ci się nie spodoba, zrezygnujesz. Przecież pamiętam, że w liceum świetnie się ruszałaś – stwierdziła, a mnie zrobiło się głupio, bo miała trochę racji.
– Ale będziemy tam za stare – zaprotestowałam już słabiej.
– Nie będziemy – machnęła ręką. – Przecież sam instruktor ma około pięćdziesiątki. Poza tym możesz zrobić coś dla siebie i jeszcze uratować moje życie uczuciowe – stwierdziła.
Miałam trochę wątpliwości
Tak długo wierciła mi dziurę w brzuchu, że w końcu się zgodziłam. Nie byłam przekonana, czy to dobra decyzja, dopóki nie powiedziałam o naszym pomyśle Szczepanowi i nie poprosiłam, by poszedł z nami.
– Ula , kochanie, w naszym wieku? – roześmiał się mój mąż. Znalazłabyś sobie spokojniejsze zajęcie. A ja już na pewno nie będę się tak wygłupiał – stwierdził tonem, w którym pobrzmiewało politowanie.
A we mnie nagle wezbrało wzburzenie i wygarnęłam mu dokładnie to, co powiedziała mi Zosia. Obrażona i przekonana o własnej racji poszłam spać.
Im bliżej jednak było do pierwszej lekcji, tym większe wątpliwości mnie ogarniały. Owszem, gdy byłam młoda, uwielbiałam tańczyć, ale raczej na dyskotekach, a nie w szkole tańca. Poza tym moja figura i samopoczucie trochę się od tamtego czasu zmieniły i nie jest to raczej zmiana na lepsze…
Nawet nie miałam pojęcia, w co się na taką lekcję ubrać? W dodatku ostatnio dostawałam zadyszki nawet przy wchodzeniu po schodach. Naprawdę chwilami wydawało mi się, że postradałam zmysły, godząc się na tę pomoc Zośce. Ona jednak nie chciała słyszeć o mojej dezercji, więc chcąc nie chcąc, wybrałam się z nią na lekcje tańca, choć przeczuwałam rychłą katastrofę.
Może tylko kilka lekcji?
A jednak na miejscu nie było aż tak źle, jak sobie wyobrażałam. Ładne wnętrze, przyjemna atmosfera i co najważniejsze, mocno zróżnicowana wiekowo grupa. Oczywiście, że zobaczyłam kilka dziewcząt i chłopców w wieku moich dzieci, ale były także dwie pary w średnim wieku, no i ja z Zośką. Zawsze raźniej.
A gdy na środek sali wyszedł Stefan, zrozumiałam, co moja przyjaciółka miała na myśli. Facet rzeczywiście był nieziemsko przystojny i roztaczał wokół siebie niesamowitą aurę. Nic dziwnego, że Zosia na sam jego widok promieniała. Pomyślałam, że przemęczę się jedną lekcję, może dwie, a potem po prostu przestanę przychodzić, a ona może wreszcie znajdzie mężczyznę swojego życia.
Początkowo ruchy pokazywane przez Stefana wydawały mi się całkiem łatwe, ale gdy przyszło je powtórzyć… Czułam się jak słoń w składzie porcelany, a fakt, że widziałam swoje odbicie w lustrze, wcale mi nie pomagał. Kiedy Stefan zarządził łączenie się w pary, zdębiałam. Zośka oczywiście w trzy sekundy znalazła się przy instruktorze. I wtedy nagle…
– Mogę prosić? – usłyszałam, a obok mnie, jak spod ziemi, wyrósł na oko dwudziestoletni chłopak.
– Oczywiście – odpowiedziałam, choć poczułam się niezręcznie na myśl o tańcu z takim młodzikiem.
Muzyka popłynęła z głośników i obydwoje zaczęliśmy nieśmiało pląsać. Po chwili byłam tak skupiona na powtarzaniu kroków, że zapomniałam o skrępowaniu. Mój partner okazał się sympatycznym młodym człowiekiem o imieniu Karol, który przyszedł na kurs, by zaimponować dziewczynie. Od razu go polubiłam.
Znów poczułam się kobietą
Wyszłam z zajęć w bardzo dobrym nastroju i nie mogłam przestać nucić piosenki, do której uczyliśmy się tańczyć. Następnego poranka co prawda miałam wrażenie, że moje mięśnie mszczą za podjęty wysiłek, ale warto było. Złapałam się nawet na tym, że nie mogę się doczekać kolejnej lekcji. Zosia też była zachwycona, ale raczej z innego powodu.
Nie ma co udawać, mimo wcześniejszego sceptycyzmu, zajęcia bardzo mnie wciągnęły. Z czasem zauważyłam, że moje ruchy stały się bardziej płynne, a taniec sprawiał mi coraz więcej radości. Po kilku tygodniach okazało się, że zrzuciłam nawet kilka kilogramów i było to pretekstem do zakupu nowych ciuchów. Poczułam się bardziej kobieca, co nie uszło uwadze Szczepana.
– Strasznie się stroisz na te tańce– powiedział pewnego razu, gdy wychodziłam.
Pierwszy raz od lat poczułam, że mój mąż jest o mnie zazdrosny.
– Nie podoba ci się? – zapytałam.
– Podoba, rzecz w tym, czy o mnie chodzi – odparł naburmuszony.
– Kochanie, oczywiście, że o ciebie, przecież nie o Karola – postanowiłam go nieco podpuścić.
– Jakiego Karola? – złapał haczyk.
– No, mojego partnera tanecznego, gdybyś choć raz dał się przekonać, by pójść ze mną na zajęcia, to byś go poznał – dodałam.
Postawiłam wszystko na jedną kartę. „Albo pójdzie ze mną, albo będzie awantura” – myślałam.
– Wiesz, może tym razem się wybiorę, co mi szkodzi – usłyszałam.
Na sali treningowej Szczepan przez chwilę wyglądał, jakby chciał uciec, a jego ruchy przypominały ruchy Pinokia, ale dzielnie dawał sobie radę. Chyba to, że mam tak młodego partnera tanecznego, zadziałało na niego mobilizująco.
– Wiesz, kochanie, nie taki diabeł straszny, jak go malują, następnym razem też z tobą przyjdę – powiedział mój ślubny po zajęciach.
Dziś chodzimy na lekcje tańca razem i śmiało możemy powiedzieć, że dzięki temu nasz związek odżył. Mamy więcej energii, spędzamy dużo czasu razem i czujemy się, jakbyśmy znów mieli po dwadzieścia lat! Nie wspominając o tym, że na wszystkich weselach budzimy niekłamany podziw. A Zosia? Znalazła szczęście u boku Stefana, jej plan się powiódł.
Czytaj także: „Mąż miał ciekawy pomysł na podryw. Poznanym babsztylom opowiadał, że umarłam i jest samotnym ojcem”
„Nie mogłem być już sponsorem dzieci, więc zerwały ze mną kontakt. Dla bandy egoistów stałem się bezużytecznym dziadem”
„10 lat po ślubie mój mąż ciągle mnie zaskakuje. Gdy zobaczyłam, co przygotował na naszą rocznicę, szczęka mi opadła”