Z życia wzięte - prawdziwe historie miłosne

Z życia wzięte fot. Fotolia
Nie spodziewałam się, że trudna sztuka pieczenia ciasta drożdżowego może mieć coś wspólnego z budowaniem szczęśliwego związku. A jednak!
/ 12.02.2013 06:59
Z życia wzięte fot. Fotolia
Chciało mi się płakać ze złości, gdy wyciągałam placek z piekarnika. Tak bardzo się starałam, tak porządnie wygniotłam ciasto, a już na pierwszy rzut oka widziałam, że wyszedł zakalec. Ostatnio nic mi się nie udaje i ta kulinarna porażka była przysłowiową kropką nad „i”. Postawiłam blachę z nieforemnym glutem w środku, usiadłam przy kuchennym stole i zwyczajnie się rozryczałam.

I gdy tak szlochałam, ktoś zadzwonił do drzwi. Zignorowałam to, bo zupełnie nie nadawałam się ani do rozmowy, ani do pokazywania ludziom. Ale za chwilę rozdzwoniła się komórka.
– No gdzie ty jesteś – moja przyjaciółka, Elka, była wyraźnie zdenerwowana. – Stoję pod drzwiami, byłyśmy umówione na kawę, a ciebie nie ma!
– Jestem, zaraz otwieram – wymamrotałam.

Gdy otworzyłam drzwi, Elka wpadła w przerażenie.
– Co się stało? – krzyknęła i pociągnęła mnie od razu do kuchni. – Jezus Maria, zostawił cię?
– Kto? – zapytałam nieprzytomnie.
– No, Michał, a kto? Dlaczego ryczysz? Skrzywdził cię?
– Nie, tylko… – wybąkałam, a potem znowu się rozpłakałam. – Jestem beznadziejna.

Elka wstawiła wodę na gaz.
– Idź, umyj twarz, ogarnij się, ja ci zrobię herbatę – oznajmiła. – A potem mi powiesz, co to za kryzys osobowości cię dopadł.
Opowiedziałam. Że nie mam cierpliwości do Michała, że ciągle się go czepiam, więc on się złości. Że na początku było tak cudownie, obsypywał mnie czułościami, mówił, jak to mnie kocha. A teraz wraca z pracy zmęczony, nie ma na nic siły i już mnie tak nie tuli jak kiedyś. A ja bym chciała, żeby to trwało zawsze.

– Wiesz, ty faktycznie jesteś beznadziejna – Elka spojrzała na mnie z niesmakiem. – Życie to nie bajka! Romantyzm romantyzmem, a na chleb trzeba zarobić. Kocha cię i to jest najważniejsze. A że zmęczony, to co się dziwisz?
– No właśnie, ja to wiem i dlatego się na siebie złoszczę, że nie umiem tego docenić, że nie dostrzegam dobrych rzeczy, tylko się czepiam.
– Hej, a może ty w ciąży jesteś? – Elka roześmiała się. – Może masz po prostu huśtawkę nastrojów?
– Nie, to akurat na pewno nie – pokiwałam głową ze smutkiem. – I to chyba też mnie rozstraja.
– I dlatego tak ryczałaś? – zapytała. – Że nie jesteś w ciąży? Dopiero pół roku jesteście małżeństwem, masz 26 lat, kupa czasu przed wami.
– Oj nie, po prostu mi się dziś ulało – rozmowa z Elką zawsze dobrze na mnie działała. – I to, że nie rozumiem Michała, i to ciasto… Chciałam zrobić mu niespodziankę, starałam się, a zobacz, co wyszło.
– No fakt, cudo sztuki cukierniczej to nie jest – Ela pokiwała głową nad zapadniętym plackiem. – Bo wiesz co? Ja myślę, że ty po prostu jesteś za mało cierpliwa.
– A co to ma do ciasta i Michała? – zdziwiłam się. – Rozumiem, że chcę już być w ciąży, ale to też nie brak cierpliwości, tylko po prostu boję się, czy wszystko w porządku.
– A jak żeś to ciasto robiła?
– No zagniotłam, poczekałam, aż wyrośnie, i do brytfanki.
– I ile czasu ci rosło?
– Tak z godzinę. Jak podrosło, to przełożyłam.

– No i wszystko jasne – Ela zawołała z tryumfem. – Moja droga, ja już wszystko rozumiem. Widzisz, i ciasto drożdżowe i miłość potrzebują czasu, cierpliwości i czułości, żeby mogły rosnąć i się rozwijać.
– Co ty bredzisz? – spojrzałam na przyjaciółkę ze zdumieniem.
– Nie przerywaj, tylko słuchaj – Ela była stanowcza. – Ja pamiętam, że moja babcia tak kiedyś tłumaczyła swojej córce, mojej ciotce, kiedy tamta przeżywała kryzys małżeński. Bardzo mi się to podobało i zapamiętałam. Więc uważaj – najpierw ciasto urabiasz, porządnie, żeby było gładkie. A później stawiasz na kilka godzin w cieple. Ciasto musi mieć ciepło – i miłość też. Jak w rodzinie nie ma ciepła, to wtedy miłość nie rośnie. Drożdżowe nie lubi też kłótni i przeciągów. Tak jak miłość.

– A co mają przeciągi do miłości? – przerwałam jej opowieść.
– Oj, głupia jesteś, to przenośnia – Elka popukała się w czoło. – Musi być po prostu wychuchana, zadbana, otulona tym rodzinnym ciepłem jak wełnianym szalikiem. No i potem, gdy do ciasta dodasz rodzynek, to ono znowu musi rosnąć. Mieć czas, by się z nimi wymieszać, zaakceptować. Tak, jak w rodzinie pojawiają się dzieci – miłość czasem opada, jak to ciasto, ale jak da jej się czas i ciepło, to znowu urośnie. Więc widzisz – cierpliwość, ciepło, spokój – a wtedy i ciasto i miłość ci wyrośnie.

Kiedy trzy dni po tej rozmowie ugniatałam ciasto – powoli, niespiesznie, uprzednio zamknąwszy okna – uśmiechałam się do swoich myśli. Zobaczymy, może tym razem wyrośnie. A co do miłości, to też dam jej czas.

Redakcja poleca

REKLAMA