„Po 7 latach małżeństwa i życia w luksusie odkryłam, że nie mogę już znieść tego związku”

Rozwód po 7 latach fot. Adobe Stock
Nasi zamożni rodzice kupili nam czteropokojowe mieszkanie. Co prawda na obrzeżach miasta, ale w pobliżu była szybka kolejka, więc do centrum jechało się 20 minut. A w garażu stała trzyletnia mazda. Byliśmy wykształceni, od razu po studiach dostaliśmy ciekawe posady.
/ 26.10.2021 09:28
Rozwód po 7 latach fot. Adobe Stock

Pamiętam, za oknem zawodził wiatr, a ja siedziałam z mężem przy kolacji i słuchałam po raz kolejny jego opowieści, jak zwymyślał podwładnego i jak dyrektor innego działu koniecznie chce się z nim zaprzyjaźnić. I nagle uznałam, że mam dość.

– Nie kocham cię i chcę rozwodu – powiedziałam niespodziewanie nawet dla samej siebie, a jednocześnie dotarło do mnie, że to prawda i tego właśnie chcę. Rafał umilkł w połowie zdania i patrzył na mnie zdumiony, jakby w pierwszym momencie nie zrozumiał, co powiedziałam. Potem zmarszczył brwi i w jego spojrzeniu pojawiło się zrozumienie.
– W porządku – skinął głową. – Właściwie ja też o tym myślałem.
Nie spodziewałam się tego.
– Przecież mieliśmy mówić sobie wszystko – powiedziałam z pretensją. – Jak się nad tym zastanawiałeś, to trzeba było ze mną porozmawiać. Zresztą, to już nieważne... – nagle przestało mnie to obchodzić. – Kiedy przyszło ci to do głowy?
– Wczoraj, jak opowiadałaś, w jaki to sposób zdołałaś przekonać do swojego projektu radę nadzorczą – odparł.

Rzeczywiście już od dwóch czy trzech lat nasze rozmowy kręciły się jedynie wokół podstawowych spraw domowych oraz pracy. Żeby to jeszcze były prawdziwe rozmowy! My zwyczajnie chwaliliśmy się przed sobą, kto w czym jest lepszy. Jakbyśmy żyli na jakimś torze wyścigowym. Nie zawsze tak było.

Siedem lat wcześniej pobraliśmy się z miłości

Mieliśmy sporo szczęścia. Nasi zamożni rodzice kupili nam czteropokojowe mieszkanie. Co prawda na obrzeżach miasta, ale w pobliżu była szybka kolejka, więc do centrum jechało się 20 minut. A w garażu stała trzyletnia mazda. Byliśmy wykształceni, od razu po studiach dostaliśmy ciekawe posady. No, żyć nie umierać. Uwielbiam swoją pracę w reklamie, więc nawet urodzenie dwóch synów w rocznym odstępie czasu nie było dla mnie powodem, żeby ją przerwać. Od czego są pomoce domowe, żłobki i przedszkola?

Oczywiście teściowa próbowała mnie namawiać do wzięcia urlopu macierzyńskiego.
– Będziesz miała więcej czasu dla dzieci, które potrzebują domu, i przy okazji dla siebie – mówiła. – Ten okres swojego życia wspominam najmilej. Dla kobiety nie ma nic lepszego niż urlop macierzyński.
– Dlaczego korzyści, jakie ma przynieść to, że zostanę z dziećmi w domu, mama wylicza tylko mnie? – spytałam.
– A niby komu mam wyliczać? – zdziwiła się, zupełnie nie rozumiejąc, o co chodzi.
– Przecież Rafał też może wziąć urlop. Ojcowski. Choć trochę by mi pomógł.
– No, ale to mężczyzna…

Teściowa nie przyjmowała do wiadomości, że zwyczajnie nie chcę rezygnować z pracy. Może gdybym była zatrudniona w sklepie czy w magazynie, myślałbym inaczej. Ale to, co robiłam, sprawiało mi satysfakcję, więc nie zamierzałam dać się zamknąć w domu z pieluchami. Na szczęście teściowa nie napierała na mnie zbyt mocno, a ja wytrwałam przy swoim zdaniu. Dzieci poszły do żłobka, a potem do przedszkola. Ja sama wychowywałam się w ten sposób i nie jestem z tego powodu upośledzona.

Mijały lata. Krzyś skończył 5 lat, Adaś 4. Im lepiej i mężowi, i mnie wiodło się w sprawach zawodowych, tym większym chłodem wiało w domu. Nie wiedzieć kiedy zamieszkaliśmy w dwóch osobnych pokojach i każde żyło własnym życiem, chociaż oboje bardzo kochaliśmy dzieci i one tego naszego odseparowania zupełnie nie odczuwały.

Ale wiecznie tak być nie mogło. Jak widać, nie tylko ja miałam już dość.
– Masz kogoś? – spojrzałam na Rafała uważnie, jakbym starała się znaleźć w jego oczach potwierdzenie, że mnie zdradził. Nie życzyłam mu źle i w sumie nawet byłoby dobrze, gdyby kogoś sobie przygruchał. Wtedy może byłoby mi trochę lżej. W końcu człowiek czuje się psychicznie bardziej komfortowo, gdy winę za rozpad związku może zrzucić na tę drugą stronę. Rafał nieoczekiwanie zaczął się śmiać. Nie rozumiałam, co go tak rozbawiło.
– O co ci chodzi? – spytałam.
– Wiesz, co sobie teraz pomyślałem? Że byłoby dobrze, żebyś mnie zdradziła z jakimś facetem. Wtedy miałbym czyste sumienie, że to nie z mojej winy.
– Cóż, chyba jednak nie ma w tym niczyjej winy – wzruszyłam ramionami. – Po prostu coś się w nas wypaliło i tyle. – Od dawna mnie nie kochasz?
– To wszystko przyszło powoli, ale i niespodziewanie – próbowałam wyjaśnić tę sytuację nie tylko jemu, ale i sobie. – Jak ze świecą, która powoli topi się, dopala, aż
w końcu gaśnie. Dopiero wówczas zauważamy, że wokół zrobiło się zupełnie ciemno.

