Z życia wzięte - prawdziwa historia o swatce

Z życia wzięte fot. Fotolia
Swatka to pojęcie z zamierzchłej przeszłości, znane ludziom w moim wieku chyba tylko z lektur szkolnych. W życiu to byłby obciach…
/ 30.06.2014 15:24
Z życia wzięte fot. Fotolia

 

Wersja audio: Połączyła nad swatka...

Kiedy zaczynałam pracę w restauracji na Starym Mieście we Wrocławiu, byłam szczęśliwie zakochana w chłopaku, czy raczej powinnam powiedzieć: w mężczyźnie mojego życia. Bo Konrad był o 11 lat starszy ode mnie. Nawiasem mówiąc, chyba dlatego wydawał mi się taki atrakcyjny.

Wychowywałam się bez ojca, więc w swoim facecie szukałam oparcia i życiowej mądrości. Straciłam głowę dla Konrada i dla niego zmieniłam całe życie. Rzuciłam policealną szkołę medyczną i wyjechałam do Wrocławia, bo on miał tam dobrą pracę. Zamieszkaliśmy razem w jego dwupokojowym mieszkaniu, które odziedziczył po dziadku. Praca kelnerki całkiem mi odpowiadała. Ciągle wśród ludzi, a poza tym oprócz pensji dostawałam mnóstwo napiwków. Miałam swoją małą stabilizację i miłość.

Niestety, w pewnym momencie między mną a Konradem zaczęło się psuć. Problemy robiła jego matka, która zwyczajnie mnie nie akceptowała. Uważała, że jej syn, który skończył studia, nie powinien się wiązać „z jakąś głupią smarkulą tylko po maturze”. Z góry założyła, że jestem gorsza. Nie chciała mnie lepiej poznać. Kiedy się spotykałyśmy, głównie milczała, a ja cały czas czułam na sobie jej krytyczny wzrok. Konrad to widział i nic dziwnego, że w takiej atmosferze nasze uczucie nie miało szansy rozwinąć się w coś trwałego. Co gorsza, zdaniem mojego chłopaka to wszystko było… moją winą!
– Bo ty nie chcesz zaprzyjaźnić się z moją mamą! – wmawiał mi. – Moje poprzednie dziewczyny…
I tutaj następowała opowieść o tym, jak to Ania czy Basia potrafiły chodzić z jego matką na zakupy, piec z nią ciasta i plotkować o wszystkim.
– Aż dziw bierze, że się z nimi nie ożeniłeś! Dla mamusi, żeby miała idealną synową – kwitowałam to z przekąsem.

Aż nastał dzień, gdy uznałam, że mam dość. Po kolejnej awanturze spakowałam swoje rzeczy i zwyczajnie wyszłam z mieszkania Konrada. Na dwa tygodnie zatrzymałam się u koleżanki z pracy, a potem znalazłam jakąś kawalerkę na obrzeżach miasta, którą byłam w stanie sama opłacić. Nie był to dla mnie dobry okres… Dojazd do pracy zajmował mi mnóstwo czasu, a poza tym byłam szalenie nieszczęśliwa, bo nadal tęskniłam za Konradem, chociaż to ja podjęłam decyzję o odejściu od niego.

Na poważnie rozważałam, czy nie powinnam wrócić do domu, do rodziców, a także do nauki w szkole medycznej. W końcu jednak uznałam, że zawód technika dentystycznego mogę zdobyć też we Wrocławiu. Moja szefowa była kobietą surową, ale sprawiedliwą i przyjazną pracownikom. Trochę się jej wszyscy baliśmy, lecz ja uznałam, że przecież mnie nie zje, jeśli poproszę o inne godziny pracy. I faktycznie. Nawet spojrzała na mnie bardzo życzliwie.
– Cieszę się, Natalia, że jesteś taka ambitna – powiedziała, a potem zaczęła tak ustawiać grafik, żeby było mi lżej. Po jakimś czasie zauważyłam także, że pani Teresa traktuje mnie inaczej niż resztę personelu. Nie chodzi o to, że mnie faworyzowała, ale kiedy przyjeżdżała do restauracji skontrolować, co się dzieje, zawsze chwilę ze mną pogadała, chociaż byłam tylko zwyczajną kelnerką. Aż pewnego dnia usłyszałam od niej:
– Chciałabym poznać cię z moim synem. Na pewno ci się spodoba.

