Tak naprawdę Agnieszka nigdy nie była szczupła. No, może jako bardzo mała dziewczynka. Ale kiedy szła do komunii, musiała wybrać nie tę sukienkę, która jej się najbardziej podobała, ale tę, w którą się mieściła.
– Tata pracował w masarni – opowiada 26-latka. – W domu zawsze więc było mięso i porządny obiad. I codziennie musiałam go zjeść, chociaż wcześniej jadłam już w szkole. Do tego lubiłam słodycze. Moja waga więc systematycznie rosła...
Rodzice nie widzieli jednak problemu, raczej cieszyli się, że córka „dobrze wygląda”. Kiedy miała 19 lat, urodziła syna. Opieka nad maleństwem, karmienie piersią i odpowiednia dieta sprawiły, że była szczupła jak nigdy dotąd, niestety, szybko dopadł ją efekt jo-jo.
Gdy syn miał trzy lata, poznała obecnego męża, Łukasza. Ważyła wtedy 74 kilogramy. Ale ukochanemu podobały się jej kształty i nigdy nie powiedział, że mogłaby zrzucić parę kilo. Wręcz przeciwnie, w czasach narzeczeństwa niemal codziennie spotykali się na pizzy czy ciastku. Kiedy po dwóch latach postanowili się pobrać, Agnieszka ważyła już 97 kg! Bardzo źle się czuła z taką tuszą. Nie miała siły wejść na czwarte piętro, nie nadążała za synkiem, gdy biegał czy jeździł na rowerku.
– Ale najgorzej było, gdy mieliśmy gdzieś wyjść i chciałam elegancko się ubrać – opowiada dziewczyna. – W niczym nie wyglądałam dobrze. Najchętniej zamknęłabym się wtedy w domu...
Kulminacyjnym momentem był dzień, kiedy Łukasz oznajmił, że zarezerwował dla nich dwutygodniowe wczasy w Tunezji. Agnieszka, zamiast się ucieszyć, wpadła w panikę. W głowie miała tylko jedną myśl: „Jak ja się pokażę na plaży?!” Wtedy postanowiła, że musi wziąć się za siebie. Był luty, wyjazd zarezerwowali na czerwiec. Na zrzucenie wagi miała więc prawie cztery miesiące. Któregoś dnia poszła do pracy (jest kierownikiem działu w supermarkecie) i zamiast, jak zwykle, sięgnąć po bułkę, wzięła jogurt naturalny. Już po dwóch, trzech godzinach tak ssało ją w żołądku, że myślała tylko o tym, by coś zjeść. Pomagała sobie, pijąc dużą ilość niegazowanej wody mineralnej. Około południa zjadła jabłko. Po powrocie do domu przyrządziła sobie talerz warzyw duszonych na patelni z ryżem i kurczakiem. Bez tłuszczu.
– Ten pierwszy dzień i kilka następnych były naprawdę ciężkie – wzdycha Agnieszka. – Nie chciałabym już nigdy przeżywać takich tortur!
Wyrzeczenia się opłaciły, bo już po tygodniu ważyła 3 kg mniej!
– To była najlepsza nagroda za moją walkę z samą sobą – opowiada Agnieszka. – I wspaniała motywacja.
Aby spalać więcej kalorii, zaczęła chodzić na siłownię. Obiecała sobie, że gdy zjedzie do 65 kg, kupi wymarzone drogie dżinsy.
I na początku czerwca ubiegłego roku to zrobiła!
– Nigdy nie żałowałam tych pieniędzy – mówi z dumą, demonstrując, jak ładnie podkreślają jej figurę. – Ciężko na nią zapracowałam!
„To naprawdę ty?!” – pytali znajomi, gdy ją spotkali. Puchła wtedy z dumy. Czuła się inną osobą. Atrakcyjną i zadbaną, ale przede wszystkim zdrową, pełną sił.
– Przestały mi wypadać włosy, a cera zrobiła się jak u niemowlaka – cieszy się. – I nie łapię już zadyszki, gdy muszę dobiec do autobusu albo wejść po schodach!
Kupiła też sobie wymarzone bikini. I prawie już spakowała walizki do Tunezji, kiedy mąż oświadczył, że... nie pojadą. Bo on nie dostanie w tym czasie urlopu. – Byłam wściekła, ale spojrzałam w lustro
i złość szybko mi przeszła! – śmieje się Agnieszka. Od tamtej chwili minęło już ponad pół roku, a ona cały czas utrzymuje wagę 60 kg. Jak jej się to udaje?
Nadal je mnóstwo warzyw i pije dużo wody, ale pozwala sobie też na przyjemności – spaghetti, kawałek pizzy czy lampkę wina.
– A moje bikini z pewnością doczeka się jeszcze promieni słońca. Bo tej Tunezji na pewno sobie nie odpuścimy! – śmieją się razem z mężem.
Monika Wilczyńska