„Faceci nie lubią, gdy im się mówi, że czegoś nie potrafią. Mój mąż potwierdza tę regułę w pełni”.
Nie spodziewałam się tego zaproszenia. Maciek świetnie zarabia, jednak jest raczej oszczędnym facetem i nigdy nie lubił płacić za wstęp na takie imprezy. Twierdził, że to głupota, jakieś fanaberie, wyrzucanie ciężko zarobionych pieniędzy w błoto itp…
W efekcie Nowy Rok witaliśmy zwykle ze znajomymi w domu lub na darmowej imprezie pod chmurką. Nie powiem, było nawet miło, bo mamy fajnych przyjaciół, lecz w głębi duszy zawsze marzyłam, by pójść na taki prawdziwy bal. Niestety mąż nie chciał o tym nawet słyszeć. Gdy tylko coś wspominałam na ten temat, krzywił się okrutnie i zaczynał te swoje gadki o wyrzucaniu pieniędzy bez sensu.
Gdy już trochę ochłonęłam, natychmiast zadzwoniłam do mojej najlepszej przyjaciółki. Chciałam, żeby pomogła mi wybrać sukienkę
„Mąż mnie zaskoczył”
Myślałam, że w tym roku będzie tak samo. A tymczasem…
– Kasiu, mam dla ciebie niespodziankę! – oświadczył, wręczając mi elegancką kopertę.
Jak zajrzałam do środka, to aż przysiadłam z wrażenia. Bal w przepięknym starym pałacu z olbrzymią salą, kryształowymi żyrandolami i lustrami w pozłacanych oprawach… Menu jak na przyjęciu u angielskiej królowej… Pięć razy oglądałam zaproszenie z każdej strony, zanim dotarło do mnie, że jednak nie śnię. To prawda!
W sukni koloru wrzosu będę wyglądać bosko.
W pierwszej chwili chciałam się rzucić mężowi się na szyję, ale nagle włączyła mi się podejrzliwość.
– Przyznaj się, coś nabroiłeś. I próbujesz mnie udobruchać! Mów natychmiast, co się stało, bo zwariuję!
– Nic się nie stało. Wszystko jest w najlepszym porządku. Przysięgam – uśmiechnął się pod nosem.
– No to może jesteś chory? Masz gorączkę? – dotknęłam jego czoła.
– Jestem zdrowy jak rydz! – roześmiał się już na dobre.
– Więc skąd ta nagła zmiana? – byłam zdezorientowana
– Znikąd. Po prostu uznałem, że po dwudziestu latach małżeństwa należy nam się odrobina szaleństwa.
Aha, i kup sobie koniecznie odpowiednią kreację. W takim miejscu nie możesz przecież pokazać się w byle czym. Ja już też zamówiłem sobie wyjściowy garnitur u krawca – rzucił lekko, kładąc na stole całkiem pokaźny zwitek banknotów, a ja tym razem pięć razy się uszczypnęłam, zanim uwierzyłam, że to, co słyszę i widzę, to nie sen.
Gdy już trochę ochłonęłam, natychmiast zadzwoniłam do mojej najlepszej przyjaciółki. Chciałam, żeby pomogła mi wybrać sukienkę, buty, torebkę, dodatki… W przeciwieństwie do mnie często chadzała z mężem na eleganckie bale i doskonale wiedziała, w czym powinno się na nich wystąpić. Jak usłyszała, że mam całkiem przyzwoity budżet, od razu się zgodziła.
– Nie ma sprawy, kochana. Znam jeden świetny sklep. Pioruńsko drogi, ale na pewno coś tam dla ciebie znajdziemy. Będziesz wyglądała jak dama z wyższych sfer – zapewniła mnie. Poczułam ulgę, bo na swoim pierwszym wielkim balu w życiu nie chciałam zaliczyć wpadki.
