Malutki, złożony na pół karteluszek. I słowa: „Wezwanie do zapłaty”. Tak właśnie zaczął się najtrudniejszy czas dla naszej rodziny.
Wolny dzień był dla mnie okazją do jednego. Do sprzątania. Ja chyba nigdy nie potrafiłam odpoczywać i nie rozumiałam kobiet, które potrafią spędzić popołudnie z pilotem od telewizora w ręce. Mnie na to zawsze szkoda było czasu. Dlatego gdy kilka dni temu kierownik zmiany poinformował nas, że następnego dnia możemy nie przychodzić, bo i tak nie przyszły nakrętki i linia produkcyjna będzie stała, nawet specjalnie nie narzekałam. Przy dwójce małych dzieci i mężu kierowcy, który zawsze jest w rozjazdach, każdego dnia było co posprzątać.
Tym razem też od samego rana metodycznie wzięłam się za układnie zalegających w sypialni stert ubrań. Potem opróżniłam kosz w łazience, żeby zrobić pranie. Wzięłam właśnie w rękę spodnie Marcina, gdy z kieszeni wypadł złożony na pół karteluszek.
– Tyle razy prosiłam, żebyś przed odłożeniem ubrań do prania opróżniał kieszenie – mruknęłam pod adresem nieobecnego męża i już miałam wyrzucić świstek do kosza, gdy coś przykuło moją uwagę. „Wezwanie do zapłaty” – przeczytałam powoli i włosy mi dęba stanęły. Nie chodziło nawet o wysokość kwoty. Nie była duża. Chodziło o niewiele ponad dwieście złotych. Tym bardziej dziwiło mnie, czemu Marcin po prostu tego rachunku nie zapłacił. I czemu pożyczał pieniądze w jakimś parabanku o dziwnie brzmiącej nazwie?!
Pożyczył pieniądze z parabanku na perfumy?!
Nie mieliśmy kłopotów finansowych. Odkąd mąż zmienił pracę i został kierowcą TIR-a, powodzi nam się całkiem nieźle. Planowaliśmy nawet zmienić mieszkanie na większe. Myśleliśmy też o trzecim dziecku. A tu niespodzianka! Czyżby Marcin miał wydatki, o których nie chciał mi powiedzieć? – kołatało mi się w głowie. Do tej pory byłam przekonana o uczciwości męża. Słyszałam wiele razy opowieści o kierowcach, którzy w każdej bazie mają nową narzeczoną, ale byłam pewna, że nas one nie dotyczą.
Jesteśmy małżeństwem zaledwie kilka lat. Mamy dwoje dzieci, to jeszcze przedszkolaki. Marcin często powtarzał mi, jak bardzo kocha mnie i szkraby. Nie miałam powodu wątpić w jego uczciwość. Do tej pory… Drżącymi rękami schowałam wezwanie do kieszeni spodni i postanowiłam zaczekać na Marcina, żeby wyjaśnić, o co chodzi. Ku mojemu zdumieniu mąż zareagował bardzo nerwowo, kiedy zapytałam, o co chodzi:
– Grzebiesz w moich rzeczach? To już nawet w domu człowiek nie ma odrobiny prywatności?! – warknął.
– Chyba to nie jest nic dziwnego, że chcę wiedzieć, dlaczego pożyczałeś pieniądze – starałam się zachować spokój, ale w środku aż się trzęsłam. Zachowanie Marcina nie ułatwiało sprawy. Nigdy wcześniej mąż nie był wobec mnie agresywny!
– Jeśli chcesz wiedzieć, to nasz szef zalegał w zeszłym miesiącu z płatnościami – powiedział niechętnie Marcin, wyraźnie z trudem się opanowując. – A chciałem kupić ci prezent. Przecież były twoje imieniny.
Cóż, rzeczywiście kilka tygodni wcześniej miałam imieniny. Od męża dostałam eleganckie perfumy, ale wyjaśnienie nie wydawało mi się jednak do końca wiarygodne. Skoro firma ma kłopoty z płynnością finansową, to czemu wcześniej nie zająknął się o tym ani słowem? Jakieś to wszystko było podejrzane…
– Nie warto sobie było tym zawracać głowy – machnął ręką Marcin. – To były przejściowe kłopoty. Już o nich nie myśl.