Przez chwilę siedzieliśmy w milczeniu, rozmyślając, a potem oboje spojrzeliśmy na drzwi do pokoju dzieci.

– Pamiętasz rozwód Grześka i Martyny? – zapytał mąż z ciężkim westchnieniem. To byli nasi przyjaciele, którzy trzy lata wcześniej rozeszli się po 10 latach małżeństwa. Towarzyszyły temu straszliwe awantury. Najgorzej na tym całym zamieszaniu wyszły ich dzieci. Rodzice walczyli o nie, niszcząc je po drodze. Psycholodzy, przesłuchania, w domu wieczne kłótnie, podjudzanie. Dorośli w jakimś amoku walki nie zauważyli, że ofiarami padają ich dzieci.
– Pamiętam. Musimy zrobić wszystko, żeby chłopcy jak najmniej to odczuli – powiedziałam. – Zgadzasz się ze mną?
Skinął głową.

Nie bardzo wiedzieliśmy, jak należy postąpić. W końcu człowiek nie rozwodzi się codziennie. Postanowiliśmy zatem poszukać rady u psychoterapeuty. Trafiliśmy na kobietę w wieku około 60 lat. Pomyślałam, że to
w zasadzie dobrze. Wolałam, żeby doradzała mi osoba, która dobrze zna życie.
– Dlaczego chcą się państwo rozwieść?
– Bo już się nie kochamy – powiedzieliśmy niemal równocześnie.
– Widzę, że w tej sprawie jesteście zgodni – roześmiała się psychoterapeutka.
– W innych też – zauważyłam, a Rafał mi przytaknął. – Chodzi nam o dzieci. Chcemy, żeby przez to wszystko przeszły w jak najmniej bolesny sposób.
– Rzadko spotykam rodziców, którzy tak podchodzą do sprawy. Zwykle dzieci najmniej się liczą podczas wyciągania żalów i publicznego prania brudów. Zanim jednak będę wam cokolwiek radzić, chciałabym, żebyście spróbowali po raz ostatni. W końcu przeżyliście ze sobą…?
– Siedem lat – podpowiedział Rafał.
– No właśnie, siedem lat. Więc nic się wam nie stanie, jak spróbujecie pobyć razem jeszcze przez miesiąc. Pan zabierze żonę do teatru. Pani zrobi dobrą kolację. Może uznacie, że wasza decyzja jest pochopna.

Postąpiliśmy, jak nam poradziła

 Rafał kupił bilety do kina na film, na który od dawna ostrzyliśmy sobie zęby. Ja zrobiłam kolację. W sumie było miło, ale co wieczór przez cały miesiąc każde z nas szło do swojego pokoju. Ja wymawiałam się tym, że muszę jeszcze przejrzeć dokumenty, Rafał chciał w spokoju poczytać książkę. Po prostu już się nie pragnęliśmy. I to był chyba gwóźdź do trumny naszego małżeństwa. Zgłosiliśmy się do pani psychoterapeutki równo miesiąc później.

– Byliśmy wobec siebie grzeczni, ale nadal obojętni – podsumowałam krótko naszą relację.
– No to porozmawiajmy o dzieciach – odparła. – Rozmowa z nimi nie będzie miła. Chłopcy są jeszcze mali, ale dużo rozumieją i przeżyją szok. Musicie zrozumieć ich reakcje i się z nimi pogodzić. Reakcje mogą być skrajne – od płaczu, krzyku, przez wycofanie się, do odcięcia się od świata.
– I jak mamy się zachować? – spytałam.

– Nie protestujcie, nic nie naprawiajcie, tylko przyjmijcie ich reakcje. Pozwólcie im wyrażać swój ból, złość i lęk. Dzieci mogą wam też nie uwierzyć, ale jeżeli wasza decyzja jest ostateczna, nie dawajcie im nadziei. Inaczej proces oswajania się z nową sytuacją będzie trwał dłużej. Dzieci zawsze się boją, że skoro rodzice od siebie odchodzą, to mogą przestać je kochać. Musicie pokazać chłopcom, że nadal ich kochacie i wasza rozłąka nic pod tym względem nie zmieni.

Jak powiedziała, tak zrobiliśmy. Rzeczywiście w domu atmosfera zrobiła się ciężka. Kiedy jednak chłopcy zobaczyli, że obaj nadal są dla nas ważni – początkowe lęki i żal powoli zastąpiło przyzwolenie. Od naszego rozwodu minęło kilka miesięcy. Chłopcy zostali ze mną, ale Rafał co dzień ich przywozi z przedszkola. Spotykamy się też w weekend we czwórkę. Nie jest źle. Wszystko zależy od nas i tego, czy myślimy najpierw o swoich dzieciach, a dopiero potem o sobie – czy na odwrót.

Więcej listów do redakcji: „2 lata po ślubie mój ukochany mąż zginął w wypadku. Teściowa chce odebrać mi mieszkanie, bo było jej syna”„Odszedłem od żony, bo… mi się znudziła. Zamiast nudnej żony miałem teraz w łóżku o 20 lat młodsze dziewczyny”„Zrobiłem dziecko dziewczynie, do której nic nie czułem. Syn miał 2 lata, gdy zginęła w wypadku. Zostałem z nim sam”

Redakcja poleca

REKLAMA