Zakupy przed balem - jak w Pretty Woman
Poszłyśmy na zakupy już następnego dnia. Sklep rzeczywiście był świetny. A kreacje tak wspaniałe, że nie wiedziałam, którą wybrać. Minęły dobre trzy godziny, zanim zdecydowałam się na wrzosową suknię z delikatnego jedwabiu. Kolejne dwie zajęło mi wybieranie butów i dodatków. Gdy skończyłam, byłam szczęśliwa, ale okropnie zmęczona. Dorota też zresztą nie wyglądała najlepiej.
– Idziemy na kawę i ciacho. Należy nam się po tej harówce – zarządziłam.
Usiadłyśmy w przytulnej kawiarence i oczywiście zaczęłyśmy gadać o czekającym mnie balu.
– Nawet nie wiesz, jak się cieszę na tego sylwestra. Nie zapomnę go pewnie do końca życia – rozmarzyłam się.
– No… Już to widzę… Eleganckie towarzystwo… Wspaniała muzyka… Jakieś tango lub walc. I ty w pięknej sukni wirująca z Marcinem na parkiecie – wpadła mi w słowo przyjaciółka.
Zamarłam przerażona.
– Co ty powiedziałaś? – jęknęłam.
– Tango, walc… Ty i Marcin… Coś nie tak? – zapytała zdziwiona.
– Wszystko! Kompletna klapa, wstyd! Przecież Marcin w ogóle nie umie tańczyć! – wykrztusiłam.
– E tam, na pewno przesadzasz - machnęła ręką przyjaciółka.
– Wcale nie. Mówię ci, podskakuje jak źrebak wypuszczony po raz pierwszy na łąkę. Muzyka sobie, a on sobie. Raz w lewo, raz w prawo… Szybciej…Wolniej… Żenada…
Najgorsze jest jednak to, że on myśli, że świetnie tańczy
Na pewno zaciągnie mnie na parkiet i zacznie te swoje hop, hop! Ze wstydu się spalę jak nic – jęknęłam.
– O rany, przecież są szkoły tańca. Zapiszcie się na jakiś przyśpieszony kurs i będzie po kłopocie – nie przejęła się Dorota.
– A jak mam go do tego namówić? Przecież nie powiem: „Kochanie, musimy wziąć kilka lekcji, bo d... z ciebie, a nie tancerz”. Obrazi się i nigdzie nie pójdziemy! – byłam bliska płaczu.
– No tak, masz rację… Faceci bardzo nie lubią, kiedy kobieta im mówi, że czegoś nie potrafią. Męska duma na tym cierpi.
Dlatego trzeba podejść Marcina inaczej… – na twarzy Doroty pojawił się chytry uśmieszek.
– Masz jakiś pomysł? – nagle wstąpiła we mnie nowa nadzieja.
– Jasne! Będziesz wdzięczną sierotką!
– Kim? – nie zrozumiałam.
– Nie wybałuszaj oczu, tylko słuchaj. Gdy wrócisz do domu, zrobisz tak…
– przysunęła się bliżej.
Po pół godziny później znałam już wszystkie szczegóły jej planu.
– Jak to dobrze rozegrasz, będzie biegał na lekcje tańca bez słowa sprzeciwu – uznała, gdy się żegnałyśmy.
Nie wiedziałam, czy to poskutkuje, ale warto było spróbować.
Małżeńska manipulacja
Po powrocie do domu prawie się nie odzywałam. Zrobiłam sobie kawę i usiadłam w salonie obok Maćka. Akurat oglądał z uwagą jakiś film.
– No i co, kupiłaś sukienkę? – zainteresował się w pewnej chwili
– Kupiłam, kupiłam – westchnęłam.
– To dlaczego jesteś taka milcząca? Myślałem, że mi ją od razu zaprezentujesz, a ty siedzisz jak sowa. Nie cieszysz się? – oderwał wzrok od ekranu.
– Cieszę się, cieszę..
– No to o co chodzi?
