Z życia wzięte - prawdziwe historie i opowiadania o kofliktach w pracy

Z życia wzięte fot. Fotolia
Musiałam coś zrobić, żeby usunąć tę babę z naszej firmy. Sprawiała nam same kłopoty. Jak się jej pozbyłam? Cóż, to wcale nie było takie trudne...
/ 11.10.2013 06:58
Z życia wzięte fot. Fotolia
Gdyby Edyta była w porządku, naprawdę guzik by mnie obchodziło, jakim sposobem dostała stanowisko szefowej działu. Tyle że ona kompletnie nie znała się na robocie, a co gorsza, sama nic nie robiąc, dokładała innym obowiązków i ścinała im pensję. Nie mogłam tego tolerować i, przyznaję, choć to podłe, zaatakowałam ją poniżej pasa...

Od początku nie przypadłyśmy sobie do gustu. Ja – raczej zamknięta w sobie, spokojna, nie rzucam się w oczy. Ona – pewna siebie, wygadana, wszędzie jej pełno. Dwa dni po dołączeniu do zespołu była już najlepszą koleżanką większości pracujących u nas dziewczyn.

W kilka chwil potrafiła zjednać sobie każdego. A to rzuciła inteligentny żart, a to odpowiedziała śmieszną ripostą; głośno się śmiała, chętnie zapraszała współpracowników do siebie na kawę czy drinka. Ale ja wiedziałam swoje. Siedziałyśmy biurko w biurko i nie potrzebowałam zbyt wiele czasu, żeby ją przejrzeć.

Ta jej serdeczność wobec ludzi nie była ani szczera, ani bezinteresowna. Edyta należała do kobiet, które wykorzystują swój urok, żeby podlizać się, zdobyć zaufanie i przychylność otoczenia, i za chwilę użyć tego do własnych interesów.

Zależało jej na awansie. Nie kryła się z tym. Wprost mówiła, że posada sekretarki jest poniżej jej oczekiwań. Chwaliła się, że była asystentką zarządu w wielkiej międzynarodowej korporacji i biegle zna dwa języki obce. Niestety, nie dogadywała się z nowym szefem i po trzech latach musiała odejść z firmy. W tym czasie na rynku pracy zrobiło się krucho, więc z braku laku przyjęła tę ofertę. Choć, jak zaznaczyła, stanowisko sekretarki w małej firmie ją upokarza.

Nasza firma wcale nie jest taka mała. Pracuje w niej ponad pięćdziesiąt osób. Jesteśmy odziałem niemieckiego koncernu sprzedającego produkty dla dzieci w internecie. Radzimy sobie nieźle, zatrudniamy zdolnych, kreatywnych ludzi.

Do pojawienia się Edyty atmosfera w biurze była rewelacyjna. Aż chciało się tu przychodzić! A ta baba od pewnej chwili ciągle miała muchy w nosie. Choć w obecności szefa bez dyskusji spełniała jego polecenia i wdzięczyła się, jakby była na randce – za jego plecami opowiadała ze skwaszoną miną, jak to marnuje się jej potencjał. Ale robiła, co do niej należało.

Już po dwóch miesiącach dało się zauważyć, że zmienia strategię. Zaczęła się stroić do pracy, bardziej angażować w obowiązki, inicjować drobne pomysły. Bez przerwy biegała do prezesa, umawiała się z nim na spotkania, nieproszona przygotowywała prezentacje, byle tylko spędzić z nim więcej czasu.

Ludzie od razu zaczęli plotkować. Zresztą Piotr, nasz szef, też dawał do tego powody. Zaczął patrzeć na Edytę inaczej niż na pozostałe pracownice. Kiedy z nią rozmawiał, uśmiechał się; ciągle ją po coś wołał. Często zostawali we dwoje do późnych godzin w biurze pod pretekstem nowych projektów, które zlecają Niemcy i które on składa na ręce Edyty.

Chwalił ją przed pracownikami, że jest wzorem zaangażowania i kreatywności, i że bez niej przy takim nawale pracy, jaki ma teraz, byłby już pod wodą. Ludziom nie trzeba było więcej. W kuchni przy kawie codziennie szeptali: „Zobacz, jak się dziś wystroiła! Ta spódnica ledwo zakrywa jej tyłek…”, „Tomek widział ich wczoraj, jak po 22 wychodzili z biura i wsiedli do jego samochodu”, „Jak on to może robić swojej rodzinie? W końcu ma dwójkę małych dzieci!”.
Czekaliśmy już tylko na awans Edyty. Byliśmy ciekawi, jakie stanowisko szef dla niej szykuje. Przecież ona nawet nie skończyła studiów! Wprawdzie zna dwa języki, lecz na stanowisko specjalisty nie ma ani kwalifikacji, ani doświadczenia. Piotr przeszedł samego siebie. Wszyscy już wiedzieli, że stracił głowę dla tej manipulatorki, ale żeby aż tak postradać zmysły! Któregoś poniedziałku zebrał wszystkich pracowników do sali konferencyjnej i obwieścił, że Edyta zostaje... szefową działu marketingu!