Słyszałam, że on studiuje na politechnice, i pomyślałam: „No proszę, ona jakoś nie uważa, że jestem od niego gorsza...”. Tak, rozstanie z Konradem i to, jak potraktowała mnie jego matka, nadal bolało. Dlatego przyszła mi do głowy taka refleksja. W ogóle nie myślałam o synu szefowej. Pewnego dnia umówiłam się z kolegą, którego poznałam w naszej restauracji, na pogaduszki i na kawę. Nie była to randka, ot – zwyczajne spotkanie. Zaprosił mnie na mrożony jogurt, a że tego dnia był wyjątkowy upał, to i przed kawiarnią utworzyła się kolejka. Staliśmy w niej, rozmawiając, kiedy nagle jak spod ziemi wyrosła przede mną pani Teresa i wyrecytowała:
– Wiem, że masz chłopaka, ale ja naprawdę bardzo bym chciała, żebyś poznała mojego syna. Jest w samochodzie, ulicę dalej. Podejdziesz do niego?
Ta prośba, wypowiedziana jednym tchem, była tak dziwna i nieoczekiwana, że nie mogłam się nie roześmiać.
– Podejdę – odparłam. – A Darek nie jest moim chłopakiem. Teraz nie mam żadnego.

Kiedy szłam za panią Teresą do jej auta, nawet się nie zastanawiałam, jaki będzie ten jej syn. Z góry założyłam, że pewnie speszony, więc ja ułatwię mu sytuację, traktując ją z humorem. Tymczasem kiedy podeszłam do samochodu, wysiadł z niego przystojny młody mężczyzna. Miał intensywnie niebieskie oczy i miły uśmiech. I wcale nie wydawał się speszony. W przeciwieństwie do mnie!
– Miło cię w końcu poznać, tyle o tobie słyszałem od mamy – stwierdził.
– Ja… eeeee… o tobie też – wydukałam.
– Może umówimy się kiedyś na kawę? Albo do kina? Teraz wyjeżdżam na dwa tygodnie, ale kiedy tylko wrócę…
– Zadzwonię do ciebie – wypaliłam, nie zastanawiając się, co mówię, po czym pożegnałam się pospiesznie i uciekłam.

Dopiero po chwili dotarło do mnie, że zrobiłam z siebie totalną idiotkę. Choćby dlatego, że jakim cudem miałabym zadzwonić, skoro nie znałam jego numeru?! Wróciłam do kolejki, do swojego kolegi, i starając się zachować spokój, wróciłam do rozmowy na błahe tematy. W pewnej chwili podeszła do nas kelnerka i podała mi karteczkę.
– Jakiś pan poprosił, żebym to pani dała.
Zdziwiona powoli rozłożyłam zwitek papieru. Widniał na nim numer telefonu i liścik skreślony ręką Mateusza, czyli syna szefowej:

Naprawdę miło było cię poznać. Wracam za dwa tygodnie. Jeśli zechcesz, zadzwoń. Będzie fajnie się z Tobą spotkać.

Westchnęłam z ulgą. Czyli on myśli, że jednak aż tak się nie wygłupiłam! A jeszcze bardziej się ucieszyłam, kiedy następnego dnia pani Teresa powiedziała:
– Mam nadzieję, że mój syn zrobił na tobie dobre wrażenie. Bo ty na nim tak. Od razu wiedziałam, że mu się spodobasz!

Mimowolnie zaczęłam odliczać dni do powrotu Mateusza. Minął tydzień, rozpoczął się drugi. Pewnego dnia, gdy w kuchni złożyłam zamówienie dla kolejnych klientów, zawołał mnie nasz kucharz:
– Telefon do ciebie!
Nie spodziewałam się telefonu, ani tego, że w słuchawce usłyszę głos… Mateusza. Zanim udało nam się spotkać, co wieczór rozmawialiśmy przez telefon. A ja czułam, że wraca mi radość i chęć życia! A także pewność siebie, która gdzieś znikła po historii z Konradem i jego matką.

Kiedy wreszcie mogliśmy pogadać w cztery oczy, miałam wrażenie, jakbyśmy znali się od dawna. Po pierwszej randce od razu umówiliśmy się na kolejną. Nie wiem, co wyczuła we mnie pani Teresa, ale miała rację – pasowaliśmy do siebie. Nasz pierwszy pocałunek w Ogrodzie Japońskim… Cudowne przeżycie! Mateusz wtedy szepnął do mnie:
– Musisz wiedzieć jedno: mama nalegała, żebyśmy się poznali, ale to, że dałem ci swój numer, a potem do ciebie zadzwoniłem, to była już tylko moja decyzja.

Rok później Mateusz poprosił mnie o rękę. Życie jest piękne!

Natalia