„Kazałam mężowi schudnąć, bo się zapuścił. A teraz jestem o niego strasznie zazdrosna”

Mężczyzna, który się odchudza fot. Adobe Stock
Co ja narobiłam?! Jeśli mąż puści mnie kantem, będę mogła mieć pretensje tylko do siebie.
/ 18.09.2020 09:52
Mężczyzna, który się odchudza fot. Adobe Stock

No i po co ja to wymyśliłam. Dobrze, że chociaż odwiedziła mnie Majka i uświadomiła mi, jaki popełniłam błąd. Konsekwencji co prawda jeszcze chyba nie ma, ale lepiej stłumić niebezpieczeństwo w zarodku. Tylko jak? Przecież sama kazałam Olkowi zapisać się na siłownię.

Zaczęło się od tego, że postanowiłam zmusić mojego męża do odchudzania. Przytyło mu się w ostatnich latach, oj przytyło. Chyba ze 25 kilo. Gdy 10 lat temu mówiliśmy sobie „tak” przed ołtarzem, Aleksander wyglądał jak Adonis. Przystojny, wysportowany, świetnie zbudowany. Ech, łezka mi się w oku zakręciła, gdy popatrzyłam na ślubne zdjęcia. A teraz? Twarz jak księżyc w pełni, sflaczałe mięśnie i piłka zamiast kaloryfera na brzuchu. I to taka wielka, nadmuchiwana, plażowa, a nie do siatkówki. Pomyślałam, że jak tak dalej pójdzie, to wkrótce łatwiej go będzie przeskoczyć, niż obejść.

W zasadzie może by mi to aż tak bardzo nie przeszkadzało, ale latem wybieramy się z całym towarzystwem na urlop nad morze. Mężowie moich przyjaciółek ciągle wyglądają przyzwoicie. Nie chciałam więc, żeby mój wyróżniał się przy nich na plaży. Na niekorzyść oczywiście.  Najpierw pomyślałam, że wprowadzę w domu dietę. Chrupkie pieczywo, gotowana pierś indyka, zupy warzywne bez śmietany, no i lekkie sałatki. Ale szybko porzuciłam ten pomysł. Oczami wyobraźni już widziałam, jak Aleksander najpierw patrzy z niedowierzaniem na to, co podałam mu do jedzenia, potem chodzi po domu zły jak osa, bo głodny, a po przyjściu do pracy od razu kieruje się do firmowej stołówki. Pochłania błyskawicznie wszystko z karty i zamiast chudnąć, tyje jeszcze bardziej. Bo tam podają głównie golonkę, gulasz wieprzowy i makarony z ciężkimi sosami. Nie dość więc, że w domu miałabym piekło, to jeszcze skutek byłby odwrotny do zamierzonego.

Skoro nie dieta, to ćwiczenia. Niedaleko naszego bloku otwarto niedawno siłownię. Wykombinowałam więc sobie, że będzie tam chodził co drugi dzień, na godzinkę. I pod okiem profesjonalnego, osobistego trenera spali zbędny tłuszczyk… Przekonywałam go do tego pomysłu chyba z tydzień. Prośbą, groźbą, szantażem, przytulaniem, pieszczotami i nie pamiętam już, czym jeszcze. Grunt, że się zgodził. Kupił sportowe ciuchy, buty, torbę na ten cały sprzęt i po powrocie z pracy poszedł ćwiczyć. Wrócił prawie na czworakach i od razu walnął się na kanapę.
– Umieram, bolą mnie wszystkie mięśnie. Ale dostałem w kość! – narzekał.
Gdy następnego dnia miał trudności ze wstaniem z łóżka zaczął odgrażać się, że jego obolała noga więcej w siłowni nie stanie. Ale szybko wytłumaczyłam mu, że to przejdzie i odzyskał motywację.

Pierwsze pozytywne zmiany zauważyłam już po 2 tygodniach. Mój Olek może jakoś nie schudł bardzo widocznie, ale odzyskał energię i chęć do życia.
– Naprawdę super się czuję. Dzięki, że mnie namówiłaś – cmoknął mnie w policzek, a potem powiedział, że będzie chodził na siłownię codziennie i to nie na godzinę, ale na półtorej. Bo chce jak najszybciej odzyskać formę.
Bardzo się z tego powodu ucieszyłam. Pomyślałam, że jeśli jego entuzjazm nie osłabnie, do lata zdąży zrzucić jakieś 15 kilogramów.

Moja radość trwała niestety bardzo krótko. Dokładnie do wczorajszego popołudnia, do wizyty Majki. Wpadła do mnie poplotkować. Zrobiłam kawę, usiadłyśmy na kanapie i zaczęłyśmy dzielić się obserwacjami na temat naszych wspólnych znajomych.
– A gdzie twój szanowny małżonek? Jeszcze w pracy? – zapytała w pewnym momencie.
– Nie, przed chwilą wyszedł na siłownię. Wysyłam go tam, żeby zgubił mięsień piwny – roześmiałam się.
– Samego? – zdziwiła się.
– No pewnie. Ja przecież ćwiczyć nie muszę – odparłam dumnie. Szczęśliwie zaliczam się do tej nielicznej grupy kobiet, które nie tyją.
– Chodzi z własnej woli, nie protestuje? – dopytywała się.
– Ani słowem. Ostatnio nawet postanowił, że będzie ćwiczył codziennie. I to dłużej, niż się umawialiśmy – nie kryłam satysfakcji.
– I ty tak spokojnie o tym mówisz?! – pokręciła głową z niedowierzaniem.
– A czym niby mam się denerwować? – prychnęłam.