No dobra, teraz muszę iść do bazy. Do zobaczenia. Mąż pocałował mnie w czoło i wyszedł w pośpiechu. A ja zostałam z kłębiącymi się w głowie myślami. Niby wyjaśnienie Marcina było logiczne, niby nie powinnam się martwić. Ale kobieca intuicja podpowiadała mi, że mąż nie mówi mi całej prawdy.
Przez kilka kolejnych tygodni udało mi się zapomnieć o całej sprawie. Marcin wracał punktualnie do domu, zachowywał się normalnie. Kilka razy wprawdzie odebrał telefon i gdzieś wychodził, ale wyjaśniał, że musi uzupełnić dokumentację dla jakiegoś bardzo ważnego klienta. Nie miałam powodu mu nie wierzyć.
Kiedy zapytał, czy może w piątek wieczorem wyjść na mecz z kolegami, nie miałam nic przeciwko temu. Nie protestowałam nawet, kiedy wrócił w niedzielę nad ranem i na pierwszy rzut oka było widać, że wypił więcej niż jedno piwo. W końcu haruje ciężko przez cały tydzień, ma prawo do odrobiny relaksu. Bomba wybuchła dwa dni później. Szłam z młodszym synkiem w mieście, gdy nagle Maciuś stanął przed jedną z wystaw i krzyknął:
– O, wieża! Taka jak moja! I nawet naklejkę ma taką samą!
– Rzeczywiście, synku… – odpowiedziałam nieuważnie i odruchowo spojrzałam na witrynę sklepu. Lombard.
Nie dyskutowałam z nim, wiedziałam, że kłamie
Jakie to przykre, że ktoś musiał wstawić do lombardu wieżę dziecka – pomyślałam nawet, bo po sposobie obklejenia sprzętu kolorowymi dinozaurami na pierwszy rzut oka widać było, że należał do małego chłopczyka. O zainteresowaniach podobnych do naszego Maciusia. Po powrocie do domu zajrzałam do pokoju syna w poszukiwaniu wieży. Sprzętu grającego nie było na półce!
– Przesuwałeś gdzieś swoją wieżę? – spytałam Maciusia, ale on tylko bezradnie pokręcił głową:
– Też się dziwię, mamusiu – wyjaśnił. – I była tam na wystawie…
Czy mogła się tam dostać czarodziejsko? Serce zabiło mi mocniej. Czy to możliwe, żeby ktoś wyniósł bez mojej wiedzy wieżę dziecka do lombardu? Kto miałby to zrobić? Przychodziła mi do głowy tylko jedna osoba… Zapytałam jeszcze o los sprzętu starszą córkę, ale Amelka także zrobiła wielkie oczy. Nie pozostawało mi nic innego jak zapytać Marcina. Mąż zareagował bardzo nerwowo.
– Zwariowałaś?! – krzyknął. – Po co miałbym zastawiać w lombardzie wieżę własnego dziecka?! To wy nic nie pilnujecie! Człowiek zaharowuje się jak wół, żeby rodzinie niczego nie brakowało, a wy co? Gubicie sprzęt! Byłam pewna, że Marcin nie mówi prawdy. Tylko on mógł zastawić wieżę Maćka – ale nie widziałam sposobu, żeby mu to udowodnić.
Ogarniało mnie coraz większe przerażenie. Co takiego dzieje się w życiu mojego męża, że zastawia w lombardzie sprzęty?! Nawet wieża dziecka nie jest dla niego świętością! Musiałam się tego dowiedzieć.
Po południu wybrałam się do lombardu. Wieża była wyceniona znacznie powyżej swojej wartości, ale nie pozostało mi nic innego, jak ją po prostu wykupić. Przecież nie mogłam pozwolić na to, żeby Maciuś został bez swojej własności! Liczyłam na to, że przy okazji uda mi się dowiedzieć od pracowników, kto przyniósł do nich ten sprzęt.
– Pewnie pan się dziwi, że kupuję taką używaną wieżę, i to dla dziecka – powiedziałam do młodego chłopaka stojącego za ladą. Mężczyzna tylko uśmiechnął się grzecznie. Zapewne sądził, że na lepszy sprzęt po prostu mnie nie stać. – Wykupuję, bo to wieża mojego synka. On bardzo lubi dinozaury – wyjaśniłam, wskazując na zielone naklejki z boku. – Może mi pan powiedzieć, kto tę wieżę tu przyniósł? – pochyliłam się nad sprzedawcą.
