„Codziennie słuchałam, że jestem beznadziejna. Byłam szmatą, w którą ona wycierała nogi. To największa trauma mojego życia”

Kobieta o byciu ofiarą fot. Adobe Stock
Już prawie zapomniałam, jak to jest normalnie żyć. Teraz biorę leki i leczę się z największej traumy mojego życia...
/ 08.12.2021 03:19
Kobieta o byciu ofiarą fot. Adobe Stock

„Szybko nauczyłam się rozróżniać jej kroki. Ze ściśniętym żołądkiem, nie odrywając oczu od ekranu komputera, nasłuchiwałam, czy zmierza w moją stronę. Jeśli miałam szczęście i dobry dzień, nie zatrzymywała się przy moim biurku”.

Częściej jednak musiałam zmierzyć się z falą złośliwej krytyki na dowolny temat, niekoniecznie związany z pracą. Ewa była w tej dziedzinie starą wyjadaczką, potrafiła wymierzać celne ciosy, osłabiające moją i tak już nadwątloną wiarę w siebie.

Stanęła za krzesłem, patrząc mi na ręce. Minuty ciągnęły się w nieskończoność, milczenie się przedłużało. Wyrafinowana tortura. Jak w tych warunkach pracować? Nie wytrzymałam i odwróciłam się do niej.

Oczy Ewy były pełne satysfakcji, wszystko szło zgodnie z jej oczekiwaniami.
– To się do niczego nie nadaje – powiedziała jadowicie, patrząc na mój projekt. – Tak jak ty, ale o tym chyba już wiesz. Dziwię się, że jeszcze cię tu trzymam. Jesteś bezużyteczna.
Wiedziałam, że to dopiero początek. Ewa się rozkręcała, potrafiła dużo więcej. Wybierała sobie ofiarę i wyżywała się na niej, podburzając zespół przeciwko nieszczęsnej.

Nie pierwszy raz dowiadywałam się, że wszystko, co robię, to zwykły chłam, do niczego się nie nadaję, jestem głupia i beznadziejna.

Od kilku miesięcy byłam na tapecie. Wciskała mnie obcasami w podłogę, czerpiąc z tego sadystyczną przyjemność. Nie pierwszy raz dowiadywałam się, że wszystko, co robię, to zwykły chłam, do niczego się nie nadaję, jestem głupia i beznadziejna. Mimo to wykorzystywała moje projekty, nigdy żadnego nie odrzuciła. Próbowałam wyjaśnić sytuację, ale tylko pogorszyłam swoje położenie. Ewa nie znosiła sprzeciwu.

Powinnam już dawno porzucić firmę, trzaskając drzwiami, ale przerażała mnie sytuacja w branży. Gdziekolwiek się obrócić – redukcje i zwolnienia.

Dobra praca była na wagę złota, może warto było trochę pocierpieć, żeby ją utrzymać?
O Ewie różnie się mówiło w środowisku. Miała wyrobione nazwisko i kilka dużych sukcesów na koncie, zarząd jej ufał, bo wielkie marki chętnie powierzały jej budowę wizerunku, a to oznaczało pieniądze.

Mobbing - cena kariery?

Słyszało się tu i ówdzie szeptane wiadomości o złym charakterze Ewy. Opinie były krótkie i dosadne: „wredna suka”, „sadystka”, „psychopatka”. Nie wierzyłam w nie, bo ich źródłem byli ludzie zwolnieni przez Ewę, nierzadko chorzy na nerwicę. Nie wiedziałam jeszcze, że wkrótce podzielę ich los…
Praca z nią to był awans do pierwszej ligi, dlatego cieszyłam się jak głupia, kiedy mnie przyjęła.
Z początku nie mogła się beze mnie obejść, do tego stopnia, że musiałam poświęcać jej swój prywatny czas. Ewa nie miała dzieci, męża ani nawet kota, siedziała w pracy do późna i wymagała tego samego od zespołu.
– Już wychodzisz? Tak wcześnie? – zatrzymała mnie kilka razy o 18. Szybko zrozumiałam, że jeśli chcę z nią pracować, muszę się wykazać większym zaangażowaniem i zapomnieć o zegarku.
Oraz o dziecku i mężu, którzy z niedowierzaniem przyjęli do wiadomości, że z pracy wolno mi wyjść dopiero w nocy.
– Boisz się jej? Ty, dorosła kobieta ze sporym dorobkiem zawodowym? – podpuszczał mnie Jarek.
Dobrze mu było mówić, nie przechodził codziennie tego co ja, a przede mną Marta. Tylko że ona uciekła na długie zwolnienie, które wystawił psychiatra, i nie zamierzała wracać.

