„Chciałam podobać się mężowi i zrobiłam botoks. Miałam mieć gładką buzię, niestety zobaczyła w lustrze potwora”

wstrzyknęłam sobie botoks fot. Adobe Stock
Kiedy mój mąż oświadczył, że wraca na stałe do Polski, chciałam zrobić mu niespodziankę. Na botoks party namówiła mnie przyjaciółka. Kobieta, która wykonywała zabieg nie miała pojęcia o medycynie estetycznej.
/ 18.12.2020 16:48
wstrzyknęłam sobie botoks fot. Adobe Stock

Kiedy Andrzej stwierdził, że ma już dosyć siedzenia w USA, i podjął decyzję o powrocie do Polski, dostałam istnej histerii. Nie, wcale nie ze szczęścia. Pierwszą moją myślą było: „Boże, wyglądam jak czupiradło! Nie mogę mu się tak pokazać!”.

Za wszelką cenę chciałam schudnąć i pozbyć się zmarszczek

Prawdę mówiąc, nieraz zastanawiałam się nad tym, dlaczego tak atrakcyjny mężczyzna jak Andrzej wybrał na żonę właśnie mnie. Nawet przed laty, kiedy miałam jędrną skórę bez ani jednej zmarszczki, nie czułam się zbyt atrakcyjna. Tak czy owak, pobraliśmy się.

Niestety, po pewnym czasie popadliśmy w kłopoty finansowe, a wtedy przyszedł nam z pomocą brat Andrzeja mieszkający w Chicago. Zaproponował, aby mój mąż przyjechał do niego i tam trochę popracował.

– Tworzymy z chłopakami zgraną ekipę remontową, przydasz się nam – zachęcał.

Co czułam, kiedy odprowadzałam męża do samolotu? Z jednej strony smutek i obawę, czy za oceanem nie poderwie go jakaś dziewczyna.

Ale z drugiej… trochę się nawet cieszyłam! Byłam już wtedy po dwóch ciążach, miałam sporo kilogramów do zrzucenia i ambitne plany, by się ich pozbyć podczas nieobecności Jędrka.

Początkowo nawet mi się to udawało, ale potem… Stres, samotność, nadmiar obowiązków. I zamiast schudnąć, przytyłam. Miałam na to sporo czasu, bo Andrzej ciągle przekładał decyzję o powrocie. Wszystko z powodu pieniędzy. Jak wiadomo, apetyt rośnie w miarę jedzenia.

Kiedy już pospłacaliśmy długi, okazało się, że przydałoby się nam większe mieszkanie, lepszy samochód, komputer.

Jednak w końcu Andrzej, człowiek bardzo rodzinny, miał dosyć życia z dala od nas. Zadzwonił i oznajmił, żebym spodziewała się go za cztery miesiące. „Jak ja zdążę przez ten czas schudnąć? Cudem chyba!” – myślałam przerażona.

Praktycznie przestałam jeść, byle tylko zrzucić kilogramy

Mąż nie miał pojęcia, jak bardzo przytyłam. Rozmawialiśmy wprawdzie często przez Skype’a, jednak zawsze ustawiałam wtedy kamerę tak sprytnie, żeby nie było widać mojego wielkiego brzucha.

Wiem, że to niezdrowe, ale nie miałam wyjścia, więc praktycznie przestałam jeść. Waga przez pierwsze dwa tygodnie stała w miejscu, a potem jak nie zaczęła lecieć w dół! Po prostu na łeb, na szyję! W ciągu miesiąca wskoczyłam w ten sposób w mniejszy rozmiar, potem w kolejny, aż z 42 doszłam do 38. Zdążyłam niby na czas z wagą, ale… Te zmarszczki...

Pojawiły się na mojej twarzy zupełnie znienacka, podstępnie, aby zniszczyć mój misterny plan: przecież w dniu przyjazdu Andrzeja miałam wyglądać olśniewająco! Znałam na to radę: botoks! Tyle się jednak o botoksie pisze złego w prasie i w internecie, że zwyczajnie się bałam.

– Przecież to trucizna! Jak można sobie wstrzykiwać jad kiełbasiany? – pytałam jedną z moich zadbanych przyjaciółek, która nie kryła, że sobie poprawia urodę.

– Kochana, to wszystko bajki! – uśmiechnęła się tylko. – Nie ma żadnych zagrożeń. Zabieg jest prosty. Kilka nakłuć igłą i gotowe. Mnóstwo kobiet to robi.

Koleżanka namówiła mnie na botoks party

W jej opowieściach faktycznie wyglądało to na zwykłą kosmetykę, tak samo lekką, łatwą i przyjemną jak położenie maseczki. To właśnie Weronika namówiła mnie na to, żebym wygładziła twarz.

– Słuchaj, niedługo organizujemy ze znajomymi kobitkami botoks party. Mamy zaprzyjaźnioną kosmetyczkę, która wstrzykuje preparat w miłej, domowej atmosferze. Żadnych gabinetów lekarskich, białych kitli i tego wszystkiego, co powoduje, że człowiek jest sztywny ze stresu.

– Mogłabym się przyłączyć? – zapytałam nieśmiało, choć nie byłam wcale przekonana, czy naprawdę tego chcę.
– A ty myślisz, że po co ci o tym mówię? – uśmiechnęła się Weronika.

Po wysłuchaniu dalszych szczegółów pozbyłam się wątpliwości. 

Wyobraziłam sobie, jak witam mojego Andrzeja na lotnisku ubrana w seksowne dżinsy i z wygładzoną twarzą. Może mnie nawet pochwali, że wyglądam jak nastolatka...

