„Zdradziłam męża z inną kobietą i chcę ułożyć sobie z nią życie. Nie wiem jak to powiedzieć rodzinie i mężowi”

kobieta która zdradziła męża fot. Adobe Stock
Nie jestem lesbijką. To wiem na pewno. A jednak kiedy zobaczyłam Ulę, serce mi niemal wyrwało się z piersi
/ 10.12.2020 13:50
kobieta która zdradziła męża fot. Adobe Stock

Gdybym przeczytała tak nieprawdopodobną historię w czasopiśmie, z pewnością natychmiast wylądowałoby ono w koszu na śmieci, bo strasznie nie lubię, kiedy media nabijają mnie w butelkę i traktują jak kretynkę zdolną uwierzyć w każdą bujdę na resorach. Problem polega na tym, że wyżej wspomniana historia przytrafiła się… mnie.

Moje małżeństwo wisiało na włosku

Zanim do tego doszło, byłam przykładną żoną z sześcioletnim stażem, i powoli dojrzewałam do tego, by zostać matką. Żyłam spokojnie, a przede wszystkim czułam się kochana i spełniona. Dlaczego używam czasu przeszłego? Ponieważ dziś sprawy nie wyglądają już tak różowo… Moje małżeństwo przechodzi poważny kryzys, spokój został nieodwracalnie zburzony, a decyzja o zajściu w ciążę wydaje się szczytem nieodpowiedzialności.

Bo czy heteroseksualna kobieta z rozchwianymi emocjami, która zgłupiała nagle na punkcie innej kobiety, i myśli o tym, żeby porzucić dla niej męża, może być dobrą matką dla dziecka? Nie, nie! Nic z tych rzeczy. Nie odkryłam w sobie lesbijskich skłonności. To o wiele bardziej skomplikowane i kompletnie irracjonalne. Zanim jednak ktokolwiek zacznie odsądzać mnie od czci i wiary, niech najpierw to przeczyta.

Kiedyś latem znajomi zaprosili nas na grilla. Dość luźni znajomi, bo widywaliśmy się z nimi raz do roku i szczególnej sympatii między nami nie było. Mam wrażenie, że zadzwonili wyłącznie po to, żeby pochwalić się nowym ekskluzywnym lokum i nacieszyć oczy naszymi twarzami zzieleniałymi z zazdrości. Arek niezbyt się do tej wizyty palił, bo Kozłowscy działali mu na nerwy, lecz na hasło: „zimne piwo, karkówka i świeże powietrze” złamał się jak suchy patyk.
– Dobra, pojedziemy w sobotę do tych… parweniuszy, ale pod jednym warunkiem: ty prowadzisz, a ja piję, bo na trzeźwo ich nie zdzierżę – oznajmił mi.
– A to ci odmiana! – zakpiłam, bo robiłam za abstynentkę w każde możliwe święta i na każdej zakrapianej balandze.

Spotkaliśmy na grillu mnóstwo osób, których wcześniej nie znaliśmy. Niby przyjaciele snobów, ale, o dziwo, całkiem sympatyczni. Szybko złapaliśmy z nimi kontakt. Przez większość wieczoru było więc miło. Koło szóstej, gdy impreza nabrała rumieńców, zjawił się ostatni mocno spóźniony gość – szefowa gospodarza domu. Każdemu czasem się zdarza, że widzi człowieka pierwszy raz, niczego jeszcze o nim nie wie, jednak z niezrozumiałych powodów pała do niego natychmiastową sympatią lub antypatią, albo nie może oprzeć się wrażeniu, że skądś go zna.

Na widok Urszuli skoczyło mi ciśnienie, po karku przespacerowała się włochata stonoga, sercem szarpnął nagły skurcz, a w głowie zakręciło się, jakbym sama wypiła pól butelki szampana. Te dziwnie objawy nie miały jednak nic wspólnego z kobiecą zawiścią – że oto pojawiła się na horyzoncie ładniejsza, zgrabniejsza i lepiej ubrana laska, a wszyscy faceci przy stole z miejsca wciągnęli brzuchy i naprężyli muskuły. (Wyglądało to doprawdy komicznie). Niejasne wrażenie, że ją znam, przerodziło po chwili w niezbitą pewność, i jeszcze mocniej zamieszało mi w głowie.