– Przykro mi, nie wolno nam udzielać takich informacji, proszę pani – odpowiedział szybko.
– Proszę… Mam podejrzenie, że mój mąż. Proszę pana, ja chcę mu pomóc. Nie rozumiem, dlaczego to robi. Pożycza pieniądze, zastawia rzeczy…
– Ten mężczyzna, który przyniósł tę wieżę, był w bordowej kurtce pilotce – powiedział cicho sprzedawca. Poczułam przejmujący chłód w sercu! Marcin kupił sobie taką kurtkę kilka miesięcy wcześniej. Był z niej bardzo zadowolony, wszystkim opowiadał, że to spełnienie marzeń z dzieciństwa. Nie mogło tu być mowy o pomyłce!
– Nie mówił panu może, czemu to robi? My nie jesteśmy biedni. Oboje pracujemy. Nie musimy zastawiać rzeczy – szepnęłam.
– Coś wspominał o ludziach z miasta, którzy nie dają mu żyć – powiedział cicho sprzedawca, a mnie aż się słabo zrobiło z wrażenia.
Marcin zadarł z mafią? I oni go szantażowali?! Ale dlaczego?!
Tym razem byłam pewna, że nie mam nawet po co próbować rozmawiać o tym z mężem. Tylko by go taka próba rozmowy zdenerwowała i wzbudziła jego czujność. Jeśli chciałam naprawdę się czegoś dowiedzieć, musiałam być sprytna.
Następnego dnia wzięłam popołudniową zmianę, a rano pojechałam do bazy firmy, w której pracuje mój mąż. Wiedziałam, że Marcina nie ma. Tego dnia zaczynał trzydniową trasę do Niemiec. Wtedy popłynęła opowieść, która mnie przeraziła Na mój widok Witek, najbliższy kolega Marcina i jednocześnie jego szef, wstał zza biurka:
– Marcin pod Berlinem, Gosiu. Na pewno ci mówił – zaczął niepewnie.
– Tak, wiem, mówił – przerwałam mu szybko. – Ja w zasadzie do ciebie.
– To zapraszam – wskazał mi biuro. Kiedy już siedziałam naprzeciwko niego z kubkiem gorącej herbaty w dłoni, niespodziewanie dla samej siebie wybuchłam płaczem:
– Ja nie wiem, co się dzieje, Witek – powiedziałam. – Czuję, że Marcin się w coś wplątał, ale nie mam pojęcia, o co chodzi. Jeśli ty mi nie pomożesz, to już nie wiem, gdzie mogę się zwrócić – płakałam.
Później powiedziałam Witkowi o wszystkim. O wezwaniu do zapłaty i wieży Maciusia w lombardzie. Wspomniałam też o tym, co powiedział mi pracownik tej instytucji. Że Marcin jest winny pieniądze „ludziom z miasta”.
– Skoro potrzebował gotówki, to nie rozumiem, czemu nie zwrócił się do ciebie – nie przestawałam płakać. – Przecież znacie się tyle lat. Pożyczyłbyś mu i nie musiałby się zadłużać u mafii! Prawda?
– Małgosiu, nie wiem, jak mam ci to powiedzieć – zaczął cicho Witek. – Ale ja wiem, dlaczego Marcin nie przyszedł do mnie po pożyczkę. Bo bym mu nie dał ani grosza.
– Słucham? – spojrzałam zaszokowana na przyjaciela męża. – Przecież się przyjaźnicie! Znacie się…
– Małgosiu, ja nie pożyczyłbym Marcinowi pieniędzy, bo on jest mi już winien kilka tysięcy. W tym momencie musiałam się przytrzymać skraju biurka, bo mi się zakręciło w głowie. Patrzyłam na Witka szeroko otwartymi oczami i wydawało mi się, że to niemożliwe, żebym słyszała to, co właśnie słyszę. A jednak.
– Ale jak… Ale po co on pożycza te pieniądze? – szepnęłam, niezdolna wydusić z siebie normalnego głosu. – On mnie zdradza, tak? Ma inną kobietę? I to na nią, na jej zachcianki? Powiedz mi, błagam, Witek, powiedz! – złożyłam prosząco ręce.