W sierpniową sobotę pojechałyśmy z Weroniką do domu jej znajomej. Wszystko odbyło się dokładnie tak, jak mi mówiła. Dobre jedzonko, winko, zwyczajne party! Zebrało się kilka strasznie fajnych babeczek, które zaczęły popołudnie od plotkowania i rozmów o ciuchach.

A potem przyjechała kosmetyczka, którą dziewczyny powitały okrzykami radości. I zaczęły ustalać kolejność, w jakiej ekspertka będzie nam poprawiać urodę. Każda chciała być pierwsza i mieć to już za sobą.

Ja jako nowicjuszka musiałam trochę poczekać na swoją kolej. Nie przeszkadzało mi to, bo umilałam sobie czas miłymi rozmowami i winem.

Kiedy wreszcie usiadłam na fotelu i kosmetyczka obejrzała moją twarz, zdecydowała, że na jednej ampułce kwasu się nie skończy. I zaczęło się wstrzykiwanie. Nie powiem, żeby to było przyjemne. Kłuło i potem piekło, ale dało się wytrzymać.

Po zabiegu wyglądałam koszmarnie

Po zabiegu moja twarz nie wyglądała jak „wyprasowana”, za dużo w niej było nakłuć. Nie mogłam więc przyłączyć się do pań, które od razu ruszyły na podbój dyskoteki, aby „wypróbować nową broń”.

Zazdrościłam im luzu i umiejętności zabawy, zwłaszcza że kilka z nich tak samo jak ja było mężatkami. Stwierdziły, że dzisiaj mają wolne i robią, co chcą. Ja ze swoją obolałą twarzą i uboższa o prawie dwa tysiące złotych wróciłam do domu.

– Mamusiu, co ci się stało? – wykrzyknęła na mój widok nasza mała Monisia.
– To nic, przejdzie – wymamrotałam, marząc tylko o tym, aby położyć się spać.

Miałam nadzieję, że kiedy obudzę się rano, zobaczę w lustrze gwiazdę filmową… A tu – figa z makiem! Wyglądałam jeszcze gorzej niż w dniu zabiegu. Moja twarz nadal była opuchnięta, a poza tym jakoś tak… wykrzywiona.

Po prawej stronie kącik ust dziwacznie opadał ku dołowi, nawet gdy usiłowałam się uśmiechać.

– Nic się nie martw, to się zmieni za kilka godzin, najpóźniej jutro! – pocieszała mnie Weronika, a ja uwierzyłam.
Przecież „jutro” oznaczało przyjazd Andrzeja, więc tego dnia po prostu musiałam być piękna! Tyle że... nie byłam.

Po kolejnej dobie opuchlizna wprawdzie zniknęła, ale moja twarz nadal wydawała się asymetryczna.

– Mamusiu, czy ty się na nas za coś gniewasz? – pytały zmartwione dzieci, bo zamiast prezentować uradowaną minę, wyglądałam, jakbym się wściekła.

Andrzej ucieszył się na mój widok, choć wyglądałam okropnie

Zrezygnowana pojechałam po męża na lotnisko. Miałam prawie łzy w oczach, kiedy tak stałam w hali głównej i czekałam, aż skończy odprawę bagażową.
– Ależ ty zeszczuplałaś! Wyglądasz pięknie! – zawołał, kiedy mnie zobaczył.

Sprawę twarzy taktownie przemilczał, choć przecież widziałam, że zerka na mnie z uwagą. W końcu nie wytrzymał.
– Kochanie, muszę zapytać, bo mnie to niepokoi. Co się stało z twoimi ustami? Po prawej stronie masz taki…

– Wiem! – krzyknęłam i wybuchłam spazmatycznym płaczem.
Musiałam mu wszystko opowiedzieć.
– Zrobiłaś to dla mnie? Skarbie, niepotrzebnie! Kocham wszystkie zmarszczki, które kiedykolwiek pojawią się na twojej twarzy – z ogniem zapewnił mnie mąż. – Dobrze, że to tylko botoks, bo już się bałem, że miałaś jakiś mikrowylew czy coś…

Chirurg naprawił, co się dało i wytłumaczył, co właściwie się stało

Za radą męża umówiłam się na wizytę do specjalisty od chirurgii plastycznej.

– Botoks party? – złapał się za głowę. – Czy pani w ogóle sprawdziła, jakie uprawnienia miała ta kosmetyczka, która to pani zrobiła? Śmiem twierdzić, że żadne, bo inaczej wiedziałaby, że pod wpływem alkoholu rozszerzają się naczynia krwionośne i botoks z jednego mięśnia, w którym powinien zostać, może przejść do drugiego! Tak się właśnie stało u pani!

– I co teraz? – przeraziłam się.
– No cóż… Spróbujemy jakoś zlikwidować ten nieładny grymas. Na przyszłość proszę uważać na takie „kosmetyczki”.

Po tym drugim zabiegu moja zmarszczka przy ustach jest znowu widoczna i... wprost ją uwielbiam. Już nigdy nie zdecyduję się na żaden botoks. Mąż mnie kocha i bez tego. Dla niego jestem piękna!

Czytaj więcej prawdziwych historii:
„Ja się zakochałam, a on świetnie się bawił. Dla niego byłam tylko zakładem o skrzynkę wina. Tyle byłam dla niego warta”
„Nie brałam byle czego, czekałam na prawdziwego faceta. Wybrzydzałam i... do czego mnie to zaprowadziło?”
„Mój mąż to cholerny Piotruś Pan, który zadłużył nas dla swoich zachcianek i hazardu. Nie mam już sił”

Redakcja poleca

REKLAMA