Ostatni dzień października to w naszej rodzinie specjalne święto, ponieważ właśnie tego dnia nasza Mała Czarownica obchodzi urodziny. Miała chyba z pięć lat, gdy pierwszy raz zażądała, aby na jej urodzinowym przyjęciu pojawiły się wydrążone dynie, nietoperze i duszki. Oczywiście pod wpływem przedszkola, w którym dzieci urządzały Bal Upiorów i przebierały się za wiedźmy i strzygi. Od tamtej pory jednak najlepsze halloweenowe party odbywa się w naszym domu.
Już po pierwszych halloweenowych urodzinach zauważyłam, że w dzieciakach odezwała się nutka rywalizacji i odtąd walczą, które będzie miało fajniejsze przebranie. Robimy na nie konkurs, stroje nagradzane są brawami, a dziecko, które zbierze najbardziej huczne brawa, dostaje torebkę pełną robaków, czyli cukierków-żelków w kształcie glist i stawonogów.
Przyznam, że lubię urodziny mojej córki. Uważam, że są niebanalne, niesztampowe i zapadają dzieciakom w pamięć. Kiedy wszystkie już się wybawią i najedzą słodkości, zaczynają krążyć po naszym bloku, prosząc sąsiadów o słodkie podarunki. Jak to w Halloween:
– Cukierek albo psikus! – krzyczą pod drzwiami i rzadko się zdarza, aby nic nie dostały, zwłaszcza że zawsze uprzedzam wszystkich o urodzinach Marysi.
Moja córeczka jest bardzo lubiana w naszym bloku i nigdy nie zrobiły jej przykrości nawet najbardziej zatwardziałe przeciwniczki tej pogańskiej tradycji. Ale kiedyś musi być ten pierwszy raz…
Ostatnie urodziny córki dobiegały właśnie końca, dzieciaki dzieliły się słodkimi łupami, a ja wręczałam każdemu podarunek – paczuszkę z ciasteczkami wiedźmy. Ponieważ pora była już dość późna, po dzieci przyszli rodzice; nie wszystkie mieszkają bowiem na naszym osiedlu. Na przykład Aldonka, najbliższa przyjaciółka Marysi, przeprowadziła się niedawno kilka ulic dalej, do nowych bloków. Na przyjęcie przywiozła ją mama, jednak uprzedziła mnie, że chcą zrobić małej niespodziankę i wieczorem zabierze ją ukochany dziadek, który właśnie przyjechał do nich z wizytą na kilka dni.
Ledwo starszy pan stanął w drzwiach, Aldonka z dzikim piskiem rzuciła mu się na szyję. On jednak odsunął małą i zapytał z dezaprobatą w głosie:
– A co ty, dziecko, masz na sobie?
– Kostium czarownicy! Bo to jest Halloween i umarli wstają z grobów!
I zaczęła naśladować zombie.
– Co ty wyprawiasz?! – zdenerwował się starszy pan. – Co to za pomysły?! Czy rodzice wiedzą, w co się bawisz?
– No, mama mi uszyła ten kostium – odparła Aldonka, lekko speszona.
– Dziecko, toż to grzech!
Aldonka nagle spochmurniała. Marysia wpatrywała się w starszego pana, nic nie rozumiejąc. Zrobiło się nieprzyjemnie… Trzeba było załagodzić sytuację.
– Proszę pana, to tylko taka zabawa… Tak naprawdę to są urodziny mojej córki – powiedziałam, a on zmarszczył brwi.
– Pani mi tu nie opowiada takich rzeczy, bo ja wiem, co jest dobre, a co złe – odrzekł z godnością. – Z takich zabaw nic dobrego nie wyniknie. Chyba lepiej, żeby wnuczka nie bawiła się więcej z pani córką – wyrzucił z siebie starszy pan i pociągnął Aldonkę za sobą na korytarz.
Przyznam, że przez chwilę nie mogłam zrozumieć, co się właściwie stało.
– Mamo, czemu ten pan nie chce, żebym się bawiła z Aldonką? Zrobiłam coś złego? – z osłupienia wyrwał mnie głos Marysi.
– Nie, kochanie... – odparłam łagodnie. – Pan po prostu nie miał na sobie przebrania, więc starał się chociaż być groźny – zmyśliłam na poczekaniu.
– A mnie się wydaje, że on był o coś zły… Mam nadzieję, że nie będzie krzyczał na Aldonkę – westchnęła Marysia.
