– No wiesz?! – prychnęłam. – Jak już musisz plotkować, to sobie wybierz bardziej wiarygodną ofiarę. Kto jak kto, ale Dorota nigdy by czegoś takiego nie zrobiła. Jest moją koleżanką i nie w głowie jej biurowe intrygi. A swoją drogą, nie masz za mało pracy, skoro łazisz i roznosisz po firmie takie historyjki? – i zakończyłam rozmowę. Do głowy mi nie przyszło, jak bardzo niesprawiedliwie go wtedy potraktowałam...
Że coś jest nie tak, zorientowałam się dopiero kilka tygodni później. Prezes ni stąd, ni zowąd wezwał mnie na dywanik.
– Wydaje mi się, że ostatnio źle zarządzasz swoim czasem i nie wykorzystujesz go efektywnie na pracę – powiedział. Zatkało mnie. Nie wiedziałam, o co mu chodzi. Pracowałam w tej firmie długo, zawsze miałam dobre wyniki. Może ostatnio nieco spadły, ale to normalne, bo były wakacje, a wtedy zawsze sprzedaż trochę siada. Nigdy nikt nie miał o to do mnie pretensji.
– Nie rozumiem twojego zarzutu – odparłam. – Masz na to jakieś przykłady? Nie spóźniam się do pracy, codziennie zostaję przynajmniej godzinę dłużej, regularnie poszerzam grono swoich klientów, realizuję cele sprzedażowe bez większych problemów, mój bezpośredni przełożony jest ze mnie zadowolony – wyliczałam.
– Akurat jego zdanie ma dla mnie najmniejsze znaczenie! – parsknął prezes.
No tak, nad Erykiem, liderem naszego zespołu, zebrały się ostatnio czarne chmury. Wyglądało na to, że ma wylecieć z pracy. Ale dlaczego prezes czepia się mnie?
– Zauważyłem kilka razy, że w ciągu dnia siedzisz w internecie i załatwiasz swoje prywatne sprawy, zamiast zająć się służbowymi obowiązkami – wypalił na koniec. Znów mnie zamurowało. Bo co do internetu, to ja pilnuję się jak mało kto. Żadnego Facebooka w ciągu dnia, nawet prywatnej poczty nie sprawdzam, bo wiem, że źle jest to u nas widziane. Takimi oskarżeniami szef prawie doprowadził mnie do łez!
Wiedziałam, że jestem na cenzurowanym, ale nie mogłam dojść dlaczego. Zaczęłam czujniej przyglądać się temu, co dzieje się w biurze. Podpytywałam ludzi, ale nagle wszyscy nabrali wody w usta. W końcu pożaliłam się córce mojego przyjaciela, której załatwiłam u nas pracę na stanowisku asystentki prezesa.
– Nie wiedziałam, czy ci mówić, żeby cię nie denerwować – wyszeptała nieśmiało. – Ale Dorota, ta z twojego zespołu, biega teraz do prezesa, jakby się paliło.
– A wiesz po co? – zdziwiłam się.
– No jasne. Eryk ma dostać wypowiedzenie, wszyscy to czują, i Dorota chce wskoczyć na jego miejsce – stwierdziła Ela. – Dostała kompletnego szmergla na punkcie tego awansu i biega teraz do gabinetu prezesa, podlizuje się i donosi na cały zespół. Chce pokazać, jak to Eryk źle wami zarządzał, a ona świetnie sprawdzi się w roli menedżera. Mówiła też chyba o tobie. Że zamiast dzwonić do klientów, pół dnia spędzasz w internecie.
Zagotowało się we mnie. Nagle wszystko stało się jasne. Rysiek miał rację… „To żmija! – pomyślałam. – Gra koleżankę, a na moich plecach chce zrobić karierę! W takim razie przekona się na własnej skórze, jak to jest być zdradzonym przez przyjaciół...”. Obiecałam jej w duchu zemstę. Pomysł wpadł mi do głowy jeszcze tej samej nocy. Wiedziałam, że pojadę po bandzie, ale miałam to gdzieś. Byłam tak wściekła i czułam się tak zraniona przez Dorotę, że emocje zagłuszyły mi rozum. Musiałam tylko zdobyć jedną rzecz – hasło do jej komputera. Od następnego ranka wpatrywałam się ukradkiem w jej klawiaturę, gdy tylko je wpisywała. A robiła to kilkanaście razy dziennie, bo zgodnie z zarządzeniem prezesa musimy blokować komputery za każdym razem, gdy wstajemy od biurka. Rozkodowanie tego hasła zajęło mi trzy dni. Miałam cztery opcje, bo nie byłam pewna ostatniej litery i cyfry. Ale to nie był problem. I gdy tylko Dorota wyszła z biura, wzięłam się do roboty.