Popatrzyła na mnie z politowaniem.
– Ty wiesz, jakie tam laski przychodzą? Młodziutkie, opalone, sprężyste, giętkie… Nawet się nie obejrzysz, jak któraś z nich zastawi na Olka sidła… I tyle go będziesz widziała. Może nawet już się to stało… ? – zawiesiła głos.
– E tam, przesadzasz. Olek nigdy by mnie nie zdradził – zaprotestowałam, ale poczułam, jak robi mi się dziwnie gorąco.
– Jesteś pewna? Faceci to myśliwi. Lubią polować. A jak jeszcze zwierzyna sama pcha się pod lufę, to wiesz… – westchnęła współczująco.

Miałam dość tej głupiej rozmowy.
– Przepraszam cię, ale mam jeszcze coś bardzo pilnego do zrobienia – rzuciłam, udając, że jej gadanie w ogóle mnie nie obchodzi.
– Jasne, już znikam. – krzyknęła. Szybciutko dopiła kawę i podreptała w stronę wyjścia.
– Nie przejmuj się, chyba faktycznie przesadziłam… Przecież Olek świata poza tobą nie widzi – odwróciła się jeszcze w drzwiach. Przez chwilę miałam ochotę ją nimi trzasnąć…

Po wyjściu Majki nie mogłam się uspokoić. W zasadzie ufałam mężowi, ale nie potrafiłam zapomnieć o tym, co mi przed chwilą powiedziała. Przez głowę przelatywało mi tysiące myśli. „A może ona ma rację? Ja tu sobie spokojnie siedzę, nieświadoma niczego, a on obściskuje się na macie do ćwiczeń z jakąś dziewiętnastoletnią blond Wenus?” – przestraszyłam się. Spojrzałam na zegarek. Do końca treningu Olka zostało jeszcze pół godziny. W sekundę się ubrałam i pobiegłam na siłownię. Po drodze zastanawiałam się, jak zareagować, gdyby to, co widziałam w wyobraźni, okazało się prawdą. Zrobić awanturę, od razu zabić czy tylko nogi z d… powyrywać?

Na salę treningową wpadłam jak burza. Majka miała rację. Na co drugim przyrządzie ćwiczyły superdziewczyny. Nigdy nie narzekałam na swój wygląd, ale przy większości z nich prezentowałam się, delikatnie mówiąc, średnio. Zaczęłam wypatrywać swojego męża. Dostrzegłam go dopiero po minucie, bo schował się w samym rogu sali. Pedałował dziarsko na rowerku i gaworzył sobie miło z jakąś kobietą. Nie jakąś, wyglądała jak milion dolarów. Nie tarzali się co prawda na macie, ale i tak poczułam ukłucie zazdrości. Podeszłam bliżej. Mąż mnie zauważył i przerwał rozmowę.
– Co ty tu robisz? – zapytał.
– A nic, tak przyszłam… Chciałam zobaczyć, jak sobie radzisz. Ale jak widzę świetnie – odparłam, starając się zachować spokój.
– No, nieźle mi idzie, Magda mówi, że robię postępy – uśmiechnął się do rozmówczyni.
– Kto?! – krzyknęłam.
Spojrzał na mnie zaskoczony.
– No Magda. O sorki, wy się przecież nie znacie. Magda, moja trenerka – Ewa, moja żona – przedstawił nas sobie.

Osłupiałam. Stałam i gapiłam się na tę piękność jak głupia. A potem wymamrotałam pod nosem, że bardzo mi miło i wycofałam się do wyjścia. Stwierdziłam, że najpierw sobie wszystko spokojnie przemyślę, a dopiero później podejmę odpowiednie kroki.

No i myślę już drugi dzień. I naprawdę nie wiem, co mam zrobić. Olek właśnie powędrował na trening. Niby nie mam powodu do zmartwień. Rozmawiał tylko ze swoją trenerką. Ale jak sobie przypomnę, jak ona wygląda, to aż mnie w dołku ściska. Może lepiej kupię rowerek do ćwiczeń i postawię w salonie? Albo sama zacznę chodzić z nim na tę siłownię? Lepiej mieć go na oku. Przecież to tylko facet. Nigdy nie wiadomo, czy nie obudzi się w nim dusza myśliwego.

Więcej listów do redakcji:„Powiedziałem żonie: »Sorry skarbie, ale nasz czas minął« i odszedłem do młodej kochanki. Chciałem poczuć, że żyjꔄWybaczyłam mężowi seks ze stażystką, bo każda zdrada ma swoją przyczynę. Ja też byłam winna, że poszedł do innej”„Nie odeszła do kochanka, ale dlatego, że coś się skończyło... To bardziej boli niż zdrada”

Redakcja poleca

REKLAMA