Kolana się pode mną ugięły. Nie wiedziałam, co powiedzieć. Zaszumiało mi w głowie, łzy napłynęły do oczu. Ta kobieta właśnie została moją szefową! To ja – po studiach z marketingu i dwóch kierunkach podyplomowych – pracuję tu od lat i ani razu nie awansowałam, a on tej amatorce daje tak ważne stanowisko. Tylko dlatego, że ma z nią romans!

Skoro ona jest jego kochanką i on chce jej nieba przychylić, niech jej kupi samochód czy kolię z diamentów, a nie wykręca taki numer! Przecież ta decyzja może narazić na straty całą firmę! Piotr od lat zresztą powtarzał, że nie będzie rekrutował nikogo na szefa działu marketingu. Bo jego zdaniem jest to dział na tyle strategiczny, że sam chce nim zarządzać jako prezes. A tu nagle taka decyzja! Dla pozostałych pracowników ten krok był tylko potwierdzeniem wcześniejszych przypuszczeń i plotek. Byli zbulwersowani, ale co mieli zrobić? Wrócili do swoich obowiązków, komentując czasem po cichu kompromitujące zachowania Edyty, która natychmiast zaczęła nami rządzić.

Najbardziej przerąbane miałam ja i pozostałe trzy osoby w naszym dziale. Edycie kompletnie odbiła woda sodowa. Zachowywała się jak pani na włościach, traktowała wszystkich z góry. Skończyła się serdeczność i zapraszanie koleżanek do domu na kawkę. Miała wieczne pretensje, z niczego nie była zadowolona, publicznie ludzi obrażała. A najgorsze było to, że nie miała zielonego pojęcia ani o marketingu, ani o zarządzaniu ludźmi.

Piotr musiał to zauważyć. Wielokrotnie widziałam, jak wstydzi się za nią, gdy ta publicznie palnęła jakąś głupotę, która boleśnie obnażała jej braki w wykształceniu. W dodatku Edyta, chcąc się popisać przed prezesem, miała ambicje zrobić całkowite przemeblowanie w dziale. Dlatego niemal codziennie przychodziła z nowym bezsensownym pomysłem, z którym wiązało się mnóstwo pracy dla całego działu, a efekty były żadne.

Piotr nie oponował. Pozwalał jej na wszystko. Skutek? Po miesiącu siedzieliśmy codziennie po godzinach. Bywało, że kilka dni z rzędu do 22. I w weekendy! Byłam ledwo żywa. W końcu nie wytrzymałam i pomaszerowałam do Piotra interweniować. Wysłuchał mnie i obiecał, że porozmawia z Edytą, ale... Następnego dnia przyszła do mnie wściekła jak osa i powiedziała, że jak mi się w pracy nie podoba, to zawsze mogę zrezygnować. Obniżyła też wszystkim w dziale pensje o dziesięć procent, twierdząc, że takie jest polecenie z centrali w Niemczech.

Miarka się przebrała. Wiedziałam, że jest tylko jeden sposób, żeby skończyć ten cyrk. Nie było sensu znowu interweniować u Piotra, ona go omotała. Trzeba było zapukać do innych drzwi...

Edyta rzadko siedziała przy swoim biurku. Zwykle biegała z laptopem po biurze albo przesiadywała w gabinecie prezesa. Ale bywały chwile, że zostawiała sprzęt w naszym pokoju. Czyhałam na ten moment. I kiedy któregoś dnia wyszła na lunch, dopadłam jej komputera. Tak jak przypuszczałam, pisali do siebie z Piotrem prywatne mejle, korzystając ze służbowej skrzynki. Błyskawicznie skopiowałam dziesięć pierwszych z brzegu. Ćwierkali sobie w najlepsze w godzinach pracy, umawiali się na randki w hotelach pod miastem, na wspólny na weekend na Mazurach. Niektóre z tych wiadomości były mocno pikantne. To mi wystarczyło.

Poszłam do kafejki internetowej, założyłam fikcyjne konto i wysłałam wszystkie wiadomości do Piotra żony. Na ciąg dalszy nie trzeba było długo czekać. Następnego dnia szef nie pojawił się w pracy. Później to Edyta zniknęła na zwolnieniu. Wróciła po dwóch tygodniach. Tylko po to, by się pożegnać i zabrać swoje rzeczy.

Żona postawiła Piotrowi ultimatum. Albo wyrzuci Edytę z pracy i zerwie z nią wszelkie kontakty, albo ona natychmiast składa pozew o rozwód i wyprowadza się z dziećmi. Każdy z nas wiedział, że Piotr szaleje za swoimi córkami.
Wszyscy w firmie odetchnęli. Atmosfera się oczyściła. Ludzie już nie plotkują, zajmują się pracą, nie są sfrustrowani. Stanowisko szefa działu marketingu zostało zlikwidowane, tę działkę znów objął Piotr. Ja na odejściu Edyty zawodowo nie zyskałam nic, nie zostałam awansowana, ale to nie szkodzi. Najważniejsze, że nie jestem już obarczana milionem idiotycznych zadań wymyślanych przez wredną, leniwą i niekompetentną szefową.

Karolina

Redakcja poleca

REKLAMA