Ewa znęcała się tylko nad jedną osobą w danym momencie, dla lepszego efektu przeciwstawiając ją zespołowi. Zastraszeni pracownicy dobrze wiedzieli, co mają robić, żeby nie podpaść szalonej szefowej.

Chór pochlebców kwitował usłużnymi chichotami co celniejsze odzywki Ewy, tylko najprzyzwoitsze osoby zdobywały się na milczenie. Wiedziały jednak, że zostanie to odnotowane. Ewa miała oko jak jastrząb. I nie zapominała uraz.

Nikt nie stanął w mojej obronie, tak jak przedtem Marta nie doczekała się od nas jednego życzliwego słowa. Nie miałam się nawet komu wyżalić, bo koleżanki unikały mnie jak morowej zarazy. Nie chciały podpaść Ewie. „Daj spokój, ona tak zawsze”, „po prostu ma zły humor”, mówiły, uciekając wzrokiem.

Gdy szef łamie prawo

Utrzymanie pracy było ważniejsze niż przyzwoitość, a na szóstym piętrze naszego biurowca standardy wytyczała Ewa. Stała na piedestale, niedosiężna dla śmiertelników. Nie obchodziły jej przepisy kodeksu pracy, jej było wolno więcej.
– Zapuściłaś się – kwitowała Ewa z obrzydzeniem moją trochę zaokrągloną sylwetkę. – Odstraszasz naszych klientów, nic dziwnego, że mamy gorsze wyniki – dodawała, obarczając mnie winą za własne niepowodzenia w negocjacjach.
Pod uważnym spojrzeniem szefowej zamieniałam się w niezdolną, brzydką i głupią kobietę, której zaczynały trząść się ręce, kiedy musiała powiedzieć dwa słowa.

Nauczyłam się milczeć, żeby nie prowokować ataków, chować głowę w ramiona i przemykać korytarzem. Chciałam stać się niewidzialna. Zaczęłam wierzyć, że jestem beznadziejna, zapomniałam o poprzednich sukcesach, pewności siebie i zwykłej ludzkiej godności. Byłam szmatą, w którą Ewa codziennie wycierała nogi, mnąc ją i targając, zapewne po to, by ją podrzeć. Nie zdawałam sobie sprawy, że chce mnie zniszczyć, nie bacząc na konsekwencje. Z nikim o tym nie rozmawiałam. Wstydziłam się.

Codziennie przeżywałam dramat, zmuszając się, żeby pójść do pracy. Mdłości i ból brzucha stały się moimi nieodłącznymi towarzyszami. Kto by pomyślał, że pozwolę doprowadzić się do takiego stanu!
Mój upadek postępował stopniowo i niezauważalnie. Nie wiem, kiedy przekroczyłam próg, za którym była emocjonalna pustka. Stałam się ofiarą przemocy, pozwalającą katowi na coraz więcej i więcej.
– Masz, to ci pomoże – powiedziała kiedyś Anka, kładąc na moim biurku dwie tabletki.
– Skąd to masz? – spytałam zdziwiona, że ktokolwiek zwrócił uwagę na mój godny pożałowania wygląd.

Od dłuższego czasu nie mogłam spać, moje sińce pod oczami sięgały brody.
– Od lekarza, nie bój się, nie kupiłam na czarnym rynku – Anka wyciągnęła z torebki opakowanie. – Dzięki nim można tu przetrwać i nie zwariować. Zapisz nazwę, przydadzą ci się.
– To nic nie da – nie ruszyłam się z miejsca.
Anka litościwie wsunęła mi do ręki kartkę z nazwą specyfiku.
Tabletki schowałam do szuflady i zapomniałam o nich aż do kolejnego zebrania zespołu.