Stało się coś dziwnego, bo chociaż ja nie musiałam niczego wciągać ani prężyć, gapiłam się na nieznajomą z takim samym zachwytem jak mężczyźni. Było mi głupio, bo czułam, że płoną mi policzki, a w żołądku przewraca się kiełbasa. Urszula też na mnie patrzyła, ale jakoś inaczej – z rezerwą i niepokojem. Kiedy wyciągnęłam do niej dłoń i wymamrotałam swoje imię i nazwisko, podała mi rękę z wyraźną niechęcią.
– Witam, miło mi – powiedziała niskim, seksownym głosem, a dotyk jej chłodnych palców poraził mnie jak prąd.
– Mnie również – odparłam na wdechu, bo stonoga zlazła z mojego karku i zaczęła maszerować ku dołowi pleców. – Czy my się przypadkiem nie…?

Pytanie uwięzło mi w gardle, bo nadmiar emocji odebrał mi mowę.
– Wygląda na to, że tak. Kiedyś, gdzieś, coś… Dlatego prędzej czy później będziemy musiały sobie porozmawiać – odparła dość zagadkowo i posłała uśmiech mojemu mężowi czekającemu na prezentację.
Ten jej uśmiech, to jej malachitowe, rozmarzone spojrzenie, kaskada blond włosów i subtelny zapach perfum obudziły uśpione w moim brzuchu motyle. Całą chmarę motyli… I gdybym choć w najmniejszym stopniu leciała na kobiety, pomyślałabym sobie, że to miłość od pierwszego wejrzenia. Ale ja nie leciałam! Zupełnie mnie do nich nie ciągnęło!

Wpadłam w niezłą panikę, bo nie czułam się tak poruszona od czasów liceum, kiedy najfajniejszy chłopak w szkole, Bogdan z III a, skradł mi w szatni pocałunek. Przez cały wieczór nie mogłam oderwać od niej oczu i chłonęłam każde jej słowo niczym bibuła atrament, co nie umknęło uwadze Arka, bo w pewnym momencie zamachał mi przed nosem otwartą dłonią i zrobił mocno zdegustowaną minę.
– Żono moja. Ja rozumiem, że Urszula ma superbuty i superkieckę, co drażni twoje kobiece ego, ale niegrzecznie jest gapić się na kogoś w ten sposób – wyszeptał mi wprost do ucha.
– Na włosy się gapię, też bym chciała mieć takie piękne włosy – skłamałam.
– No, fakt, ładnie wygląda. Ale Kozłowski mówi, że straszna z niej suka i dziwaczka. Jogę uprawia, medytuje, chodzi na różne kursy samodoskonalenia i wierzy w wędrówkę dusz czy coś.
– To czemu ją zaprosił?
– Podobno ją lubi, podziwia i szanuje, ale moim skromnym zdaniem chce ją zwyczajnie przelecieć.
„Każdy by chciał” – stwierdziłam w myślach.

Tamtego wieczoru nie udało nam się dłużej porozmawiać, bo plenerowa impreza przeniosła się do domu i zmieniła w szaloną potańcówkę, a Ula stała najbardziej pożądaną partnerką do pląsów.. To zaczęło zakrawać na czyste szaleństwo, ale… byłam o nią zazdrosna! Bolało mnie niemalże fizycznie, kiedy inni obejmowali ją w talii, ocierali się o jej biodra czy delikatnie muskali ustami włosy. Marzyłam, żeby znaleźć się na ich miejscu i ogarniała mnie coraz większa frustracja, bo nie miałam pojęcia, co się dzieje, i dlaczego czuję to, co czuję. Zaczęło mi nawet chodzić po głowie, że Kozłowscy dosypali mi do jedzenia jakichś prochów. Jeśli nie, to Urszula musi być wiedźmą – lesbijską wiedźmą – i rzuciła na mnie urok. Bo co innego?

W pewnej chwili straciłam ją z oczu. Poszła do łazienki i już nie wróciła. Nie mam pojęcia, dlaczego od razu przyszło mi do głowy, że postanowiła się ulotnić po angielsku i z pewnością znajdę ją przy samochodzie. Nie wiem też, co mi odbiło, aby się tam udać. Tak czy inaczej, nakłamałam Arkowi, że idę odetchnąć świeżym powietrzem, i pognałam na zewnątrz. W tym momencie dopadła mnie kolejna zagadkowa przypadłość: déja vu. Kiedyś już wychodziłam z podobnego domu, zachodzące słońce tak samo raziło mnie w oczy, przez trawnik również przebiegał wystraszony jeż, a za płotem szczekał pies. Wiszące nad lasem chmury przypominały różowe, postrzępione firanki, nozdrza wypełniał mi zapach lata… Czułam trzepotanie serca i ciepło w dole brzucha, zwane potocznie podnieceniem.