„Też mam taką nadzieję” – pomyślałam i zabrałam się do sprzątania po urodzinach. Córka poszła się kąpać i w ciągu pół godziny znalazła się w łóżku. Kiedy gasiłam jej światło, zadzwonił telefon. To była mama Aldonki.
– Zabawa jeszcze trwa? – spytała sztucznie wesołym tonem. – Już późno...
– Nie, wszyscy się rozeszli – odparłam zdziwiona. – Aldonkę odebrał dziadek dobre pół godziny temu.
– Odebrał? – w jej głosie zabrzmiało napięcie i zdziwienie.
– To jeszcze nie dotarli?!
Poważnie się zaniepokoiłam. Przecież powinni już dawno być na miejscu, tym bardziej że starszy pan przyjechał samochodem! Widziałam w jego rękach kluczyki… Droga mogła im zająć najwyżej kilka minut!
– Nie wrócili – mama Aldonki nie kryła już zdenerwowania.
– Może pojechali zatankować? – zasugerowałam.
– Może… – zgodziła się ze bez przekonania. – Ale nic, na pewno zaraz będą w domu. To na razie, dobranoc.
– Dobranoc – rozłączyłam się i podeszłam do okna.
Wyjrzałam na zewnątrz. Mieszkam na dziesiątym piętrze i widzę spory kawał okolicy, bo reszta bloków jest niższa od mojego wieżowca. I nagle na końcu ulicy dostrzegłam migające światła karetki… To mógł być przypadek, lecz coś mnie tknęło.
Po cichu wymknęłam się z domu, aby nie niepokoić Marysi, która już zasypia, i pobiegłam w tamtym kierunku. Jeszcze nie dobiegłam na miejsce, a już wiedziałam, że przeczucie mnie nie myliło. Był wypadek! Mimo późnej pory już się zdążył zebrać tłumek gapiów, którzy komentowali między sobą, że kierowca auta nagle skręcił z ulicy na chodnik i wjechał w stojące tam pojemniki na śmieci.
– To cud, że nikogo nie zranił! – mówili. – Tylu tu ludzi chodzi z psami!
– Podobno jechał z jakimś dzieckiem – usłyszałam i poczułam, że miękną mi kolana. Aldona!
Stała przestraszona w asyście policjantki, która właśnie usiłowała wyciągnąć od niej, gdzie mieszka. Dziewczynka była widać w szoku, bo milczała.
– Ja ją znam! – krzyknęłam, dopadając do nich, i szybko podałam policjantce nazwisko i adres małej. – Mam także telefon do jej mamy. Mogę po nią zadzwonić…
Zanim jednak policjantka cokolwiek mi odpowiedziała, Aldonka podniosła na mnie załzawione oczy i zapytała:
– Proszę pani, czy mój dziadziuś teraz umrze, bo ja się źle bawiłam?
– Nie umrze! – odpowiedziałam szybko, chociaż nie miałam pojęcia, w jakim stanie jest starszy pan. – Nie jesteś niczemu winna. To był wypadek...
Dziewczynka spojrzała na mnie z wdzięcznością i wzięła mnie za rękę. Kilka minut później odebrała ją mama. O tym, co się stało tamtego wieczoru, dowiedziałam się dopiero następnego dnia. Starszy pan przez całą drogę tłumaczył wnuczce, że nie powinna się tak bawić, bo Halloween to złe święto. I w pewnym momencie, kiedy odwrócił się do Aldonki, żeby jej coś powiedzieć, stracił panowanie nad kierownicą.
Na szczęście skończyło się na strachu i pogniecionym błotniku. Dziadek Aldonki został zabrany do szpitala, bo miał rozciętą brew i okropnie mu skoczyło ciśnienie, ale jego życiu nic nie zagrażało.
– Przepraszam, jeśli tata był trochę niegrzeczny – powiedział mi później ojciec Aldonki. – Kilka dni temu pochował przyjaciela i chyba znowu sobie uświadomił nieuchronność przemijania. Temat śmierci nie jest teraz dla niego czymś…
– …wesołym – pokiwałam głową. – Proszę mu powiedzieć, że nie chciałam go niczym urazić.
– On też już wie, że się zagalopował. Spróbował paluszków wiedźmy i uznał, że są całkiem smaczne – podsumowała mama Aldonki z uśmiechem.
Wioletta