– A o nic… Zastanawiam się czy jej nie zwrócić… – westchnęłam.
– Jak to? – zdziwił się.
– A tak. W drodze do domu trochę myślałam o tym balu. No i doszłam do wniosku, że chyba nie powinniśmy na niego iść. Lepiej będzie, jak zostaniemy w domu albo pójdziemy na imprezę na Rynku. Podobno mają występować całkiem niezłe zespoły. Będzie fajnie… – tu zamilkłam.
Bogu dzięki, jej podstęp zadziałał bez pudła
Marcin przez dłuższą chwilę gapił się na mnie jak na wariatkę.
– Własnym uszom nie wierzę – pokręcił głową. – Przez lata miałaś do mnie pretensję, że nigdzie cię nie zabieram. A teraz, jak się zdecydowałem, to kręcisz nosem. Nie rozumiem…
– O rany, bardzo chętnie bym poszła. To zawsze było moim wielkim marzeniem. Ale nie chcę narobić nam wstydu – znowu zawiesiłam głos.
– Możesz mówić jaśniej? – mąż zupełnie stracił zainteresowanie filmem.
– Proszę bardzo. Nie umiem tańczyć. W tym problem! Boję się, że jak wyjdę na parkiet, to zacznę deptać ci po stopach albo kompletnie stracę rytm. Ludzie ze śmiechu popadają. A sam mówiłeś, że będzie tam mnóstwo znanych i wpływowych osób… Nie chcę, żeby za moimi plecami szeptali, że przyprowadziłeś na bal jakąś łamagę – udałam załamaną.
– Kochanie, nie przejmuj się. Dawno nie tańczyliśmy, ale z tego, co pamiętam, to ruszasz się całkiem nieźle. W liceum zostałaś nawet królową studniówki. No ale jak nie czujesz się pewnie, to weź kilka lekcji. Przed sylwestrem na pewno organizują jakieś przyspieszone kursy – zaproponował.
– Może i organizują. Ale tak sama mam iść? Potrzebuję przecież partnera – patrzyłam mu prosto w oczy.
– Tylko nie mów, że chcesz, żebym poszedł z tobą! – zerwał się z kanapy.
– A mógłbyś? Wiem, że nie potrzebujesz żadnych lekcji, ale przy tobie czułabym się pewniej. No i mógłbyś ocenić moje postępy – złożyłam ręce.
– Czy ja wiem… – zaczął przechadzać się po pokoju, bo myślał.
Wreszcie wrócił na kanapę.
– Niech ci będzie. Znajdź jakieś sensowne zajęcia! Tylko wieczorem, żebym nie musiał urywać się z pracy…
– Dzięki, kochanie, jesteś wielki!
– cmoknęłam go w policzek, po czym szybko wymknęłam się do sypialni i zadzwoniłam do Doroty.
Jest nadzieja, że w sylwestra będzie już z niego całkiem niezły tancerz. I bez obaw będę mogła z nim wyjść na parkiet.
– No i jak ci poszło? – spytała.
– Pełen sukces. Mam szukać szkoły tańca – pochwaliłam się.
– A nie mówiłam! Sposób „na sierotkę” zawsze działa! – roześmiała się.
Od tamtej pory minął miesiąc. Marcin pod okiem instruktora pilnie ćwiczy taneczne kroki. I trzeba przyznać, idzie mu coraz lepiej. Już nie podskakuje bez ładu i składu, ale sunie płynnie po parkiecie w rytm muzyki. Jest nadzieja, że w sylwestra będzie już z niego całkiem niezły tancerz. I bez obaw będę mogła z nim wyjść na parkiet. Jak to dobrze, że mężczyźni wierzą we wszystko, co im się powie…
Polecamy! Mam 36 lat i apetyt na miłość. Czy to grzech, że założyłam konto na portalu randkowym?Więcej prawdziwych historii w rubryce „Z życia wzięte” na Polki.pl