Stała przy otwartym aucie, jakby na mnie czekała. Zapragnęłam wziąć ją w ramiona i pocałować, a to pragnienie było tak silne, że z trudem zdołałam je w sobie zdusić.
– Powiesz mi, co się dzieje? – spytałam bez owijania w bawełnę, bo widziałam, że targają nią podobne emocje. Chodzi o to, że gdy się zbliżyłam, wyciągnęła rękę, jakby chciała pogłaskać mnie po policzku. Nie zrobiła tego jednak, tylko gwałtownie cofnęła dłoń.
Nie wiem na pewno, ale spróbuję to wyjaśnić.

Dałam jej numer prywatnej i służbowej komórki, numer stacjonarny do domu i pracy, nawet mejla! Obiecała zadzwonić jak najszybciej, jednak skontaktowała się ze mną dopiero w środę. Te cztery dni wydawały mi się prawdziwą wiecznością. Snułam się po domu jak lunatyczka, popadałam w niekontrolowane zamyślenie, nigdzie nie mogłam znaleźć sobie miejsca i nie rozstawałam się ani na chwilę z komórką.

Tęskniłam za tą kobietą, tak sądzę, ale wolałam oszukiwać siebie i męża, że to tylko zwykły zespół napięcia przedmiesiączkowego. Dręczyły mnie ponadto dziwne sny. No dobrze, nie tyle dziwne, ile bardzo przyjemne. Można powiedzieć… erotyczne. Pieściłam w nich Urszulę, a nawet kochałam się z nią namiętnie. W dodatku byłam – jak by to delikatnie ująć – stroną dominującą. Ona miała w tych snach dużo krótsze, ciemne włosy i jaśniejszą karnację, a ja… Nie, nie napiszę, co miałam, bo się zwyczajnie wstydzę. Zresztą, wszystko się za moment wyjaśni.

Umówiłyśmy się na mieście, w małym przytulnym bistro, gdzie podają świetną kawę i pyszną szarlotkę. Szykowałam się na to spotkanie jak na pierwszą randkę. Chciałam ślicznie wyglądać, pięknie pachnieć, chciałam jej się podobać. Tak, wiem – kompletna paranoja! Ale radość, że ją wreszcie zobaczę, przysłoniła mi prawdziwy powód naszego spotkania.
– Słuchaj – zaczęła poważnym tonem, kiedy zajęłyśmy miejsca przy stoliku. – To, co za chwilę powiem, zabrzmi jak wariactwo. Jeśli przestraszysz się i wyjdziesz, nie będę miała pretensji. Zapewne donieśli ci na sobotnim grillu, że jestem lekko szurnięta i wierzę w rzeczy, w które większość ludzi nie wierzy, więc walę prosto z mostu: w poprzednim wcieleniu nazywałaś się Ksawery Karski i w roku 1944 zostałaś rozstrzelana przez Niemców. Ja byłam twoją narzeczoną, miałam na imię Gabriela i umarłam w 1966 roku na zapalenie opon mózgowych. Łączyło nas wyjątkowo głębokie uczucie, coś więcej niż miłość. My do siebie należeliśmy – w sensie fizycznym i duchowym.

Poprosiłam gestem ręki, żeby na chwilę zamilkła, po czym przywołałam kelnera i zamówiłam pięćdziesiątkę czystej wódki. Musiałam oddać się chwili refleksji. To, co usłyszałam, rzeczywiście brzmiało jak majaki szaleńca, ale równie szalona wydawała się myśl, że z dnia na dzień stałam się lesbijką i zakochałam na zabój w całkiem obcej kobiecie.
– Ale jakim cudem… ? – wymruczałam bardziej do siebie niż do niej.
– Kiedy byłam dzieckiem, opowiadałam rodzicom o miejscach, których nie widziałam na oczy, o ludziach, których nigdy nie poznałam, a czasem nawet prosiłam, żeby zwracali się do mnie „Gabrysiu”. Istnieje teoria, że niewielki procent dzieciaków pamięta swoje poprzednie wcielenie. Nie wiedziałaś o tym?