„Przez nią zemdlałam w pracy”

Ewa urządzała regularnie takie burze mózgów. Domagała się od pracowników nowych pomysłów, mieszając jednocześnie z błotem dotychczasowe, co nie przeszkadzało jej z nich korzystać.
Lubiła czuć, że rozdaje karty, upajała się władzą nad nami. Spotkania odbywały się wieczorem, żeby nie przerywać pracy, jak lubiła podkreślać, i ciągnęły się długo w noc.

– Jesteście beznadziejni. Czy ja muszę pracować z nieudacznikami? – Ewa torpedowała każdy pomysł.
Wymęczeni ludzie wbijali wzrok w podłogę, bojąc się odezwać.

Źle się czułam. Do tego stopnia, że nie byłam w stanie przejmować się szaleństwem szefowej. Już nawet nie marzyłam, żeby pójść do domu, po prostu siedziałam i starałam się nie spaść z krzesła.
– A ty co?! Spójrzcie na nią – Ewa mi nie popuściła. – Czy tak wygląda kreatywny pracownik?
Zawiesiła głos, czekając na aplauz. Tym razem nikt się nie roześmiał. Ludzie mieli wszystkiego dość.

Już prawie zapomniałam, jak to jest normalnie żyć, to był horror!

– Muszę wyjść, źle się czuję – powiedziałam niespodziewanie. Nie wiem, skąd miałam śmiałość, żeby się odezwać. Chyba było mi już wszystko jedno.
Widzę. Wyglądasz jak nienormalna – głos Ewy ociekał nienawiścią.
– Jeżeli teraz wyjdziesz z pracy, możesz nie wracać. Nikogo tu siłą nie trzymam, jasne? – zwróciła się do wszystkich. – Na wasze miejsca czekają dziesiątki młodych i zdolnych. Nie podoba wam się? To jazda!

Nikt nie kwapił się do wyjścia. Ja także siedziałam jak sparaliżowana.
Zebranie trwało prawie do północy. Dotrwałam do końca, a potem wstałam z krzesła i film mi się urwał. Zemdlałam.

Anka wezwała pogotowie, zanim Ewa jej tego zabroniła. Szefowa nie chciała, by po firmie się rozniosło, że podwładna nie wytrzymała jej metod zarządzania ludźmi. Trzy dni później połknęłam ukryte w szufladzie tabletki. Zadziałały. Pierwszy raz od niepamiętnych czasów się odprężyłam, przestał mnie boleć żołądek, zawroty głowy nie utrudniały życia.

„Tak się czułam, zanim zaczęłam pracować z Ewą” – pomyślałam.
Już prawie zapomniałam, jak to jest normalnie żyć, teraz na nowo odkryłam komfort dobrego samopoczucia. To jasne, że chciałam je utrzymać.

Praca na psychotropach

– Ma pani nasilone objawy stresu pourazowego – powiedział lekarz.
– Leki pomogą doraźnie, ale najlepsza będzie terapia. I proszę pomyśleć nad zmianami w życiu.
Zaczął wypisywać receptę, ale zastanowił się i popatrzył z uwagą.
– Co się tam u was dzieje? Nie jest pani pierwszą pacjentką, która przychodzi z takimi dolegliwościami. Pani firma wykupiła abonament w lecznicy, więc widzę, że coś jest nie tak. Z mobbingiem można walczyć w sądzie – powiedział lekarz.
– Nie czuję się na siłach o tym rozmawiać – odpowiedziałam.

Od dwóch miesięcy jestem na zwolnieniu. Słyszałam, że najnowszą ofiarą szefowej stała się Anka, która bardzo źle to znosi. Dziewczyna nie ma w nikim oparcia, a zespół nadal milczy, bo tak jest najbezpieczniej.

Na szczęście mnie to już nie dotyczy. Nie mam zamiaru tam wracać…

Więcej prawdziwych historii:
„Pomóżcie mi wyleczyć żonę z kompleksów! Od narodzin syna nie widziałem jej ud, brzucha ani pośladków”
Mój mąż pije - prawdziwa historia Aleksandry

Redakcja poleca

REKLAMA