Za trzecim razem udało się. Hasło w sumie nie było trudne. Imię jej syna i rok jego urodzin. Natychmiast zalogowałam się na służbową pocztę. Do pięciu jej kluczowych klientów wysłałam podsumowanie zamówienia z warunkami handlowymi, jakie zawsze musimy przesłać przed sprzedażą. Specjalnie wysłałam błędne pliki. Klient A dostał warunki klienta B, i tak dalej. Czyli zrobiłam coś, co w naszej firmie było największym przewinieniem! Na punkcie poufności warunków handlowych, które ustalamy z każdym klientem indywidualnie, prezes miał prawdziwego hopla. Wiedziałam o tym. A teraz, niby przez nieuwagę i roztrzepanie Doroty, najważniejsi jej klienci dowiedzieli się jakie warunki współpracy z nami ma ich konkurencja! Doskonale wiedziałam, że będzie z tego afera jak stąd do Nowej Zelandii.
Na rezultat moich działań nie musiałam długo czekać. Już następnego dnia rozpętało się w biurze prawdziwe piekło.
– Jak mogłaś być tak bezmyślna?! – wrzeszczał prezes na całe gardło.
Tak wydzierał się w gabinecie na Dorotę, że słychać go było na całym piętrze. Dorota była zielona ze strachu.
– To nie moja wina, ktoś to zrobił za mnie – próbowała się bronić, ale prezes nawet nie chciał jej wysłuchać. Osobiście musiał przepraszać klientów i wszystko odkręcać. Jeszcze nigdy nie widziałam szefa tak wściekłego.
Było wiadomo jak to się skończy: wywalą ją z wielkim hukiem. Dorota też to przeczuwała, dlatego już następnego dnia poszła na zwolnienie lekarskie. Wróciła po miesiącu i natychmiast dostała wypowiedzenie. To była nauczka dla wszystkich w biurze. Złamania paragrafu o poufności danych u nas się nie wybacza. Powiem szczerze, poczułam wielką satysfakcję. Nie miałam najmniejszych wyrzutów sumienia, że tak urządziłam koleżankę. Ta małpa sama sobie zasłużyła na karę! Skoro mnie, Bogu ducha winną osobę, naraziła na utratę pracy tylko dlatego, że po trupach chciała robić karierę – to teraz ma za swoje! Miałam nadzieję, że to ją nauczy, jak powinno się traktować kolegów.
Zaraz po jej odejściu zaczęły się u nas duże zmiany. Zgodnie z biurowymi plotkami oprócz Doroty został zwolniony też Eryk, lider naszego zespołu. Na jego miejsce przyszła Bożena. Cieszyłam się jak głupia, że w końcu trochę przewietrzą ten nasz stary skład. Nie miałam pojęcia, że nowa szefowa to początek mojego końca.
Zaczęło się niewinnie. Od zmiany miejsca w pokoju. Bożenie nie spodobało się, że siedzę tak, że nie widzi mojego monitora. Kazała w taki sposób zreorganizować biuro, żeby zawsze mogła zerkać, co każdy z nas robi w danej chwili na komputerze. Poczułam niesmak – dotąd nikt nas nie kontrolował! Niestety, z dnia na dzień było coraz gorzej. Bożena podniosła nam cele sprzedażowe i zarządziła, że jeśli nie wykonamy ich w stu procentach, obniży nam wynagrodzenia. Zespół zaczął się buntować, lecz nasza nowa liderka miała całkowite poparcie prezesa. Najgorsze było to, że to mnie upatrzyła sobie jako dziewczynkę do bicia. Wiecznie coś jej u mnie przeszkadzało. A to, że źle jej zdaniem prowadziłam rozmowę handlową przez telefon, a to, że spóźniłam się dwie minuty do pracy. Zrobiła mi awanturę nawet o to, że zjadłam kanapkę przy biurku!
Szybko zrozumiałam, o co chodzi. Byłam jedyną kobietą w zespole, a Bożena miała problem z zaakceptowaniem pań. Chciała pracować z mężczyznami, chyba nie lubiła konkurencji. Starałam się to ignorować, ale ona coraz bardziej na mnie wsiadała. Czara goryczy przelała się, gdy w mejlu zwymyślała mnie od głupich, bo pomyliłam datę spotkania z klientem. To już był czysty mobbing! Poskarżyłam się prezesowi. Nic to nie dało. Powiedział, że Bożena jest specyficznym menedżerem, ale podniosła wyniki i on jest z niej zadowolony. Odeszłam miesiąc później. Po prostu nie wytrzymałam psychicznie z tą babą. Zresztą i tak w końcu sama by mnie zwolniła. A teraz sobie myślę, że to, co mnie spotkało było karą za to, że tak bezwzględnie rozprawiłam się z Dorotą. Może wystarczyło wtedy szczerze pogadać... Lepiej się zastanowić sto razy, zanim się zrobi komuś coś złego.