Spojrzałam na nią zdumiona. Poprzednie wcielenia? Do tej pory nawet nie podejrzewałam, że takie rzeczy mogą mieć cokolwiek wspólnego z prawdą…
– Nie, nie wiedziałam – mruknęłam.
– Z wiekiem te wspomnienia się zacierają i chowają w podświadomości – ciągnęła Urszula. – Wygląda na to, że ja należałam właśnie do tej nielicznej grupy dzieciaków, dlatego zaczęłam się tym tematem interesować. Do tak odległych wspomnień można wrócić tylko w jeden sposób: trzeba poddać się głębokiej hipnozie. Nie lubię tego robić, ale kiedy zobaczyłam cię u Kozłowskich… Zresztą, sama wiesz, bo poczułaś to samo. Takie rzeczy zdarzają się niezwykle rzadko.
– Jakie rzeczy? – wtrąciłam, bo nie bardzo rozumiałam, co ma na myśli.
– Żeby ludzie sobie pisani odnaleźli się w następnych życiach. Mówię o miłości, która nigdy nie umiera, i o przeznaczeniu, którego nie zmieni nawet śmierć.
– O rany! – jęknęłam i poprosiłam o następny kieliszek wódki. – I co teraz?
– Cholera wie – odparła i ukryła twarz w dłoniach. – Ty masz męża, ja chłopaka, i chyba tak powinno zostać. Może to się wypali, straci na intensywności. Musimy poczekać, nie działać pod wpływem emocji… Kochasz Arka, prawda?
– Tak, ale ciebie kocham bardziej – wyrwało mi się z niezamierzoną szczerością.

Wczoraj od tamtego spotkania w kawiarni minęły dokładnie dwa miesiące. Czas, niczego nie zmienił, uczucie się nie wypaliło, za to tęsknota i tłumiona namiętność wzmocniły je i ugruntowały, bo przed miłością nie da się uciec.
Chodziło mi po głowie, żeby też poddać się hipnozie, ale chyba nie muszę. Wierzę, że byłam Ksawerym, a Urszula była moją Gabrielą. Serce mi to mówi, dusza i ciało. No właśnie, ciało…

Tydzień temu wpadłyśmy na siebie w urzędzie skarbowym. Przysięgam, że przypadkiem. Odwiozła mnie potem do domu, Arek jeszcze nie wrócił z pracy. To się po prostu stało… Pojechałam windą prosto do nieba. A może nawet poleciałam w kosmos. Nigdy w życiu nie pociągały mnie kobiety, a jednak tamto popołudnie było jednym z najpiękniejszych w całym moim życiu. Nie potrafię wyjaśnić, co mnie wówczas opętało.

Jestem w kropce. Chcę spędzić życie z Ulą, ale nie wiem, jak mam powiedzieć o tym Arkowi, rodzicom, znajomym. „Słuchajcie, moi mili, byłam kiedyś facetem, a ona moją wielką miłością. Nasze karmy odnalazły się po siedemdziesięciu latach i złączyły w jedno…”. Tak powiedzieć? Uznają mnie za wariatkę! Albo zwykłą lesbijkę, która dopiero teraz ujawniła swoje skłonności światu, czym skrzywdziła i zaszokowała wszystkich wokół…

Czekają mnie trudne rozmowy i bolesne dla bliskich decyzje, ale cóż… Do moich drzwi zapukało przeznaczenie. Jakże mogłabym ich nie otworzyć?! Wtedy to ja ucierpiałabym najbardziej.

Więcej prawdziwych historii:
„Macocha traktowała mnie jak Kopciucha, który na nic nie zasługuje. Tylko mnie żaden książę nie wyrwał z tego koszmaru”
„Nie ufam facetowi mojej córki, bo jest dla niej... zbyt przystojny. Boję się, że ją zdradzi i skrzywdzi”
„Mój mąż jak posłuszny piesek leci na każde zawołanie swojej byłej żony. Czy on nie widzi, co ta jędza robi?!”
„Tydzień po urodzeniu dziecka zrozumiałam, że nie kocham męża. On zagroził mi, że jeśli odejdę, zniszczy mi życie”

Redakcja poleca

REKLAMA