– Małgosiu, nie denerwuj się… – zaczął cicho Witek. – Marcin nie ma innej kobiety. Nie zdradza cię.
– To na co mu te pieniądze? – nie przestawałam dopytywać. – Jest chory, tak? Musi ratować życie?
– Owszem, Marcin jest chory – potwierdził powoli Witek. – Ale nie tak, jak ci się wydaje. Nie ma nowotworu ani żadnej tego typu choroby. Nie walczy o życie. Małgosiu. Twój mąż jest… On jest hazardzistą.
– Słucham? – Słowa Witka wydały mi się po prostu absurdalne. Jak to – Marcin jest hazardzistą?
Hazardziści kojarzyli mi się z ludźmi w eleganckich garniturach, którzy spędzają noce w drogich kasynach! Marcin po każdym kursie jak najszybciej jechał do domu i spał jak zabity przez wiele godzin, odsypiając trudy pracy za kółkiem. Rany boskie, o czym ten Witek mówił?! Teraz moja kolej. Muszę zawalczyć o swojego męża
– Wiem, o czym teraz myślisz – usłyszałam tymczasem. – Podejrzewasz pewnie, że przesadzam, bo Marcin nie gra w ruletkę ani w pokera, nie spędza nocy z kasynie. Rzeczywiście, nie robi nic z tych rzeczy. Tylko że teraz są inne rodzaje hazardu. Wiem, o czym mówię, bo tak naprawdę to ja wciągnąłem w to twojego męża… – Witek spuścił wzrok.
Później usłyszałam historię, której żadna kobieta usłyszeć by nie chciała. Otóż kilka miesięcy temu Witek z kilkoma kolegami zaczęli się relaksować po pracy w lokalnych punktach sprzedających zakłady bukmacherskie. Wydawało im się to zupełnie niegroźne. Spędzali razem czas, gadali o piłce nożnej, poza tym dzięki tym zakładom czuli jakiś tam dreszczyk emocji. Miła odskocznia po monotonnej pracy za kierownicą.
– Piwa czy innego alkoholu nie pijemy, bo jesteśmy przecież zawodowymi kierowcami. Taki zakład z kolei kosztował kilka groszy, a na sporcie każdy się zna… – tłumaczył Witek. Początkowo grali o małe sumy. Do czasu, aż jeden z kierowców, Bartek, wygrał kilka tysięcy, obstawiając wynik jakiejś egzotycznej ligi. Wtedy Marcin oszalał.
– Zaczął obstawiać, co tylko możliwe. Każdą wolną chwilę spędzał w kabinie auta na oglądaniu na komórce meczów i na ich analizowaniu. Faktycznie, zauważyłam, że ostatnio dostawaliśmy wyższe rachunki za używanie internetu w komórce męża, ale nie przywiązywałam do tego wagi. Poza tym Marcin tłumaczył mi, że w wolnych chwilach ogląda filmy.
Teraz zrozumiałam, że nie chodziło o filmy fabularne
Dotarło do mnie także to, że mój mąż pilnie potrzebował pomocy. Wyszłam od Witka na trzęsących się nogach. Przeraziło mnie to, co usłyszałam – ale i dodało sił. Chcę walczyć o Marcina. Na szczęście wiem, że z hazardem można wygrać. Jego najbliższy przyjaciel jest na to dowodem. Witek zaczynał tak jak mój mąż. Ale w pewnym momencie przyszło opamiętanie.
– Dotarło do mnie, że zakłady to taki sam hazard jak gra w pokera, a nie niewinna zabawa – powiedział mi podczas naszej rozmowy, a ja świetnie zrozumiałam, jaka jest moja rola. To ja muszę uświadomić Marcinowi, że tak właśnie jest. Żaden hazard nie jest zabawą, nie wolno pozwolić mu się wessać… Wiem, że na początku nie będzie łatwo, skoro mój mąż zabrnął tak daleko. Ale kto powiedział, że w małżeństwie zawsze ma być z górki? Będę walczyć!
Czytaj także:
„Odbiłam faceta najlepszej przyjaciółce. Nie planowałam tego romansu, po prostu tak wyszło”
„Zaszłam w ciążę jako 16-latka. Mój syn jest o tydzień starszy od… mojej siostry”
„Teściowa nie akceptuje mnie, bo nie mogę mieć dzieci. Najchętniej wyswatałaby mojego męża z kimś innym”