Kochałem moją Grażynkę do szaleństwa i nieba bym jej przychylił. Uwielbiałem w niej wszystko. Także tę uroczą szparę między zębami, która moim zdaniem tylko dodawała jej wdzięku. Cóż z tego, skoro Grażynka szczerze jej nienawidziła?
Moja ukochana jako nastolatka straciła jeden z zębów – prawą górną piątkę. W tym samym czasie jej rodzina popadła w kłopoty finansowe, nie było więc mowy o tym, by wstawić brakujący ząb. Wtedy te obok zaczęły się przesuwać i tak powstała diastema.
Grażynka marzyła o tym, żeby ją zlikwidować, tylko jak uzbierać na to pieniądze? Ortodontka wyliczyła, że samo wstawienie zęba to koszt około 5–7 tysięcy, ale wcześniej trzeba przecież sprawić, aby pozostałe „wróciły na miejsce”, czyli założyć na nie aparat. A to kolejne kilka tysięcy, bo trzeba je dokręcać.
– A jak już pani robi górę, to powinna zająć się także dołem. Inaczej górne zęby nie będą miały podparcia w dolnych i znowu zaczną się wykrzywiać – stwierdziła pani doktor.
Po podliczeniu wszystkiego wyszło nam z Grażynką aż... 15 tysięcy złotych!
– Suma nie do zdobycia! – jęknęła moja narzeczona. – Tym bardziej teraz…
Niech każde z nas spełni swoje marzenie
W owym czasie bowiem rozpoczęliśmy właśnie przygotowania do ślubu. Wydatków było sporo, choć i tak mniej, niż się spodziewaliśmy. Na przykład knajpę mieliśmy za darmo, gdyż mój kumpel jest właścicielem fajnego pubu i stwierdził, że on nam to wesele urządzi w ramach prezentu ślubnego. Cieszyliśmy się z takiego rozwiązania, bo wiadomo, jak to jest w dzisiejszych czasach. Człowiek wykosztowuje się na wszystko niemiłosiernie, a potem w kopertach od gości znajduje jakieś marne grosze.
Kiedy Dominik wyraził chęć ugoszczenia nas, Grażynka wyraźnie poweselała, a potem zaczęła się nas czymś zastanawiać. W końcu mnie zapytała, czy w ramach prezentu ślubnego moglibyśmy spełnić swoje marzenia.
– Przecież nie musimy jechać w podróż poślubną. Możemy ją sobie darować, są inne wydatki – stwierdziła, po czym wyznała, że chętnie zrobiłaby sobie w końcu zęby.
Przyznam, nieco się zdziwiłem, ale zamiast z nią dyskutować, postanowiłem odłożyć ten temat na później. Na szczęście nasi goście okazali się w porządku i pieniądze na ślub dostaliśmy. Może nie była to jakaś zawrotna suma, ale uzbierało się ponad 30 tysięcy.
– Chcę być wobec ciebie uczciwa – stwierdziła moja narzeczona. – Ja biorę pieniądze na leczenie zębów, a ty możesz także za podobną kwotę spełnić swoje marzenie.
Wielokrotnie później zastanawiałem się, dlaczego właściwie nie powiedziałem wtedy, że tak naprawdę mam ochotę gdzieś wyjechać. Na przykład zobaczyć Kenię i wziąć udział w safari, które do tej pory oglądałem jedynie w telewizji. Jednak rozsądek wziął górę i stwierdziłem, że dużo bardziej przyda nam się nowy samochód, bo przecież stary coraz częściej odmawiał posłuszeństwa.
Sprzedałem go więc, dołożyłem pieniądze ze ślubu i tak przed naszym domem stanął całkiem fajny ośmioletni passat. W dniu, w którym Grażynka założyła aparat na zęby, poszliśmy to uczcić do pubu.
– Ortodontka powiedziała, że to potrwa ze dwa lata i będę miała olśniewający uśmiech. Jakoś się przemęczę – stwierdziła moja żona.
Załatwiła mnie na cacy...
Dwa lata minęły naprawdę szybko. Diastema zniknęła, piątka została wprawiona i…
– Kochanie, teraz wyglądasz jak modelka z reklamy pasty do zębów – pochwaliłem ją.
Kochałem jej zabawną szparę miedzy zębami, ale musiałem przyznać, że bez niej uśmiech mojej żony wyglądał dużo lepiej. Niestety, nie tylko ja to zauważyłem… Z prostymi zębami Grażynka poczuła się znacznie pewniej w towarzystwie. Zaczęła się częściej uśmiechać i stała się otwarta na ludzi. A za tym przyszedł awans i nowe zauroczenie… Własnym szefem!
Kiedy wracam myślami do tamtych dni, myślę, że z takim facetem jak on nie miałem żadnych szans. Zanim się zorientowałem, co jest grane, było już po wszystkim. Pewnego dnia moja żona postanowiła po prostu odejść. W dodatku próbowała mnie przekonać, że tak będzie dla nas lepiej.
– Bo przecież na razie nie mamy dzieci, wiec to nie będzie takie trudne – argumentowała. – Wiem, to moja wina. Ale zrozum, nie spełniasz już moich oczekiwań…
Nie miałem siły walczyć o tę miłość, zgodziłem się na rozwód. Na podział majątku także. No i właśnie wtedy moja była żona zażądała podzielenia samochodu na pół!
– Jak to? Przecież on miał być dla mnie! – zdziwiłem się. – Miał być moim spełnionym marzeniem, już zapomniałaś?
Niestety, Grażynka nie zamierzała odpuścić. Zupełnie nie docierały do niej moje słowa. Sędzia także stwierdziła, że skoro auto zostało kupione w małżeństwie, to podlega zwykłemu podziałowi. A na mój argument, że była żona zrobiła sobie za ślubne pieniądze zęby, popatrzyła na mnie z niesmakiem.
– Chyba pan jej ich teraz nie wyrwie? – zapytała tylko lodowatym tonem.
Nie, nie wyrwę. Ale sędzia mogła chociaż uwzględnić rachunki od ortodonty! Tymczasem samochód uznała za majątek wspólny, a zęby mojej byłej żony – za jej rzecz osobistą, niepodlegającą podziałowi…
I tak oto zakończyło się nasze niespełna trzyletnie małżeństwo. Gdybym miał choć trochę oleju w głowie, załatwiłbym to wszystko inaczej… Bo przez moją naiwność wyszło na to, że spełniło się tylko marzenie mojej żony. A ja zostałem na lodzie jak ostatni frajer.
Czytaj także:
„Myślałem, że znalazłem miłość i zostałem z niczym. Kochanka oskubała mnie ze wszystkiego - pieniędzy, rodziny i pracy”
„Mąż zostawił mnie dla kochanki i oskubał ze wszystkiego, czego się dorobiliśmy. Zostałam sama z dzieckiem w kawalerce”
„Jak jeleń dałem się złapać na intrygę żony, która chciała mnie oskubać przy rozwodzie. Nie wierzyłem, do czego się posunęła”